Литмир - Электронная Библиотека
A
A

ROZDZIAŁ 17

W tym samym czasie daleko od Gór Sowich, w opactwie Cion Cerena, stary mnich ocknął się w wilgotnym od potu posłaniu. Coś potężnego skradało się w dusznym majaku, coś złego świeciło w ćmie żółtymi ślepiami, coraz bliżej, coraz mocniej. Ręce mu się trzęsły, kiedy zmacał dzbanek i wychylił resztki wody, ale wyschnięte gardło wciąż go piekło. Zwlókł się z łóżka. Noc nastała jasna, wygwieżdżona – na dobry urodzaj, na dostatek, pomyślał. Wzuł stare, zadeptane trzewiki i powoli poczłapał do kaplicy.

Opactwo było ciche i ciemne, tylko w sieni coś zaszurało koło progu: to pan Krzeszcz skulił się we wnęce pod ławeczką. Chociaż bardzo pilnowano, by nikt obcy nie został na noc w mnisim dormitorium, szlachcic przytaił się tak starannie, że nie odnalazł go żaden ze strażników. Zaprzestał już poszukiwań Ciecierki. Jednonoga babina wyjaśniła mu, że sam Cion Ceren przepędził dawnego opata precz. Jej posępna, pełna grozy opowieść o karzącej mocy boga, o ogniu i gradobiciu, które zwiastowały jego nadejście, i o hordach potępionych dusz, co wypełzły z mogił tamtej nocy, napełniła pana Krzeszcza szczerym obrzydzeniem. Odegnał starowinę i bynajmniej nie dowierzał jej rewelacjom. Był zły i rozgoryczony. Najwyraźniej Ciecierkę nosiło gdzieś po świecie, podczas gdy sprawy w opactwie szły zupełnie na opak, a podłość księcia Piorunka nikogo nie obchodziła.

Nie godzi się tak postępować, powtarzał sobie w myślach, człapiąc za starym mnichem. Oto książę Piorunek dozwolił Koźlarzowi umknąć ze swoich ziem i nie dość, że nikt nie zamierza ścigać bluźniercy, to jeszcze i mnisi nie chcą obłożyć wiarołomnego panka klątwą. Ale uczciwego człowieka, co zdrowia własnego nie szczędził, aby im wieść o świętokradczym występku przynieść, z żebrakami na progu trzymają. Cóż więc po opactwie, skoro się w nim ani sprawiedliwości, ani boskiego prawa nie przestrzega?

A w pobielałym od miesięcznego światła sadzie braciszek przypomniał sobie sen, który tak go przeraził. Bosa, w samej koszuli, rudowłosa dziewczyna biegła w nocy przez las, za nią szedł ogień, czarne konie pędziły pomiędzy sinymi pniami drzew, niosło się odległe granie rogów i dygotały na wietrze pochodnie. Sny z rzadka go nawiedzały – zwykle zanadto był znużony, by śnić – i nigdy wcześniej Cion Ceren nie zesłał mu wieszczego widzenia. Teraz jednak starzec przeczuwał, że w marze kryła się przestroga, wspomnienie zaś twarzy dziewczyny, pobladłej i skurczonej, rozrywało mu pierś, aż wreszcie zapłakał, przyciskając policzek do szorstkiej kory. Posłałem to dziecko na śmierć, pomyślał. Na zatracenie.

Po wilgotnej trawie przyleciał do niego Ukropek, głupi stajenny pachołek niemowa, i mocno opasał go ramionami. Staruszek pohamował płacz, aby nie przestraszyć nieszczęśnika. Przysiadł pod wiśniami, otulił Ukropka opończą. A ponieważ ciężko mu było na sercu, powolutku, zbolałym szeptem, opowiedział mu wszystko o Szarce, a także o tym, co polecił jej rzec Cion Ceren – i powtórzył też jej słowa, o ścieżce, o spadających gwiazdach. Z początku jąkał się i zacinał, zwłaszcza że pomniał przestrogę Kostura, który nakazał mu żadnemu żywemu stworzeniu nie wyjawić tej tajemnicy. Jednakże w miarę wypowiadanych zdań opowieść wygładzała się i nabierała rytmu. Stary mnich spoglądał w niebieskie wierne oczy głuptaka i jego lęk powoli mijał. Długo gadał, o bogach, o Annyonne. A Ukropek słuchał, jak to Ukropek, mrucząc i śmiejąc się do siebie, na końcu zaś podreptał za mnichem do kaplicy.

