Po odkryciu tajemnicy pustelnika cały dzień spędziłem jak podminowany. Robota leciała mi z rąk. Rozdeptałem dwa melony, urwałem wymię kozie, a spulchniając pólko, mało co nie rozharatałem sobie nogi motyką. Godziny wlokły się jak zmęczone żółwie. Cierpiałem nie tylko z chęci wyjaśnienia sprawy, ale głównie dlatego, że nie znoszę dwuznacznych sytuacji. Pamiętam, gdy kiedyś pewna dziewczyna, na którą miałem ochotę, udzieliła prywatnej usługi wicedyrektorowi firmy „Fifteen Brothers”, moja zemsta była przewyborna. Wykupiłem po prostu wszystkie długi przedsiębiorstwa „Fifteen Brothers”, a następnie doprowadziłem ją do bankructwa. Wicedyrektor, jak każdy przyzwoity szef nieprzyzwoitej firmy, popełnił samobójstwo. Teraz też wiedziałem, że Jeremy zapłaci mi za wszystko. Wcześniej jednak trzeba było wyjaśnić motyw jego dwulicowej gry. A do tego potrzebny był wieczór. Wieczór! Wieczór! Wieczór, no już! Pustelnik niczego nie podejrzewał, po południowej drzemce był jowialny, rozluźniony…
– No, i jak ci się spało, bracie? – zapytał swym faryzeuszowskim tonem.
– Wybornie. Śniły mi się kobiety, setki kobiet…
– W solarium? – domyślił się obleśnie.
– Nie. W domu towarowym.
– To według sennika egipskiego zdradza postawę konsumpcyjną. Oj, synu – tu pogroził mi palcem – popraw się. Śnij o rzeczach postępowych. Więcej pokory i wstrzemięźliwości.
„Skubany hipokryta, już ja mu pokażę sto lat samotności”.
Na razie usypiałem jego czujność, a zamieniwszy czarki z wieczornym napojem, uśpiłem go fizycznie. Przedtem jeszcze naplotłem kupę bzdur na temat mojego przekonywania się do życia na dachu, gdzie zarośla tłumią zgiełk miasta, a deszczowa woda i świeże mleko są podstawą dobrego samopoczucia.
Kiedy chrapał już jak ósmy brat śpiący, sięgnąłem do jego kieszeni. Obok sprężynowego noża (szelma!) znalazłem małego pilota i tak uzbrojony powtórzyłem drogę przebytą ubiegłej nocy. Muszę powiedzieć, że odczuwałem emocje. Nie tyle z faktu istnienia tu kobiety, ale z nadziei, że być może tajemniczy właz otwiera drogę na niższe piętra, zaś całe bajanie o żelbetowym stropie jest jedynie czczą historyjką.
Stanąwszy z boku wzgórka, tak żeby nie zdradzić za wcześnie zamiany ról, przycisnąłem guzik nadajnika. Znów rozsunął się piasek, ukazały drzwi prowadzące do wnętrza wydmy. Rozległo się skrzypnięcie…
– Chodź, ucałuj swoją Pięt…
Głos zamarł na ślicznych ustach. Odepchnąłem dziewczynę możliwie delikatnie, choć zdecydowanie, i już byłem we wnętrzu ziemianki. Lokal zdradzał swoje przeznaczenie od pierwszej chwili; jego centralnym obiektem był okrągły tapczan. Trzy ściany pokrywały obrazy o tematyce, delikatnie mówiąc, frywolnej. Czwartą zajmował ekran, w kącie stały dwa telewizory i masa sprzętu radiofonicznego. Przez uchylone drzwi widać było korytarz z biblioteką a jeszcze dalej kuchnię.
Dziewczyna zatoczywszy się, przysiadła na tapczanie i spoglądała na mnie z niemym zdumieniem, zapominając nawet o zapięciu hojnie rozchylonego szlafroczka.
– Spokojnie! Nie przybyłem tu w złych zamiarach – powiedziałem.
– Kim, kim pan jest?
– Walter Swampson!
– Ach! Jeremy opowiadał mi dużo dobrego o panu, ale pan powinien spać… Jeremy zaraz tu przyjdzie.
