Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Niezależnie od swojej płci, pozostawał jednym z najzręczniejszych francuskich polityków. Brakowało mu tylko poważnego sukcesu, żeby zostać prawdziwym ambasadorem. Mogła to być na przykład zgoda na pozostawienie Dunkierki w niezmienionym kształcie.

Rothgar pokiwał głową. Wiele wskazywało na to, że D'Eon traktował go jak osobistego wroga. Często rozmawiał z królem i musiał dowiedzieć się, że markiz kategorycznie domaga się zburzenia fortyfikacji.

Powóz zatrzymał się przed Malloren House. Rothgar wysiadł i przeszedł od razu do swojego gabinetu. Zrobiło się zbyt późno na jakiekolwiek odwiedziny. Będzie musiał jutro pamiętać o żonie woźnicy.

Usiadł przy biurku i podparł głowę rękami. Pojedynek z Currym był majstersztykiem. Nikt by nie powiedział, że to robota Francuzów. Ale już atak na drodze nie należał do najzręczniejszych posunięć. Być może zainicjował go sam de Couriac, poruszony tym, że zdobycz wymknęła mu się z rąk.

Skoro zamachowcy posuwają się do bandyckich napaści, czego jeszcze można się po nich spodziewać?

Strzału z tłumu? Być może. Nie powinien jednak żyć w ciągłym strachu. Musi wypełniać swoje obowiązki. Poza tym, jeśli D'Eon znowu przejął inicjatywę, może chyba oczekiwać czegoś bardziej wyrafinowanego.

Markiz na chwilę zakrył twarz rękami. Niepotrzebnie powiedział Dianie o podwójnym rządzie. Jeśli D'Eon zorientuje się, że go szpieguje, znajdzie się w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Wystarczy, że zdradzi się ze znajomością francuskiego, żeby wzbudzić jego podejrzenia.

Diana! Co się z nią teraz dzieje?

Czy D'Eon ma jakieś plany względem jej osoby?

Rothgar nie wątpił, że Francuzi przywarują na jakiś czas. Nie mogą już sobie pozwolić na otwarty atak, a nawet na to, by połączono z ich krajem kolejną próbę zabójstwa. Wbrew pozorom, de Couriac bardzo przysłużył się markizowi. D'Eon musi teraz bardzo uważać, żeby nie popaść w niełaskę.

Spojrzał na stos petycji leżących na stole. Wolał przeglądać je sam, chociaż mógł to za niego zrobić Carruthers. Między próbami wyłudzenia pieniędzy, czy prośbami prawdziwych przestępców, znajdowały się takie, którymi warto się było zająć. Na przykład ta, od pani Tulliver. Jej jedyny syn został skazany na deportację za kradzież surduta jakiegoś dżentelmena. Młodzieniec zrobił to z głupoty, po to, żeby lepiej zaprezentować się swojej dziewczynie. A surowość kary była oczywiście związana z pozycją owego dżentelmena.

Rothgar odłożył petycję na oddzielny stosik. Będzie się musiał tym zająć w ciągu najbliższych dni, zanim statek nie odpłynie do Australii. W kilku następnych znajdowały się prośby o pieniądze, jak również sprawy, które wymagały głębszego namysłu. Markiz odsunął je wszystkie.

Myślami wciąż był przy Dianie.

Przez chwilę zastanawiał się, co zrobić, żeby przynajmniej chronić ją przed D'Eonem. W końcu uśmiechnął się do siebie szatańsko. Miał pewien plan. Jako oficjalny przedstawiciel Ludwika XV, D'Eon był oczywiście nietykalny, ale można było inaczej dobrać mu się do skóry.

Natychmiast posłał po swojego drugiego sekretarza, Josepha Graingera. Carruthers pełnił wyłącznie funkcje oficjalne, natomiast młody Joseph, z wykształcenia prawnik, zajmował się takimi, które wymagały spokoju i dyskrecji.

– Witaj, Joseph. Przygotuj mi listę wierzycieli D'Eona -zadysponował. – Tę samą, którą przesłałeś mi do Arradale.

– Zaraz ją przyniosę – rzekł młodzieniec, a widząc zdziwioną minę chlebodawcy, dodał: – Przygotowałem wszystkie dokumenty związane z D'Eonem, panie. Mam jeszcze więcej materiałów.

Rothgar skinął z uznaniem głową. Nigdy dotąd nie zawiódł się na inteligencji Graingera. Po chwili na jego biurku leżały odpowiednie dokumenty lub ich kopie.

– Świetnie.- ucieszył się markiz. – Widzę, że jego finanse są w strasznym stanie. Nie ma już pieniędzy na amba-sadorskie wydatki. Jest zadłużony po uszy.

– Chcesz, panie, wykupić jego długi – domyślił się Grainger.

