– Ogłoszenie! Nasz agent w Paryżu dał w „Paris Match” anons: „Potrzebny partner dla Orki. Hodowla prywatna. Warunki do uzgodnienia.” Mieliśmy cynk, że w ten sposób można złapać kontakt.
– No i?
– Po trzech dniach odezwał się telefonicznie pośrednik z Bazylei. Potem nadszedł mail z Wiednia zawierający szczegóły poprzedniego zamachu. Szczegóły, które mógł znać tylko wykonawca. Załączył nawet drobne „portfolio” z ofiarą w tle. Wreszcie zatelefonowała jakaś kobieta. Podała numer faksu oraz klucz szyfrowy, według którego mieliśmy nadać treść zamówienia. Przekazała również numer konta banku w Genewie, na które mieliśmy przelać zaliczkę. Potem przyszło krótkie „zgoda” i kontakt się urwał.
– A pozostawione ślady?
– Nie było żadnych. Pośrednik zniknął. Zleceniodawczyni, którą udało się nam namierzyć – młoda emigrantka ze Wschodniej Europy – wypadła z pociągu na wysokości Lozanny. Orka przystąpiła do zadania, a my nie jesteśmy w stanie jej powstrzymać.
* * *
Kończąc rozmowę z Hansenem, zapragnąłem na chwilę oderwać się od tego wszystkiego. Odprężyć. A przede wszystkim – oddalić się od działającego na nerwy agenta. Miałem przed sobą bezsenną noc. Czekało mnie analizowanie wycinków dotyczących osiągnięć Orki i jej nieszablonowych metod działania. Druga teczka zawierała dane o tarczy strzelniczej, to znaczy o senatorze „Kukułce”: jego nawykach, reakcjach, pragmatyce ochrony osobistej, miałem też precyzyjny, wręcz minutowy program jego pobytu w Chicago.
– Pojadę zameldować się do mojego hotelu, a potem biorę się do roboty – rzekłem, wstając.
– Przecież zarezerwowaliśmy dla pana apartament w… – zaczął Hansen, ale mu przerwałem.
– Zamówiłem sobie z lotniska pokój w Sheraton Plazza.
– Tego nie było w umowie.
– Ma sporo zalet. Jest w centrum miasta, ma dobry dojazd i miłe towarzystwo.
Nie zamierzałem tłumaczyć Hansenowi, że głównym argumentem przemawiającym na rzecz Plazzy były zgrabne nogi Marthy Aldridge, która właśnie tam się zatrzymała. Nie miałem jednak szczęścia tego wieczoru. Nie zastałem pięknej projektantki mody ani w hotelowej restauracji, ani w żadnym z barków. Telefon w jej pokoju milczał. Klucz wisiał w recepcji. Pozostała mi praca. Zabrałem się do wertowania wycinków z prasy, odpisów protokołów, tajnych raportów. Ciekaw byłem, co urzędy federalne wiedzą o najemnym mordercy.
Niestety, na temat Orki nie zgromadzono zbyt wielu danych. Trzy duże sprawy, których realizacja przez Orkę nie budziła wątpliwości oraz osiem jej przypisywanych. A więc zabójstwo irlandzkiego terrorysty ukrywającego się w Szkocji. Zuchwałe i bezwzględne. Wraz z Patrykiem O’Rurke zgładziła również jego żonę, jedenastoletniego syna i dwójkę staruszków, którzy udzielili im gościny. Druga sprawa – likwidacja ministra jednej z bananowych republik, bawiącego incognito w Europie. Śmierć poniosły jeszcze dwie postronne osoby, mimo że bomba była z gatunku „kieszonkowych”. Wreszcie otrucie szejka Ayuba Massaniego, szefa grupy fundamentalistów dorabiających handlem narkotykami. To były bez wątpienia akcje Orki. W żadnym z tych przypadków nie znaleziono ani świadków, ani wspólników, ani podejrzanych. Orka atakowała z dystansu, skutecznie i natychmiast znikała, nie pozwalając sobie na najmniejsze ryzyko. Ochroniarz szejka zginął tylko dlatego, że poprzedniego dnia przed zamachem mógł spotkać Orkę podczas, jak przypuszczano, rekonesansu.