– Chyba że jest lunatykiem. Na razie śpi jak suseł…
– Uśpił go pan – w oczach Piętaszki zapaliło się coś figlarnego. – Ale ja, uprzedzam, nic panu nie powiem.
– Interesuje mnie wyłącznie, gdzie jest wyjście?
– Stąd nie ma wyjścia.
– Gadanie!
Przeszukałem nieduży apartament, kuchnię, spiżarnię, parę szaf, zajrzałem pod dywan. Piętaszka chodziła za mną krok w krok.
– Mówiłam przecież, stąd nie ma wyjścia. A może chce pan obejrzeć telewizję?
Propozycję uznałem za śmieszną, tym bardziej że wzrok mój przykuł inny fascynujący kształt: telefon! No tak… Piękny różowy aparat o słuchawce w kształcie śpiącej nimfy i o tarczy… wstyd opisywać! Telefon! To jest to! Wystarczy wykręcić numer, a już za chwilę rozmawiać będę z Magdą albo szefem moich ochroniarzy. Za kwadrans wyląduje tu któryś z moich helikopterów… Nie spuszczając z oka pani domu, chwyciłem nimfę w talii.
– Chce pan dzwonić do swego biura? – zapytała Piętaszka. – Nie radzę. Z tego co mówili w telewizji, już dawno uznano pana za zmarłego. Było też śledztwo, pewne poszlaki wskazywały na pańskiego zastępcę i pańską żonę…
– O cholera!…
– Ale sprawę umorzono. Na pewno nie dopuszczą, żeby pan wrócił.
Starałem się przypomnieć sobie numer telefonu policji miejskiej. Sam przed rokiem wyznaczyłem jej szefa.
– Poza tym telefon od paru dni jest zepsuty – oblała mnie zimną wodą dziewczyna.
– Może da się naprawić.
– Jak Jeremy coś psuje, to psuje… Lepiej włączyć muzykę.
– Nie! A zresztą, jak pani chce.
Włączyła coś nastrojowego i kuszącego zarazem. Telefon rzeczywiście był głuchy jak pień. Cholera!
– Jeremy mówił, że pan jest stary i brzydki – zaszczebiotała Piętaszka. – Tymczasem…
– Dajmy spokój komplementom…
Uśmiechnęła się zalotnie:
– To nie komplement, to stwierdzenie faktu.
Normalnie nie zwracam uwagi na bzdury mówione przez kobiety. Biorę, co chcę i kiedy chcę. W tej sytuacji trzeba wziąć pod uwagę długotrwały (ośmiodniowy!) post oraz chwilową dezorientację. Przyjrzałem się uważniej mieszkance wydmy. Stopy już znałem z odcisku na piasku, reszta też była kształtna. Buzia może nieco za okrągła, płowa czuprynka i piersi pierwszej klasy sprawiały nienajgorsze wrażenie.
– No dobrze, skoro chcesz – powiedziałem.
Następny kwadrans był czymś naprawdę godnym podziwu. Naszych osiągnięć nie notowały najstarsze podręczniki biologii, a zezwierzęcenie w namiętności przywodziło na myśl najszczytniejsze osiągnięcia humanizmu. Zniszczyliśmy przy okazji parę mebli, futrzak, makatę, etażerkę z saską porcelaną i (chyba przez nieporozumienie) żyrandol. Wiadomo, że w grze wzajemnych pożądań poduszki, wałki, a nawet krzesła mogą odgrywać niebagatelną rolę. Moje upojenie spowodowało, że zlekceważyłem moment, gdy wśród tych rekwizytów pojawił się sznur. I kiedy Piętaszka z gasnącymi płomykami ognia w kącikach oczu zapadła w zasłużoną drzemkę, uczułem, że jestem związany, mało powiedziane, zasznurowany jak baleron lub but narciarski. Węzeł zadzierzgnięty w momencie szczytowego upojenia był nie do rozerwania.
– Rozwiąż mnie, natychmiast! – powiedziałem ostro.
– Po co? Po co… – dziewczyna wyraźnie nie myślała o konwersacji.
– Piętaszko, zawiodłaś moje zaufanie!
– A pan moje oczekiwania.
– Jako mężczyzna? – byłem zaskoczony.
– Nie, jako spryciarz – odrzekła.