– Właśnie! – Energicznie wstał od biurka. – Rozpuść plotki, że jest wypłacalny.

– A nie jest? Rothgar machnął ręką.

– W tej sytuacji można powiedzieć, że ryzyko jest minimalne.

Grainger, który należał do ludzi niezwykle oszczędnych, spojrzał na niego z przyganą, ale oczywiście nic nie powiedział.

– A, i jeszcze jedno. – Markiz podniósł dłoń do skroni. -Trzeba nasilić obserwację D'Eona. Chcę wiedzieć z kim i kiedy się spotyka. I przyślij mi jeszcze Rowcupa. Idę się przebrać.

Kiedy wrócił po dziesięciu minutach do gabinetu, zastał tam grubiutkiego człowieczka rozpartego w fotelu i raczącego się jego cygarem. Parę lat temu uratował go od stryczka i od tego czasu Rowcup był mu wierny niczym pies. Od razu też wstał na powitanie.

– Wszystko gotowe, panie.

Rowcup należał do najgenialniejszych fałszerzy, jakich znał. Dla niego to zajęcie było bardziej sztuką niż przestępstwem. Rothgar zatrudniał go oficjalnie jako kopistę, ale co jakiś czas wykorzystywał w innych celach. Na dziś Rowcup przygotował zaszyfrowany list dla D'Eona od króla Francji. Markiz sam opracował jego treść, dlatego teraz pokręcił jeszcze głową.

– Chcę, żebyś do pochwał dodał parę słów – powiedział. -Że jako król rozumiem jego sytuację finansową i obiecuję pokryć wszelkie wydatki. Nawet, gdyby de Guerchy został ambasadorem.

– Zaraz to zrobię – zadeklarował Rowcup. – I tak na trudniejszy jest zawsze sam początek.

Po skończeniu listu zapieczętował go pieczęcią, którą sam zrobił i spojrzał na markiza, oczekując pochwały.

– Doskonale, Rowcup.

Pozostawało jeszcze dołączyć pismo do tajnej korespondencji, którą dostawał D'Eon. Nie było to trudne, ponieważ Rothgar znał skrzynkę kontaktową Francuzów. W końcu wyszedł z gabinetu, myśląc, że to koniec na dzisiaj, ale w korytarzu złapał go Carruthers z listem od Merlina.

Wrócił do siebie, żeby zapoznać się z jego treścią. Merlin informował go, że mechanizm jest bardzo skomplikowany, więc naprawa zajmie ładnych parę dni. Cóż, musi pogodzić się z tym, że nie pokaże go jutro królowi. Był jednak pewny wyższości dobosza nad tym, co mógł przysłać Ludwik XV i tego, że automat przyda mu się jeszcze w przyszłości.

– Przekaż mu, żeby przystąpił niezwłocznie do naprawy – zwrócił się do czekającego Carruthersa.

Sekretarz skinął głową i wyszedł. Rothgar miał właśnie pójść w jego ślady, kiedy jego wzrok padł na portret matki.

Ciekawe, co zobaczyła w nim Diana? Jej diagnoza była zadziwiająco trafna. Czy powiedziała mu wszystko? I czy była w stanie stwierdzić, czy matka go kochała, czy może nienawidziła tak, jak małą Edith?

Rothgar przez wiele lat utwierdzał się w przekonaniu, że jest zimny, pozbawiony jakichkolwiek uczuć. Dzięki temu miał wrażenie, że tak bardzo różni się od swojej nadwrażliwej matki. Jednak wystarczyło, że brat poważnie zachorował, aby zatrzęsło to całym jego światem.

Spędził miesiąc przy łożu Cyna, pomagając mu walczyć ze śmiercią. Czasami miał wrażenie, że brat odpływa już do drugiego brzegu w łodzi Charona. Wówczas płakał z bezsilności.

Po miesiącu stan chorego poprawił się na tyle, że zaczął chodzić. Medyk powiedział, że nigdy czegoś takiego nie widział. Rothgar zaś przeżywał najszczęśliwsze chwile swojego życia.

Nigdy później nie twierdził ani nie wmawiał sobie, że jest nieczuły. Osoby bliskie darzył bezgraniczną miłością. Safo-na mówiła mu o tym już wcześniej, ale nie chciał jej wierzyć.

A teraz Diana została członkiem rodziny. No, prawie, dodał po chwili.

Nie, znowu próbuje się oszukiwać. Uczucie do Diany było inne, nowe. Czy znaczyło to, że pokochał ją jako… kobietę?

Raz jeszcze spojrzał na portret. Nikt nie wpędził matki w szaleństwo. Musi pogodzić się z tym, że taka się urodziła. Pogodzić i wyciągnąć konsekwencje.

53
{"b":"91893","o":1}