Литмир - Электронная Библиотека

Etyka zawodowa

Ogromny jumbo-jet z dziecinną łatwością oderwał się od pasa startowego lotniska Heathrow, kierując swój garbaty dziób na zachód. Uśmiechnąłem się. Zawsze po starcie odczuwałem ulgę, że znowu się udało…

Niewielu rzeczy na tym świecie boję się, jednak loty samolotem do nich niewątpliwie należą. Może to jakiś atawistyczny lęk potomka Ikara? Ciągle nie mogę sobie z tym poradzić. Już samo wejście do lotniskowego terminalu powoduje nagły skok adrenaliny. Naturalnie potrafię to opanować, jednak nie rozumiem przyczyny obsesyjnej trwogi przed startem. Ciekawe, że nie odczuwam podobnego lęku podczas lądowania.

Zgasły napisy zakazujące palenia. Odpiąłem pas i szybko ruszyłem na pięterko, gdzie znajdował się barek. Prawdę powiedziawszy, alkohole interesowały mnie znacznie mniej niż rezydująca tam właścicielka wspaniałej pary nóg i blond grzywy (wypatrzyłem ją podczas wsiadania do samolotu).

Salonik spowijał dyskretny półmrok. Zamówiłem podwójną szkocką i usiadłem obok dziewczyny sączącej campari. Zdawała się mnie nie zauważać, wpatrzona w jakiś punkt nade mną.

– Bardzo przepraszam, ale wydaje mi się, że miałem już przyjemność spotkać panią…

Spojrzenie było czujne, taksujące, lecz nie pozbawione rozbawienia. Takim spojrzeniem kobiety zwykły obrzucać interesujących mężczyzn, którzy w niezbyt udolny sposób próbują nawiązać konwersację.

– Jeśli się nie mylę, w zeszłym roku na wyścigach w Ascot… – strzeliłem

– Nie bywam w Ascot – odpowiedziała blondynka. Głos miała niski, zapierający dech w równym stopniu, jak jej uroda. – To dobre dla snobów. Mogliśmy się jednak widzieć podczas prezentacji moje j kolekcji w Glasgow.

– Naturalnie, przypominam sobie, we wrześniu w Glasgow, panno…?

– W październiku – poprawiła. – Martha Aldridge.

Wyciągnęła do mnie rękę o nieprawdopodobnie szczupłych (co nie znaczy, chudych) palcach. Przedstawiłem się i ja:

– Graham Sowley.

– Sądząc po marynarce od Harrodsa zestawionej z dżinsami, nie zajmuje się pan projektowaniem mody – powiedziała Martha.

Chyba się zaczerwieniłem. Bąknąłem, że jestem tylko biznesmenem i modą interesuję się wyłącznie od przypadku do przypadku, jako dziełem sztuki, natomiast na co dzień nie zwracam na nią większej uwagi. Panna Aldridge podobnie jak ja udawała się do Chicago. Tym razem, jak twierdziła, nie miała zamiaru prezentować swojej najnowszej kolekcji, tylko przeprowadzić handlowy rekonesans, spotkać się z paroma ludźmi, wziąć udział w paru snobistycznych party.

– A mówiła pani, że gardzi snobizmem? – powiedziałem to tonem, jakbym przyłapał ją na najgorszym uczynku.

Roześmiała się.

– Czasem wymagają tego interesy. Powiedziałam przecież, że jadę w interesach.

– Zupełnie jak ja.

Oczywiście, nie mogłem tej pięknej dziewczynie powiedzieć prawdy. Spoglądając na burzę złocistych włosów i delikatnie rozchylone usta, zastanawiałem się, jaka byłaby jej reakcja, gdyby dowiedziała się, że ja, Graham Sowley, znany też jako Jimmy Moreno, Kurt Schumacher lub Dimitri Zacharenko – jestem jednym z najwybitniejszych i przy okazji najbardziej pracowitych zabójców do wynajęcia. W środowisku fachowców od mokrej roboty noszę australijski pseudonim Dingo.

