Jeszcze nie rozeszła się ćma, a Kuna już wygnał wolarzy z posłań.
– Trza nam się we dwa dzionki uwinąć – rzekł, podsuwając Twardokęskowi miskę soczewicy. – Popędzim stado aż do wodopoju na Trwodze, a potem dalej, póki bydło nie ustanie.
– Furgon nie nadąży – zauważył z niepokojem zbójca.
– Dogna nas u Trwogi – poganiacz wzruszył ramionami – albo jeszcze później. Jeśli się o dziewkę strachasz, a ona na zwierzu jeździć przywykła – machnął ręką na skrzydłonia – to niech ze stadem idzie. Ale widzi mi się, że jeszcze mdła, z ran nie wydobrzała. Lepiej by na wozie ostała, niżby ją bydlęta miały stratować.
Twardokęsek podrapał się po głowie. Dobrze pomniał wczorajsze ostrzeżenia Szarki i jakoś nie miał ochoty spuścić jej z oczu.
– Zbóje pono tu siedzą – mruknął wreszcie. – Jakże tak baby samopas puścić?
– Toż ty już raz pilnował – zarechotał dziobaty Morda, patrząc, jak Szarka poi z kubła skrzydłonia – a przecie nie upilnował. I nie dziwota, bo dziewka urodna.
– Ot, stuliłbyś lepiej pysk – warknął Twardokęsek – nim ci go przetrącą. Szarka! – krzyknął. – Pójdź no tu, Szarka!
Posłusznie ruszyła ku nim przez pole koniczyny w serdaczku od haftu szafranowym, przewiązana pasem zebranym na przedzie pojedynczym węzłem, z włosami splecionymi na karku w ciężki supeł – ni panna, ni mężatka. Skrzydłoń z początku skradał się za nią, jednak kilka kroków przed ogniskiem zawrócił, uciekając wielkimi susami ku wiedźmie.
– Rozumna gadzina – rzucił z uznaniem Kuna. – Nikomu tykać się nie pozwoli, jeno dziewkom.
– Od małego jest przy Szarce – wyjaśnił Twardokęsek. – Ojciec z książęcymi chadzali na południe bijać norhemnów i razu jednego znaleźli go przy matczynym ścierwie, nie większego jeszcze niż łokieć. Szarka też wtenczas ledwo co od ziemi odrosła, ale karmiła go szmatką nurzaną w krowim mleku. I tak do siebie przywykli, że ojciec postanowili w wianie go dziewce dać. Skrzydliszcze mu jeno przycielim, aby zanadto nie zbytkował.
– Rozsądnie – pochwalił Kuna. – Zwierza w Spichrzy na jarmarku sprzedasz, a jest tam w bród chętnych na rozmaite cuda, więc i zapłatę niemałą weźmiesz. A kiedy pannę odziejesz w bławaty, nikt nie będzie pytał, jaka się jej przygoda na trakcie przytrafiła.
Zbójca łypnął niespokojnie ku Szarce, która przysłuchiwała się rozmowie. Nie był pewien, czyjej się spodoba bezceremonialny ton, jakim roztrząsano jej przyszłość. Na szczęście stała cicho, z oczami skromnie spuszczonymi. Gdyby dziewczyny lepiej nie znał, może i sam by uwierzył w jej zawstydzenie.
– Byle oboje pomyślnie dowieźć – zgodził się z westchnieniem.
– W mieście źle jej nie będzie, bo pasztetnik jest zasobny, kamieniczkę ma naprzeciw szpitala i dom z ogrodem. Wdowiec to, zatem stateczny, z trzema chłopaszkami osierocony, a ona przy dzieciach zawsze lubiła robić. O tobie, Szarka, rozprawiamy – zwrócił się do niej. – Bydlęta chyżo dziś popędzim i wóz w tyle zostanie. Jak ci się widzi, w furgonie wolisz czy z nami na zwierzęciu pojedziesz?
– Z wami – odparła szeptem, wciąż nie podnosząc głowy.
– Abyś tylko potem, panno, między woły nie lazła – ostrzegł Kuna – bo one stratują, nie patrzawszy, chłop czy białogłowa. Ja tymczasem pójdę Morwie szlak objaśnić. Powozić przywykła i zmyślna jest, dopędzi nas, kiedy staniem u Trwogi bydlęta poić. A ty zwierza prędko siodłaj, dziewczyno.
