Литмир - Электронная Библиотека
A
A

ROZDZIAŁ 6

Zarzyczka, córka Smardza i dziedziczka Żalników, z niesmakiem przyglądała się swym dłoniom, pokrytym trwałymi plamami cynobru i ochry, z ciemnymi obwódkami za paznokciami i świeżą blizną nad prawym kciukiem. Kolejny raz wytarła je o skórzany fartuch, pełen wytrawionych kwasem dziur i plam, i na koniec dla pewności schowała w fałdach sukni. Przez okno pracowni widziała gałęzie śliw, okryte kiściami bladych kwiatów. Przysiadła na parapecie, ukryta za okiennicą. W dole służebne minęły Bramę Lwów o gładkim sklepieniu i fryzie inkrustowanym lapislazuli. Schodziły wzdłuż muru cytadeli, północną ścieżką ku strumieniowi, aż wreszcie w oddali jaśniały tylko ich suknie i kosze pełne bielizny.

Znad Cieśnin Wieprzy wiał zimny, wilgotny wicher. Wciskał się do komnaty przez szczeliny okien.

Na bocznym stoliczku naciągał się jej ulubiony brunatny krwawiennik. Księżniczka objęła kruchą czarkę. Napój był tak gorący, że parzył przez ścianki naczynia. Przy dzbanku leżał rozpieczętowany list od mistrza Kośmidra i Zarzyczka wiedziała, że wkrótce ktoś przyjdzie do pracowni – służebna, kapłan, a może nawet sam Wężymord – a wówczas ona przestraszy się na dźwięk kroków za plecami i gwałtownie upuści filiżankę, zalewając pismo krwawiennikiem.

Twój brat wyruszył na północ, głosił list, i w czas Żarów zawita do Spichrzy.

Nigdy nie spotkała Kośmidra, choć w Uścieży alchemicy wciąż pamiętali siwobrodego mędrca, chociaż ten dawno temu spakował bez ostrzeżenia dobytek na wóz i wyjechał na południe, aby nie przykładać ręki do dziwacznych eksperymentów jej ojca. Nie wiedzieć jakim sposobem, bo przecież był starym człowiekiem, co przez całe życie nie wyściubił nosa poza miejskie mury, zmylił pogonie i straże. Podobno widziano go w Spichrzy i w górskich osadach Przerwanki, ale nie chciał tam osiąść na stałe.

– Nie po to wyrwałem się spod władzy jednego – miał odpowiedzieć posłańcom, którzy nakłaniali go, by przyjął opiekę miejscowych panów – aby teraz popaść w moc innego tyrana.

Wkrótce powędrował dalej, poprzez Góry Żmijowe starym kupieckim szlakiem na południe, aż zniknął na dobre z Krain Wewnętrznego Morza. Czasami kupcy przywozili wieści, jakoby ukrył się w jednym z pustynnych miast, dokąd tylko kilka razy w roku docierają karawany, a gorąco jest tak dotkliwe, że w upalne lata piasek zmienia się w połyskliwe szkliwo. W Żalnikach i w Spichrzy, gdzie żyli jego uczniowie i wciąż przepisywano alchemiczne traktaty jego autorstwa, stał się postacią na poły legendarną, jak jeden z tych baśniowych władców, którzy niegdyś biesiadowali z bogami i byli gośćmi w dworcach żmijów.

Tym bardziej się zdziwiła, kiedy kilka lat temu znalazła jego list. Leżał na pierwszym stopniu wieży, przyciśnięty szarym, polnym kamieniem. Wstawał brzask, niebo dopiero różowiało z wolna, a w cytadeli panowała nocna cisza i Zarzyczka nie umiała zgadnąć, która ze służebnych skrycie przyniosła jej pismo owinięte w gruby płat wyprawionej skóry. Na wierzchu, tuż obok pieczęci, w tajemnym języku alchemików napisano imię księżniczki, ale pergaminowa karta wewnątrz była zupełnie czysta. Zarzyczka oglądała ją wiele razy, coraz bardziej przeświadczona, że któryś z kapłanów Zird Zekruna postanowił sobie z niej zakpić. Próbowała ogrzewać kartę, polewała ją rozmaitymi ingrediencjami, by wydobyć treść posłania, jeśli ukryto ją w jakiś tajemny sposób. Na darmo. Wreszcie zirytowana rzuciła list na trójnóg z żarem, ale ku jej zdumieniu nie zajął się płomieniem i oczom księżniczki ukazało się kilka słów.

Twoja matka była moją uczennicą. Ubolewam nad jej śmiercią.

Poniżej widniał podpis Kośmidra. Zarzyczka gapiła się w niego długą chwilę, nie dowierzając, że ów legendarny mistrz zechciał odezwać się właśnie do niej. Potem zdarzało się, że milczał całymi tygodniami, to znów znajdowała kilka pism w przeciągu tygodnia. Nigdy się nie dowiedziała, kto je podrzucał o świcie do Wieży Alchemiczek, na darmo zaczajała się w ciemnościach tuż przy wejściu. Czasami ogarniał ją strach, że może pojawiają się z rozkazu Wężymorda, który każe je spisywać gdzieś w podziemnych komnatach cytadeli i za jej plecami naigrawa się z księżniczki.