* * *

Z wysokości dziewięćdziesiątego piętra wieżowca Illinois Tower rozpościerała się szeroka panorama rozświetlonej metropolii. Mężczyzna, który przedstawił się jako Hansen, siedział vis-à-vis mnie na hotelowej kanapce. Przypominał dużego szczura i najprawdopodobniej nim był. Zresztą, przeważnie tak wyglądają wyżsi rangą agenci tajnych służb, z upodobaniem udający niewinnych obywateli.

Klucz do apartamentu znalazłem w skrytce na lotnisku. Wszedłem do środka o 19.28. Hansen już czekał. Zapewnił, że mieszkanie jest czyste, nie ma podsłuchów, a niewinnie wyglądających szyb nie przebiłaby kula wystrzelona ze sztucera.

– Więc pan jest tym słynnym Dingo? – powiedział, wpatrując się we mnie małymi świdrującymi oczkami. – Najszlachetniejszy z zabójców. Niewolnik swych zasad.

– Prawdopodobnie wie pan o mnie wszystko – przerwałem ten potok komplementów. – Działam sam. Nie likwiduję dzieci, osób duchownych i przypadkowych zakładników. Służę wyłącznie prawu, w momentach, gdy okazuje się bezsilne lub zbyt ślamazarne. Przystępuję do pracy natychmiast po otrzymaniu zlecenia i potwierdzeniu wpływu połowy umówionej kwoty na konto wyznaczonego banku w Genewie.

– Wspaniała etyka zawodowa. Napije się pan? – Hansen otworzył barek.

– Najpierw porozmawiajmy, kto i kiedy?

– Tego chwilowo nie potrafię panu powiedzieć.

Poczułem naraz ogromną chęć kopnięcia go w brzuch, strzelenia mu w twarz z wielokalibrowego magnum lub przynajmniej sprawdzenia nim rzeczywistej wytrzymałości pancernych szyb. Zleceniodawca nie wydawał się przerażony taką perspektywą, może nie brał jej pod uwagę?

– Najpierw muszę w skrócie nakreślić sytuację, Dingo. Jest ona cholernie skomplikowana.

– Gdyby nie była skomplikowana, nie ściągnęlibyście mnie, tylko zadowoliłby was jakiś miejscowy patałach.

Hansen otworzył płaską, czarną teczkę.

– Zna go pan?

Z fotografii spoglądała na mnie uśmiechnięta twarz jednego z najznakomitszych amerykańskich senatorów. Niektórzy mówili już o nim jako o następnym prezydencie USA.

– Jego? – zapytałem lakonicznie.

Hansen pokręcił głową.

– Zapewne pan wie, co dzieje się teraz w Moskwie. Rozpad imperium, bałagan, walki nowo wyłaniających się frakcji. Ostatnio część tajnych dokumentów KGB dostała się w niepowołane ręce. Publikują je gazety, sprzedają sprywatyzowani generałowie. Mamy cynk z dobrego źródła, że za parę dni na łamach pewnego wysokonakładowego dziennika zostaną ujawnione akta operacji „Kukułka”. Czy wie pan, co w nich jest?

Pokręciłem przecząco głową. Jeśli nie miałem tam interesów, wolałem trzymać się z daleka od euroazjatyckiego kolosa i jego sprawek.

– „Kukułka” – tak, według owych przecieków, brzmiał kryptonim naszego senatora, od piętnastu lat pracującego dla radzieckiego – wywiadu.

– Cholera! – z wrażenia nalałem sobie pół szklanki whisky.

– Rozumie pan, co działoby się u nas po ujawnieniu takiej informacji. Oskarżenie i aresztowanie,.Kukułki” byłoby kompromitacją całego naszego establishmentu. Naturalnie można by uprzedzić bieg wydarzeń, próbować skłonić go do dymisji, publicznej ekspiacji. Niestety, nasi informatorzy z Moskwy donosili, że senator nawiązał już pewne kontakty z Pekinem. Z jego punktu widzenia byłoby to logiczne. Rosja przestaje się liczyć w geopolityce, bo nie ma czym płacić. A Pekin – to przyszłościowy patron. Wie pan, czym to może grozić? Jako przewodniczący jednej z komisji senator ma dostęp do najnowszych planów strategicznych. Sam pan rozumie, że decyzja może być tylko jedna.