Jeśli chodzi o sprawy przypisywane tajemniczemu zabójcy, to najbardziej spektakularna była katastrofa samolotu multimilionera Androutulosa Juniora. Maszyna roztrzaskała się o skalisty grzbiet wyspy Andros. Na podstawie przedśmiertelnych majaczeń kochanki przyrodniego brata Androutulosa, który zagarnął całą schedę po greckim miliarderze, za sprawcę wypadku uznano Orkę. Oczywiście nie było nawet śledztwa. Także przypuszczenia o udziale Orki w przyspieszeniu zgonu magnata prasowego Owensa opierały się głównie na opiniach fachowców od mokrej roboty. Owens zmarł, rzekomo wskutek wylewu, na pokładzie swojego jachtu. Ciało wpadło do wody i zostało wyłowione po dwóch dniach. Zwłoki nie zawierały rzecz jasna szybko rozkładającego się alkaloidu. Świadectwa lekarzy, u których magnat prasowy dzień wcześniej poddał się rutynowym badaniom, wykluczały jednak możliwości apopleksji. Założono, iż morderca przybył z morza, wykonał swoje zadanie i morzem odpłynął. Jak orka. Podobnie było we wszystkich ośmiu pozostałych przypadkach. Doskonała, precyzyjna robota.
* * *
Pannę Aldridge spotkałem następnego dnia, podczas śniadania. Najwyraźniej należała do rannych ptaszków i wolała zejść do kawiarni, niż jeść w pokoju. Dość bezceremonialnie przysiadłem się do niej.
– Czy pan mnie śledzi, mister Sowley? – zapytała z udanym oburzeniem.
– Raczej los mi sprzyja, bo natrafiam na tych, których gorąco pragnąłem spotkać – roześmiałem się. – A poza tym proszę mi mówić, Graham.
Była śliczna. Dawno nie widziałem równie pięknej kobiety. Od czasu śmierci Katherine żadna kobieta nie zrobiła na mnie takiego wrażenia. Maud miała może bardziej zmysłowe usta (szelmowskie, zapamiętałem je doskonale z igraszek w wielkiej wannie w pensjonacie pod Monachium), ale to jednak nie ta klasa. Nagle wszystko przestało być ważne. Zapragnąłem mieć Marthę. Szybko i tylko dla siebie… Zastanawiałem się, jak jej to powiedzieć, by nie spłoszyć. Tymczasem prowadziliśmy lekką rozmowę właściwie o niczym. W pewnej chwili Martha spojrzała na zegarek.
– O jedenastej jestem umówiona. Potem mam ważny lunch.
– Może zjedlibyśmy razem kolację?
Uśmiechnęła się.
– Nie wiem, czy znasz obyczaje tego kontynentu, Graham?
– Zależy, o którym myślisz.
– Przyjęcie od mężczyzny zaproszenia na kolację oznacza, że jednocześnie akceptuję propozycję wspólnego spędzenia nocy.
– Tylko wtedy, gdy mężczyzna płaci za posiłek – uzupełniłem, może nazbyt pośpiesznie.
– Dlatego tym razem ja zapłacę – potrząsnęła burzą blond włosów i dodała, patrząc mi bezczelnie prosto w oczy. – Za nas oboje!
* * *
Nie można powiedzieć, że Hansen pozbawiony jest jakichkolwiek zalet. Posłusznie dostarczył wszystko, o co go prosiłem.