– Rozwiąż mnie, to ci pokażę…
– Widziałam, widziałam, dobranoc.
Było coraz gorzej. Próbowałem przyjąć ton perswazyjny:
– Piętaszko, czy jesteś aż tak głupia, by spędzić życie na tym zwariowanym dachu, z abominacyjnym staruchem? Chodź do mnie i pamiętaj, że gdy znajdziemy się tam na dole, nie pożałujesz…
Nie pożałowała mi knebla, a potem odwróciła się na drugi bok. I zachrapała!
* * *
Nigdy nie byłem w sytuacji równie upokarzającej Nie mogąc zapaść się pod ziemię, udawałem, że śpię, nawet wówczas, gdy u Piętaszki pojawił się Jeremiasz.
– Jeszcze chrapie – słyszałem szept dziewczyny. – Poza tym jest zupełnie niegroźny, zastosowałam poczwórne węzły. Zresztą mam broń…
– Czego się dowiedziałaś? Czy na pewno jest tym, za kogo się podaje?
– No, przecież telewizja pokazywała…
– Głupiaś! – warknął pustelnik i natychmiast zniżył głos: – To wszystko może być ukartowane. A nam tylko brakowało tu szpicla.
– Co z nim zrobimy? Zabijemy go? – w słodkim głosie zadrżał bardzo niesympatyczny ton.
– Jeśli to oryginalny Swampson, może być jeszcze użyteczny.
– Ja ci nie wystarczam?
Anachoreta zaśmiał się i wymierzył dziewczynie przyjacielskiego klapsa.
– Nigdy dość ostrożności. Zwłaszcza, kiedy nasze przedsięwzięcie zbliża się do końca.
Rozmowa zeszła na tematy prywatne, uznałem więc za celową symulację swego przebudzenia. Ziewnąłem potężnie, aż zatrzeszczały ciasne więzy. Jeremy obrócił się szybko.
– Dzień dobry, Walterku – rzekł. – Przepraszam za niedogodność, już cię rozwiązuję. Mam nadzieję, że spałeś dobrze?
Nie odpowiedziałem, pochylił się więc nade mną i szybko przeciął sznury. Milczałem nadal.
– Rozumiem, możesz mieć do mnie trochę żalu, że nie powiedziałem ci całej prawdy, ale widzisz, nie chciałem cię pakować w moje interesy. Mówiłem zresztą i tak dość dużo…
Uśmiechnąłem się ironicznie; Jeremy nie przerwał jednak swego monologu:
– Rozumiem, rozumiem, dziewczyna i sybarycki apartament nie pasuje ci do prostoty życia pustelnika, ale zrozum: człowiek jest słaby. W dzień pokutuję za grzechy nocy i bilans wychodzi na zero. Przynajmniej w moich rachunkach z Opatrznością. A że nie cierpię za grzechy innych – no cóż, wyznałem ci już, że nie mam charakteru altruisty… Tak, Walterku, jeśli coś przemilczałem, to dlatego, że musiałem sprawdzić, czy nie zostałeś tu zrzucony celowo.
– Nie rozumiem? – odezwałem się.
– To długa historia. Dziesięć lat temu należałem do mocnych ludzi Drugiego Wybrzeża. Nie słyszałeś zapewne mego nazwiska, bo zawsze wolałem stać w cieniu. Niemniej stojących w cieniu było więcej. Przegrałem, naraziłem się trzem najpotężniejszym rodzinom. Osaczono mnie, złamano. Z paru powodów, których, jeśli pozwolisz, nie wyjawię, moja śmierć nie była dla mych antagonistów warunkiem sine qua non; gotowi byli zgodzić się na moje dobrowolne wycofanie. Wybrałem banicję i ten dach.
– Dlaczego właśnie dach?
– To daje im gwarancję, że nie wrócę; co pewien czas sprawdzają mnie z samolotów.
– A Piętaszka? – zapytałem. – Czemu ją ukryłeś w tej ziemiance kategorii luks?
Przez chwilę milczał.
– Powiedz mu, Jeremy, co ci szkodzi – wtrąciła się dziewczyna.
– Sprawa jest prosta: gangsterzy nie wiedzą o jej obecności na dachu. A ja nie chcę, żeby mi ją ktoś porwał.