Литмир - Электронная Библиотека

3. Autor

Główne biura konsorcjum Waltera Swampsona zajmowały kilkanaście pięter Mega-Buildingu, królującego samotnie pośród parku w południowej części metropolii wypełniającej dno Wielkiej Depresji. Około godziny 2.20 w nocy czuwała w nim Magda, z racji swych wymiarów – metr czterdzieści wzwyż i prawie tyle samo wszerz – nazywana przez przyjaciół Pulpetem. Była to chyba jedyna kobieta pracująca w centrali, nie posiadająca warunków dziewczyny „Playboya”, trzymana głównie z powodu znakomitej operatywności. Drugi powód był jeszcze ważniejszy – Walter przy Magdzie odpoczywał, a jego niepohamowany popęd płciowy choć na chwilę mógł sobie wziąć wolne. Obok paru interkomów i podręcznego komputera, centralnym przedmiotem na biurku Magdy był terminarz zawierający wszystkie sprawy jej szefa:

17.02 – człowiek od Thompsona – sprawa licencji.

17.19 – Rada Nadzorcza – margines tolerancji dziesięć minut – mogą nudzić.

18.05 – kolacja na jedenastym piętrze z Norwegiem od analizy rynku (uwaga: lubi ostrygi).

18.45 – przejrzenie kolekcji modelek (dopisek czerwonym ołówkiem – ewentualnie piętnaście minut na degustację w saloniku B).

19.11 – spotkanie z wiceprezesem Rudolfim… itd.

Były to jednak terminy na drugą połowę dnia. Na najbliższe godziny przewidziane było: 2.25 – lądowanie na prywatnym lotnisku, 2.40 – krótka wizyta na nocnym party u senatora. (Nie wiadomo po co, gospodarz i tak przepadnie w kolejnych wyborach, a o tej porze wszyscy muszą być już pij ani w dym, ale Walt się uparł), 3.15 – ewentualne spotkanie z małą Lindą – ma być prześcieradło na tylnym siedzeniu rolls-royce’a… (Do licha, co za ogier z tego mojego szefa!), 3.39 – wysadzenie Lindy przy stacji metra, 3.42 – bungalow, spotkanie z żoną i uroczyste powitanie na podjeździe, 3.45 do 6.55 – czas wolny. (Jak na Waltera zadziwiająco długi – od lat jego dewizą było przecież: wykorzystać każdą minutę do maksimum).

Magda nigdy nie pyta. Magda załatwia. Usuwa ewentualne przeszkody, rozładowuje przypadkowe karambole, przeprasza, gdy zdarzy się dwuminutowy poślizg. Precyzja, dokładność, funkcjonalność.

Tymczasem o 2.21 nieoczekiwanie dzwoni pomarańczowy telefon z drugiej linii. Linii przeznaczonej dla najważniejszych rozmów wewnątrz firmy.

– Biuro pana Swampsona, słucham… – mówi Pulpet. Nim jeszcze zaskoczona myśl zanalizuje fakt, w jaki sposób ktoś obcy mógł wejść na tę linię, starannie dobrane słowa przygważdżają sekretarkę do fotela. Nie jest tych słów dużo. Niewiele zarejestruje automatycznie włączający się magnetofon. Złowróżbny anonim urywa się po trzech zdaniach – wzrok Magdy natychmiast pada na elektroniczną mapę świata. Punkcik wskazujący miejsce pobytu gulfstreama o kryptonimie „Petrela 3” jarzy się już na samym krańcu Wielkiej Depresji… Pan Walter powinien zaraz lądować. Katastrofa? To chyba głupi żart! Magda wie, że nie powinna się wahać, wywołuje więc radiostację samolotu. Milczenie. Przechodzi na kontakt awaryjny. Cisza. I nagle rozlega się przeciągły gwizd, a jaskrawa plamka znika. Sekretarka czuje, jak krew odpływa jej z twarzy. Łączy się z wiceprezesem. Ten jeszcze nie śpi. „Pulpet” drżącym głosem (nie zdarzyło się to jej od jedenastu lat) relacjonuje sytuację…

– Co mam robić, panie prezesie?…

– Przede wszystkim zachować spokój. Nadal wywoływać samolot szefa.

Magda zwalnia przycisk interkomu i wie już wszystko. Nie potrzeba jej rutyny, by w głosie rozmówcy wyczuć nutę, którą bardzo trudno jest ukryć. Na słowa można tę nutę przełożyć krótkim: „Udało się”.

4
{"b":"89370","o":1}