Do użytku wewnętrznego Poufne/Tajne
Pieczątka archiwum Super Secret Service
Zagadnienie Ruchu Apokaliptyków (na podstawie relacji Filipa Odstępcy, pseudo „Jonasz” i innych opracowań źródłowych)
Sekta Wybrańców św. Jana wyłoniła się z dziesiątek podobnych grupek mistycznych nie dalej jak jakieś osiem lat temu. Jej twórca – niejaki Patryk O’Brien – doznał objawienia pewnej nocy w pobliżu Dublina. Przemieszkiwał tam na farmie położonej i odludziu i o zmroku lubił spacerować z psem po okolicznych ścieżkach. Tego razu było mgliście. Obok mgły w powietrzu wisiała wielka cisza, taka że – jak opisywali przygodni świadkowie – owa cisza i mgła były wręcz materialne. Nieomal można je było krajać nożem. I nagle O’Brien usłyszał tętent. Znajdował się na rozstaju dróg, do którego z czterech stron zbliżało się czterech jeźdźców. Późniejsze badania policyjne nie wykryły wprawdzie śladów kopyt, ale bardzo możliwe, iż zadeptały je niezliczone tłumy ciekawskich! Mniej więcej po minucie O’Brien zobaczył kilka postaci, a właściwie otoczyły go cztery końskie łby wynurzające się z mgły. Pyski miały przerażające, atoli sami jeźdźcy pozostawali niewidoczni. Pies O’Briena, olbrzymi wodołaz, drżąc i skomląc, rozpłaszczył się na ziemi. Irlandczyk również odczuł strach, nie wiedział i począć. Wtem, raczej umysłem niż uszami, usłyszał głos:
– Nie lękaj się, albowiem jesteś wybranym. Spójrz w górę!
Uniósł oczy – śnieżna ręka wyłoniła się z mroku i podała mu platynowy dzwon!
Niedowiarkowie utrzymywali, że O’Brien wymyślił całą hi storię po kilku głębszych, niemniej istnienie dzwonu było faktem. Każdy mógł go zobaczyć. Faktem były też epileptyczne ataki „wybranego”. Ataki, podczas których objawiał swe prawdy. I choć wymawiał je jako Alfa i Omega, swoim wiernym Patryk przedstawiał się jako Omikron.
W naszych czasach każdy, nawet najgłupszy pomysł, rychło znajdzie wyznawców. Ostatecznie powstały potężne ruchy na znacznie słabszych podstawach teoretycznych. Filozofia apokaliptyków była dość prosta: świat się kończy i nie należy mu w tym przeszkadzać. Ba, lepiej nawet jest pomóc, aby szybciej mieć wszystko za sobą. Kataklizm i tak przeżyją tylko wybrani, czyli wtajemniczeni należący do sekty i przestrzegający regulaminu, na który składało się: uczestniczenie w seansach, noszenie znaczka z trąbą jerychońską i skrupulatne opłacanie składek organizacyjnych.
„Czyż cały rozwój człowieka – pisał O’Brien w felietonach dla czasopisma „The End” – i całe jego dzieje nie są jednym wielkim dowodem na to, że świat nieustannie się psuje? Czy każdy wynalazek, od tłuka pięściowego do bomby neutronowej, nie był kolejnym krokiem do samozagłady, czy rosnąca od zarania historii wolność człowieka nie była po prawdzie antywolnością, prowadzącą do alienacji jednostki?”