Żaden z nich nie spostrzegł podsłuchującego pana Krzeszcza. Nie spostrzegli też, kiedy do przedsionka wpełzły pierwsze płomyki ognia.

* * *

Wiedźma zaskomliła rozpaczliwie. Zatoczyła się z nagła i ledwo dobrnęła do stołu. Lica miała rozognione, czy to od napitku, czy od żaru, a oczy niebieściuchne i rozwarte szeroko. Zerknęła wprost na Twardokęska, nim zaś targnął strach, że zaraz ogłosi poganiaczom, kto przewodził bandytom z Przełęczy Zdechłej Krowy i że przed świtaniem wolarze obwieszą go na starym jaworze koło studni. Jednakże spojrzenie wiedźmy szybko zmętniało. Znów łyknęła podpalanki, zlizała z krawędzi kubka zagubioną kropelkę i mocno przywarła do boku Szarki.

Morwa z niechęcią pokręciła głową.

– Wody z solą trzeba będzie dziewce dać – zdecydowała, wprawnie oceniwszy rozmiar pijaństwa wiedźmy – bo inaczej jutro jej z barłogu nie podniesieni.

– Zła woda tutaj – chrapliwym szeptem powiedziała wiedźma. – Krzyczy woda, ściany krzyczą, czerwone ściany, a woda mętna.

Dziwka przysunęła się bliżej.

– Co tak rzękotasz?

– Kości w wodzie, w studni na dnie chroboczą – ciągnęła niebieskooka niewiastka. – A ściany na ludzi patrzą i płaczą.

Szarka uczyniła ruch dłonią, jakby chciała przerwać, ale ladacznica skarciła ją szybkim gestem. Jak większość nierządnic chadzała za młodu do mądrych babek, co umiały w potrzebie płód spędzić albo plugawą chorobę zakląć i wodą spuścić, potrafiła więc rozpoznać wieszczenie. Wprawdzie nie dowierzała mu zbytnio – nazbyt wielu fałszywych proroków zgniło na palach wokół Spichrzy – ale zawsze istniała szansa, że dowie się czegoś, co pomoże jej odstręczyć wolarzy od karczmarki.

– Czemu ściany płaczą? – spytała łagodnie. – Od noża płaczą, od złego, od żelaza sinego?

– Od krwi rdzawej, od czarnawej – odparła natychmiast wiedźma i poczęła mówić coraz prędzej, bez tchu. – Spod ziemi przyjdą, w gardła się wczepią, mięso żreć będą, kości w dół wrzucą, ślad piasek zatrze, nic nie ostanie – zachłysnęła się. – Aby ten ogień za nami czerwony.

Zwiesiła głowę na pierś, dysząc ciężko. Morwa i Szarka popatrzyły po sobie z zaskoczeniem, przestroga była bowiem zbyt wyraźna, by ją całkiem zlekceważyć. Ladacznica przygryzła wargę. Rachowała w myślach, jak teraz należy postąpić. Niby powinna uprzedzić wolarzy, jak zwykło się czynić z towarzyszami podróży, ale po wypadkach nad Trwogą jej życzliwość względem Kuny gwałtownie zmalała. Nic jej nie trzymało w kompanii. Cały swój marny dobytek załadowała na wóz i straciła u brodu. Co prawda lękała się podróżować samotnie, ale trakt przecież do Spichrzy znała bardzo dobrze, a podczas ostatniej przygody poganiacze na nic się nie przydali. Wreszcie podjęła decyzję.

– Zwidziało ci się. – Otarła wiedźmie czoło. – Zwyczajna rzecz, że z gorzałki złe zwidy się lęgną. Zabierz ją – nakazała z cicha Szarce. – Pijana jest i zmordowana, nikt się więc nie zdziwi, że uchodzicie. Ale pilnuj, by gębę zawarła. W ubraniu spać się ułóżcie, drzwi drągiem zaprzyjcie i nie otwierajcie, chyba że mnie. Przyjdę po was przed brzaskiem.

Szarka kiwnęła na rozswawolonych wolarzy.

– A tamci?

Dziwka uśmiechnęła się zimno.

– W portkach im się teraz pali. Kto wie, czy baby czegoś do trunku nie domieszały, bo żaden nie spostrzegł, że tutaj nic złemu nie broni przystępu do domostwa. Chcesz, tedy bratu twemu rzeknę, co trza. Choć nie wiem, czy słuchać będzie, bo spił się jako drudzy. A sama nie zaśnij. Gdy się wszyscy pokładą, uciekać nam stąd trzeba i życie unosić. No, zmykajcie. – Popchnęła Szarkę. – Duchem!