Dostałem zamówione komputerowe analizy: przepuszczono przez maszyny listy wszystkich podróżnych przybyłych w ostatnich dniach samolotami do Chicago, na podstawie rezerwacji nie wcześniejszej niż sprzed pięciu dni i nie późniejszej niż przedwczoraj. Priorytet mieli naturalnie przybysze zza oceanu. Z list odrzucono stałych mieszkańców miasta, ludzi przylatujących do Chicago wielokrotnie (w naszym fachu do tego rodzaju zadań używa się jednorazowego paszportu i takiej samej osobowości), dzieci i Azjatów. Zsumowano raporty detektywów hotelowych i meldunki z biur wynajmu samochodów. Oczywiście, było to szukanie igły w stogu siana. Nadto zarzucona sieć miała tak szerokie oka, że prześliznęłaby się nie tylko orka, ale i płetwal błękitny. Inna sprawa – zdaniem Hansena Orka nie miała pojęcia, że ktokolwiek na nią poluje, nie powinna więc podjąć dodatkowych środków ostrożności.
Osobiście uważałem, że naszą największą szansą mogło być wczucie się w psychikę zabójcy, w jego przyzwyczajenia i uprzedzenia.
– Prawie każdy z zawodowców opiera się na pewnych standardach. Niestety, Orka programowo jest nieszablonowa – mruczał Hansen.
– Sądzę jednak, że wybierze sytuację optymalną…
– Czyli czas po konwencji, kiedy będzie wiedziała, że „Kukułka” został już oficjalnie kandydatem w wyborach prezydenckich.
– Wręcz przeciwnie. Według sondaży opinii publicznej trzydzieści procent ma kontrkandydat ze stanu Maine. Może więc się zdarzyć, że „Kukułka” nie przejdzie. Wtedy „Orka” stanęłaby przed dylematem: czy warto zabijać kogoś, kto jest przegrany.
– Rzeczywiście – zgodził się agent.
– A z tego, co już wiemy o tym człowieku, to lubi zabijać. Cieszy się z tej roboty i nie zrezygnuje z emocji związanych z rozgrywką. Toteż uderzy albo przed konwencją, albo w jej trakcie.
Hansen popatrzył na mnie z podziwem.
– Nie wpadłbym na to. A takie założenie redukuje bardzo poważnie liczbę miejsc, w których można dokonać zamachu.
* * *
Cały dzień poprzedzający krytyczną dobę poświęciłem wizje lokalne. Najpierw odwiedziłem stanowe centrum kongresowe – ogromny biurowiec w kształcie wydrążonego ula z krytymi windami i okrągłym patio poniżej poziomu ulicy. Tutaj zwyczajowo odbywały się konwencje.
Czy jednak było to wygodne miejsce dla zamachowca? Już teraz zauważyłem aktywność służb ochrony i wszechobecność kamer. Bomba nie wchodziła w grę, a atak bezpośredni nie dawał szansy odwrotu. Podobnie nienagannie działało zabezpieczenie obu hoteli, które senator miał odwiedzić. Zbliżony stopień trudności prezentowało lotnisko O’Hare. Michigan Avenue odrzuciłem: kandydat na prezydenta podróżował opancerzonym cadillakiem i miał asystę helikopterów, wykluczającą strzał z bazooki. W zasadzie należało skoncentrować się na dwóch punktach programu. Po pierwsze, na starym cmentarzu, gdzie w drodze z lotniska senator miał pomodlić się nad grobami przodków – tyle, że ten przystanek do końca nie był pewny. Po drugie, na długim Cyplu, między oceanarium a obserwatorium astronomicznym, gdzie przewidziano spotkanie z młodzieżą stanu Illinois. Teren z trzech stron otoczony morzem był niby trudny, a zarazem, dzięki łodziom patrolowym, łatwy do upilnowania. Senator miał tam otworzyć kwiatowe korso.
Po południu jeszcze raz spotkałem się z Hansenem. Agent zdradzał pewne podenerwowanie.
– Mam wszystko, o co pan prosił. Przepustkę, odznakę policji stanowej i federalnej, broń. Domyśla się pan, gdzie to nastąpi?
– Tak.
– Gdzie?
– Powiedziałem, że robotę odwalę sam. Awaryjnie w trzech wskazanych miejscach proszę o podstawienie trzech samochodów. Z kluczykami przylepionymi taśmą pod lewym progiem. To na wypadek, gdybym musiał zmienić plan. I improwizować.