Wyznawcy O’Briena hojnie podpierali się teoriami Tofflera i jego następców, powoływali się na Freuda, Fromma, a nawet Nietzschego, choć przeważnie były to zdania powyrywane z kontekstu. Na zasadzie konkurencji poczęły też powstawać nurty rywalizujące z dublińską ortodoksją, mnożyły się schizmy i herezje. Panowała też pełna niezgodność co do sposobu zagłady i możliwości czynnego w niej uczestnictwa. Byli apokosmicy, nuklegaci, nonapokaliptycy i ostateczniacy. Prąd osiągnął swoje apogeum, kiedy w czwartym roku od swego objawienia, O’Brien, który ukończył właśnie tworzenie wzorowej Gminy Księżyca w odludnym zakątku Sahary, wyznaczył w porozumieniu ze swym dzwonem północ z 12-go na 13 sierpnia nieodwołalnym terminem końca wszech rzeczy. Już nazajutrz Omikron stał się przedmiotem zjadliwych żartów licznych humorystów. W „Harakiri” zamieszczono rysunek gołego proroka, którego pośladki tworzyły półkule ziemskie. W egzotycznych „Szpilkach” ukazał się rysunek Patryka przygniecionego przez olbrzymi kalendarz z nieszczęsną datą. „On pierwszy kopnął w kalendarz” – głosił podpis. Natomiast w „Krokodylu” zamieszczono karykaturę przedstawiającą katastrofistę złapanego mocarną ręką. Poniżej rozmawiało dwóch brzuchatych jegomościów palących cygara:
– Rzeczywiście, nasz imperialistyczny świat się kończy! – mówił jeden do drugiego.
Aliści nie wszędzie proroctwo zbywano uśmiechem. Niespokojnie zareagowała nowojorska giełda. Cena złota poszła w górę. W Londynie masowo zaczęto wykupywać mąkę i cukier. Wzrosło powodzenie pielgrzymek i kontemplacji. Tłumnie wykorzystywano zaległe urlopy. Wskutek wzrostu liczby testamentów gwałtownie zwiększyły się obroty biur notarialnych. W ciągu zaledwie czterech miesięcy świat przeżył gwałtowną falę wyuzdania, a następnie purytanizmu.
W lipcu nastrój zrobił się dość histeryczny. Mimo przerwania sesji ONZ – delegaci nie rozjeżdżali się do domów. Ostatnich parę dni przypominało nastrój przed mistrzostwami świata w piłce nożnej. Czekano. Naukowcy uspokajali… Oczywiście maksymalne emocje panowały wśród najbliższych wyznawców O’Briena, który nie zaprzestawał kreślenia coraz bardziej upiornych chwil zagłady.
Dziennikarz, który na przełomie lipca i sierpnia odwiedził Gminę Księżyca, relacjonował, że psychiczny stan apokaliptyków przypomina trans delfinów, dobrowolnie dryfujących ku mieliznom, gdzie czekała ich niechybna śmierć.
Nie pomylił się. Gdy godzinę przed oznaczonym terminem zadygotała ziemia, w saharyjskiej wiosce nastał płacz i zgrzytanie zębów.
Zapalono reflektory i wśród hałaśliwej muzyki na ganku świątyni ukazał się sam Omikron w czarnej szacie arcykapłana.
– Chodźcie do mnie, ja was ocalę – mówił, rozdając pigułki z bezbolesną trucizną. – Chodźcie za mną, wybrani, nie lękajcie się, waszym przywilejem jest wcześniejsze przejście na tamtą stronę… Chodźcie. Unikniecie najgorszego.
Tej nocy umarli wszyscy z wyjątkiem samego O’Briena, który wynajętą awionetką, z majątkiem martwych wyznawców, oddalił się w nieznanym kierunku, opłaciwszy jeszcze górnika, który dokonał wybuchu w podziemnych grotach pod obozowiskiem komuny. A gdy minęła północ i świat trwał nadal, szał radości ogarnął wszystkich – od Jokohamy do Los Angeles, od Nordkapu po Capetown. Nieznajomi całowali się na ulicach i płakali ze szczęścia. Politycy, oficjalnie dystansujący się od całej afery, nieoficjalnie przesyłali sobie depesze gratulacyjne.
A potem wszystko wróciło do normy w zwykłych proporcjach: seks, pieniądze, nadzieje. Cała impreza załatwiła natomiast światowy ruch apokaliptyków na długo. Sekty zwiędły, gminy się rozpadły. W rok potem można było spotkać tylko sfrustrowanych niedobitków.