Widząc, że podnoszą się od stołu, Goworka dała znak i służebna poprowadziła je ciemnymi schodami na poddasze, do małej, narożnej izdebki, widocznie rzadko używanej, bo mocno zalatywała pleśnią. Dziewka rozpaliła przytwierdzony do stołu ogarek świeczki, obojętnie poprawiła zwal puchowej pierzyny na łóżku i jako że była już nieźle pijana, ostrzegła je ze sprośnym chichotem:

– No, śpijcie, a mocno, bo dziś w nocy niejeden załomocze, gdzie niewiasty uśpione.

Ledwo poszła, Szarka uchyliła okiennice. Powietrze przesycał zapach macierzanki. Zaraz też, połyskując oliwkowo i świszcząc z ukontentowania, do środka wpadł jadziołek. Pokręcił się w obłąkanym, pijanym tańcu po komnatce i opadł na gałkę baldachimu nad łożem. Wiedźma wydobyła zza pazuchy flaszeczkę, którą niepostrzeżenie zdołała wynieść z izby na dole.

– Ot, rozbuchało się złe. – Zachichotała. – Rozdokazywało, aż wątpiami targa.

Szarka wyjęła jej naczynie z rąk.

– Starczy już picia. – Głos miała znużony, lecz miękki.

– Czemu ściany o krwi tak krzyczą? – Wiedźma oklapła nagle, osuwając się w zimną, wilgotną pościel. – A świeczka o ogniu syczy. Pamiętasz? O ogniu, co za plecami.

Szarka odwróciła się ku ciemnemu zarysowi gór w oknie. W łóżku głośno i na dobre rozszlochała się wiedźma.

Ogarek wypalił się, po czym rozlał po stole w bladej, łojowej plamie. Wiedźma ledwie widziała w ciemności, jak Szarka dobywa z tobołka dwa miecze, a potem zdejmuje odzienie. Zmieniwszy siermiężną suknię na sinozieloną koszulę i nogawice, Szarka rzuciła przy łożu nabijany żelazem kaftan norhemnów i ułożyła się do snu, lecz jej oczy długo jeszcze połyskiwały w ciemności. Kiedy usnęła, wiedźma przywarła do pleców rudowłosej, a ponieważ moc wypełniła ją tej nocy jak ofiarną czarę, przez chwilę słyszała łopot płomieni w snach Szarki. A potem ściągnęła je ku sobie, łagodnie i cicho, gdyż pamiętała, że Cion Ceren nazwał ją towarzyszką tej kobiety, a także z powodu ciemnej, krwawej magii, która teraz rozrywała jej trzewia.

W glinianym dzbanie obok łóżka gruba niebieska mucha, brzęcząc, dogorywała w znieruchomiałej ławicy swych sióstr. Szarka zaś niespokojnie przyzywała kogoś z głębi letniego, wilgotnego snu.

Wreszcie zza drzwi dobiegł zduszony szept Morwy.

– Otwórzcie! Czas się zbierać.

Wiedźma dojrzała, jak jadziołek bezszelestnie wypadł przez odemkniętą okiennicę. Szarka odsunęła skobel i dziwka z ulgą przemknęła do środka. Mocno zalatywała gorzałką, a gębę miała spuchniętą i czerwoną.

– Tam na dole wszyscy ze szczętem poszaleli – powiedziała, niczym nie dając po sobie poznać, że dziwi ją strój rudowłosej; zresztą może nazbyt się zamroczyła, by go spostrzec. – Nijak się między nimi nie przemkniemy. Dziewki niby rajcują z Kunowymi, ale gdy który chłop wyjdzie za potrzebą, oczy się babom aż świecą, czy aby za długo nie mitręży. Nie, to nie jest gospoda ludziom przyjazna, jeno zwyczajna pułapka, dół palami najeżony i murawą dla niepoznaki przykryty. Ale brata twego ostrzegłam, ledwo co gospodyni z niego nie zerwawszy, bo Goworka wczepiła się weń jako pijawka – dodała. – Do wychodka on mnie iść ma, czyli ukradkiem konie wyprowadzić. A nam po dachu stąd uciec trza, chyżo i po cichońku. Jeno czy ona da radę? – wskazała na wiedźmę, która przyglądała im się spod pierzyny błędnymi oczyma.

82
{"b":"89211","o":1}