Zbójca z daleka patrzył, jak przywódca poganiaczy rozmawia z dziwką. Zrazu oboje ramionami machali i wielce krzyczeli, lecz wiatr porywał słowa i nic nie zdołał usłyszeć. W końcu jednak doszli widać do porozumienia, bo Morwa z kwaśną miną zaprzęgła do wozu. Twardokęsek spostrzegł, że umalowała się jak na weselisko. Przywdziała też paradny lawendowy kubraczek, takąż spódnicę i wciętą, sowicie przymarszczaną koszulę, ale u pasa miała zawieszony szeroki nóż i biczysko okręcone wokół ramienia. Ot, durna gamratka, powiedział sobie Twardokęsek. Sama na trakcie zostanie, tedy chce wielką panią udawać, kłuć błyskotkami w oczy, jakby nie rozumiała, że ktoś jej za garść ozdóbek kark może skręcić.
Ale dobrze, że bicz trzyma pod ręką i ostrze zacne przypięła do boku. Bo jak stado pójdzie, nikt się nie będzie oglądał, choćby ją zarzynali.
– Na nic mi się tutaj nie zdasz. – Morwa zepchnęła wiedźmę z kozła. – Właź na wóz, kapotą się okręć i lepiej śpij, niżbyś miała zawadzać. No, co się gapi? – ofuknęła zbójcę, kiedy nieopatrznie podjechał bliżej. – Nie pierwszyzna mi przez dziedziny szczuraków jechać. Byle nas zbójcy nie opadli, u Trwogi was dopędzim. A ty dziewczyny lepiej pilnuj, by nie zmarniała w drodze.
Spędzili woły w gęstą gromadę na brzegu gościńca. Kuna prowadził, a inni wedle porządku szli po obu stronach, Szarka blisko Twardokęska. Z początku zwierzęta truchtały powoli, niewiele sobie robiąc z wysiłków poganiaczy. Ale gdy gościniec zaczął się nieco obniżać, a wolarze nie ustawali we wrzaskach i strzelaniu batogami, pognały prędzej. Twardokęsek jechał w gęstej kurzawie, rycząc na całe gardło i zachęcając bizunem oporne sztuki. Niekiedy słyszał poprzez tętent kopyt głosy innych, ale nie miał czasu patrzeć na boki. Gdyby kto był teraz na trakcie, pomyślał, a nie zdążył uskoczyć, to w jednej chwili go bydlęta stratują. Niedziwne zatem, że poganiaczy za nic mają po karczmach.
Przystanął, łyknął wody z bukłaka. Przed nim zwierzęta parły zbitą masą. Siwe grzbiety wołów wynurzały się z tumanu i, smagnięte, znikały ponownie w kurzawie. Raz po raz migał mu też przed oczyma błękitny skrzydłoń i ciemna chustka na twarzy Szarki.
Słońce wspięło już wysoko, gdy dotarli do brodu. Trwoga sączyła się płytkim, kamienistym korytem, a woda sięgała bydlętom zaledwie do kolan. Kuna objechał stado, zegnał krnąbrniejsze sztuki i powolutku podprowadził je do brodu. Znużone zwierzęta musiały ugasić pragnienie, więc i dla ludzi nastał krótki moment wytchnienia.
– Jakże tam? – krzyknął do Twardokęska.
– Spokojnie – odparł zbójca. – Jeno furgonu ni śladu.
– Może niedługo się pojawi. – Poganiacz obojętnie zakasał koszulę, obmył spocone ramiona i kark. – Albo koło wieczerzy się spotkamy, bo teraz czas nam ruszać.
– Bydlęta utrudzone – mruknął pod nosem zbójca, któremu przypomniały się ostrzeżenia Szarki i znów zdjął go niepokój o wiedźmę.
– A co ja, ślepy, że nie wiem? – obruszył się Kuna. – Bez powodu ich przecież nie marnuję. Ale na drugim brzegu już ze szczętem ziemia szczuraków, nie chcę więc tutaj popasać ani chwili dłużej niż trzeba. A wy na siostrę miejcie baczenie, bo tam łatwo o złą przygodę.
Twardokęsek zaniepokoił się nie na żarty.
– Przecież chyba zwierzołacy na gościniec nie lezą?
– Niby nie – wolarz skrzywił się z niechęcią – ale strzec się trza. Oni od zbójów gorsi.
Twardokęsek omiótł przeciągłym spojrzeniem skały po drugiej stronie Trwogi, z rzadka jedynie porośnięte drobnymi kolczastymi krzakami. W opactwie Cion Cerena zasłyszał od pątników, jakoby zwierzołacy coraz śmielej wyłazili ostatnio z jaskiń pod Górami Sowimi i nawet za dnia pokazywali się na pograniczu. Zmełł w ustach przekleństwo.