– Rozumiem. Ale skoro zaprzeczył pan, że to ja miałbym być jego egzekutorem, to nie bardzo rozumiem…

– Moi szefowie wybrali kogoś innego. Zgodził się. W najbliższych dniach, tu w Chicago, ma zrealizować kontrakt.

– I ja mam być dodatkowym zabezpieczeniem?

– Nie! Sytuacja niestety uległa dramatycznej zmianie. Proszę sobie wyobrazić, iż odezwał się jeden z emerytowanych szefów CIA i od niego dowiedzieliśmy się, że „Kukułka” to był nasz stary plan dezinformacyjny. Senator już od czasów studenckich udając współpracę z KGB, w istocie pracował dla Centrali w Langley, oddając bezcenne usługi Wolnemu Światu. Pięć lat temu, po rozpadzie ZSRR program zakończono, dokumenty uległy zniszczeniu.

– Czyli wszystko w porządku. Odwołajcie egzekutora.

– To nie takie proste. Okazuje się, że nie mamy sposobu odwołania wynajętego zabójcy. Od momentu wystawienia zlecania brak z nim łączności. Odliczanie ruszyło i jeśli go nie powstrzymamy, zginie wielki amerykański patriota…

– Reasumując, mam wytropić i zabić kolegę po fachu?

– Sądzę, że nie sprawi to panu szczególnej przykrości. – Hansen wyszczerzył swoje szczurze ząbki. – Zabójca jest diametralnym przeciwieństwem pana: żadnej etyki, hamulców, głęboka konspiracja i duże pieniądze. Kontakt utrzymuje wyłącznie przez pośredników eliminowanych po zawarciu kontraktu. Mimo kilku zleceń nie wiemy nawet, czy mamy do czynienia z mężczyzną, czy kobietą.

– Do diabła, zaciekawia mnie pan, Hansen. Cóż to za typ?

– Orka. – Zaniemówił pan?

Rzeczywiście zaniemówiłem. Tymczasem Hansen wygrzebał z teczki nowe materiały.

– Na temat Orki praktycznie brak jakichkolwiek informacji. Jeśli nie liczyć dossier przypisywanych mu „robótek” i tych paru spraw, które załatwił dla nas.

Są dwa typy ludzi od mokrej roboty: arystokraci i wyrobnicy. Arystokraci to artyści, przyjmują jedynie niektóre zlecenia, dbają nie tylko o wykonanie zadania, ale i o styl. Często bardziej od pieniędzy cenią sobie opinię w środowisku, co po jakimś czasie wychodzi na jedno. Starają się też nie postępować głupio. Nie zabijają policjantów, bo to potrafi obrócić się przeciwko zawodowcowi. Oszczędzają postronnych obywateli. Nie zadają ofierze niepotrzebnych cierpień. Natomiast partacze idą na wszystko. Zabijanie to dla nich przyjemność. Robią wiele huku, nie wahają się przed przyjęciem najbardziej brudnych ofert – tego samego dnia mogą działać dla dwóch stron.

Z tego, co mówił Hansen, Orka łączyła w sobie cechy obydwu typów. Nie cofała się przed żadnym łajdactwem. Jedyne, o co dbała naprawdę, to własne bezpieczeństwo. Żaden wywiad świata nie miał pewnych informacji o tym zabójcy, nie posiadał odcisków palców lub choćby domniemanego rysopisu.

– A jednak jestem przekonany, że powstrzymasz ten zamach, Dingo. Bo jeśli nie ty, to kto?

W normalnej sytuacji roześmiałbym się z komplementu szytego grubymi nićmi. Teraz byłem zbyt zajęty swoimi myślami.

– Przyjmiesz to zlecenie? Cena nie gra roli! – naciskał agent.

– A przy okazji spełnisz aż dwa dobre uczynki – ocalisz wielkiego człowieka i oczyścisz świat z kreatury.

– Tak, to rzeczywiście interesujące – powiedziałem powoli.

– A wolno wiedzieć, jak się skontaktowaliście z Orką?

42
{"b":"89370","o":1}