Szczuracy zawsze gnieździli się pod Górami Sowimi, choć sów tam nie widywano, bo je dawno ze szczętem zeżarli. Było to plemię zwierzołaków, skryte, plugawe i stroniące od ludzi. Mało kto mógł się poszczycić, że oglądał któregoś z bliska, choć kmiotkowie gadali po przysiółkach, że w jasne noce nadal zakradają się do domostw i porywają dziewki. Nienawidzono ich powszechnie, tym bardziej że nie imało się ich żelazo. Nawet dobrze poranieni przyjmowali na powrót zwierzęce kształty i chronili się pod ziemią. Podobno w dawnych czasach kapłani Mieczownika znali zaklęcia, które broniły im wstępu w ludzkie siedziby. Obecnie pamięć o tamtych remediach ze szczętem już zaginęła, lecz wysoko w górach nikt nie układał się spać, nie omotawszy wprzódy belki nad drzwiami czerwoną nicią, poświęconą w kapliczce Kii Kridnara.
Kiedy stała jeszcze Stopnica o rdzawych murach, stolica Kopiennickich, ludzie się mniej bali. Wszelako i tam podejrzliwie patrzono na niskich, myszatych nieznajomych i po zmierzchu żaden karczmarz nie wpuścił ich za próg. Pogłoska niosła, że skoro zajdzie słonko, szczuracy przemieniają się i oblekają w ludzką postać. Powiadano też, że są pokraczni i drobni, słusznemu chłopu nie sięgający wyżej niż do ramienia, o nastroszonych wąsiskach i głęboko wpadniętych, ciemnych oczach, cętkowani i chudzi na gębie. I że niegdyś władali całymi Górami Żmijowymi.
Jednakże póki państwo kopiennickie nie obróciło się wniwecz, szczuracy po cichu siedzieli w Górach Sowich. Dopiero potem, kiedy domena Vadiioneda rozpadła się na drobne księstewka, a norhemni jęli forsować szlaki przez szczyty, zaczęli sobie śmielej poczynać. Widywano ich za dnia, jak odganiali od stad bydła co okazalsze sztuki. Ze spichrzy ginęło ziarno, płótno po komorach znajdowano doszczętnie pocięte i zmarnowane, a podobno i dzieciaka nieraz w chlewiku czy oborze zadusili. Strach padł na ludzi. Osady wokół Gór Sowich pustoszały powoli, lecz dalsze okolice trzymały się jeszcze dziarsko. Aż na koniec zwierzołacy przynieśli morową zarazę.
Ukradkiem szli od wioski do wioski i zatruwali studnie. Kiedy pomór rozlał się szeroko i przetrzebił Kopienników, wyroili się i sami szczuracy. Wyłazili spod ziemi w miejscach, gdzie nie został nikt zdatny do obrony, dobijali dogorywających i podpalali domostwa. Działo się tak wszędzie na prawym brzegu Trwogi, toteż ci, którzy przeżyli plagę i ocaleli z pogromu, ładowali dobytek na wozy i pospiesznie uciekali na południe. Tam zresztą bynajmniej nie witano ich gościnnie, gdyż lud Przerwanki również obawiał się zarazy. Na granicy uchodźcom zastąpiły drogę wojska książąt, z drugiej strony zaś stali szczuracy, więc Kopienniccy nie mieli dokąd się cofnąć. Nieliczni przedarli się do Zalników lub Spichrzy, inni rozproszyli po górach. Z tych ostatnich wywodziła się matka Twardokęska i w jej rodzie, doszczętnie już schłopiałym i zubożonym, nadal przechowywano wspomnienia dawnych dni.
Sam herszt nie miewał ze szczurakami żadnych sporów. Zbóje siedzieli na Przełęczy Zdechłej Krowy od niepamiętnych czasów i przezornie unikali zatargów z mieszkańcami Gór Sowich. Gościniec rozdzielono sprawiedliwie. Co na lewym brzegu, to zbójeckie, co na prawym – zwierzołaków, a pośrodku, na strudze, tego, kto pierwszy uderzy. Czasami Twardokęskowi zdawało się, że widzi o zmroku po drugiej stronie przygięte nad ziemią, nie całkiem ludzkie kształty, ale nie przekraczał Trwogi, więc nie wchodzili sobie ze szczurakami w drogę.