Dziwiła się też, że do tej pory nikt – choćby kapłani Zird Zekruna, którzy starali się poznać każdą jej myśl i każdy sekret – nie odkrył tajemnicy i nie zażądał ujawnienia korespondencji. Może działo się tak dlatego, że mistrz Kośmider nie pisał o rzeczach istotnych dla kogokolwiek prócz alchemików. Poza pierwszym, wszystkie kolejne pergaminy pokryto wywodami o prażeniu i transmutacji metali, o sublimacji i rozdzielaniu zmieszanych cieczy. Tym więcej dla niej znaczyły, im bardziej zagłębiała się w dziwną sztukę alchemików, aż kiedyś odważyła się nakreślić na kartach kilka słów komentarza o traktacie, który właśnie czytała. Ukradkiem położyła je pod kamieniem, w zwyczajowym miejscu na schodach. Zniknęły, a w jakiś czas później mistrz Kośmider odpowiedział, chwaląc jej przypuszczenia i tok rozumowania.

W każdym liście Zarzyczka szukała tajemnych wiadomości, zdarzały się jednak niezmiernie rzadko. Samo skrywanie tej korespondencji przed czujnym okiem sług Zird Zekruna było z gruntu naganne i zasługiwało na karę, ale zwykle pergaminy nie zawierały niczego zdrożnego, niczego, co rozwścieczyłoby Wężymorda. Aż dotąd. Ostatnia wiadomość mogła kosztować ją życie. Jeśli mówiła prawdę.

Księżniczka przygryzła wargę. Dorastała w mrocznej cytadeli Uścieży, wśród wrogów, i nie nawykła do zaufania. Ktokolwiek pisał te listy – bo przecież wcale nie miała pewności, że to mistrz Kośmider – nigdy wcześniej nie próbował równie natarczywie wpływać na jej los. Nie wiedziała też, czy wiadomość była prawdziwa. Jej brat zniknął z Krain Wewnętrznego Morza tak dawno temu, że nawet zakon Zird Zekruna zaczynał powoli wątpić, czy kiedykolwiek upomni się o ojcowiznę. Nic nie zapowiadało, aby zamierzał tak uczynić. Szlachta, choć krzywiła się na rządy Wężymorda, nie posuwała się w buncie dalej niż do składania szpetnych paszkwilusów. Tylko na Półwyspie Lipnickim tliła się słabo rebelia, lecz i ją kniaź spodziewał się zdusić przed jesienią. Wszystko szło ku normalności. Kry pękały na rzekach i gęsi wracały z południa, a pąki na drzewach nabrzmiewały już wiosną. Tak, nowa wojna zapewne prędko nadejdzie i szykowano się do niej we wszystkich Krainach Wewnętrznego Morza, lecz nie za przyczyną jej brata.

A jednocześnie… Choć surowa i posępna, cytadela w Uścieży przypominała inne dwory i plotki, choćby najbardziej strzeżone, zazwyczaj rozchodziły się prędzej czy później wśród zawilgłych, ciemnych korytarzy. Zarzyczka wiedziała więc – mimo że nikt nie oczekiwał od niej tej wiedzy – że lata temu jej brat odpłynął na południe. Czasami kupcy albo szpiedzy przynosili nowiny, że ponoć widziano go w na dzikich szlakach w księstwach Przerwanki, podczas karnawału w Spichrzy albo w jednym z klasztorków Bad Bidmone tuż nad żalnicką granicą. W cytadeli huczało wówczas od wzburzenia, dworzanie patrzyli na księżniczkę z ukosa, jak gdyby szacując w myślach, cóż za rolę może odgrywać w zamysłach Koźlarza. Lecz zbrojni nieodmiennie powracali z niczym. Wygnaniec znikał bez śladu, zanim wrogowie mogli go pochwycić, a stronnicy rozpoznać.

Zarzyczka dziwiła się, że teraz wybrał sobie na zausznika mistrza Kośmidra, który, acz sławny na wszechnicach Krain Wewnętrznego Morza, niewiele znaczył poza światem alembików, retort i tajemnych traktatów. Owszem, w pierwszych latach panowania Wężymord dobrze przetrzebił zwolenników dawnej dynastii, wszakże w nadgranicznych prowincjach po dworcach i zameczkach wciąż siedziało sporo dostojników ze starej szlachty, która całe swe znaczenie i majętność zawdzięczała władcom z rodu Zarzyczki. Kniaź oczywiście nie dopuściłby żadnego z nich do księżniczki, lecz zawsze pozostawała jakaś przekupiona służebna, przypadkowe spotkanie na modłach w katedrze Zird Zekruna albo kartka wetknięta w jej rękę przez żebraczkę podczas cotygodniowego rozdzielania datków pod bramą cytadeli. Były sposoby, dość niebezpieczne i zawodne, lecz możliwe. Tymczasem Koźlarz zdecydował się na pośrednictwo mistrza Kośmidra. Zarzyczka nie mogła się nadziwić jego wyborowi.

Wyobraźnia podsuwała jej obraz brata na odległej, spalonej słońcem pustyni, jak rośnie pod okiem sędziwego alchemika, który wdraża go stopniowo w arkana władzy. Tak właśnie czynili w baśniach wygnani książęta – a potem powracali, by jednym ciosem odrąbać głowę tyrana. Uśmiechnęła się gorzko. Pomorcka inwazja zbyt głęboko wrosła w ziemię Żalników, żeby jeden skrytobójczy zamach mógł zniweczyć jej skutki. Była raczej jak mityczny potwór, któremu na miejsce odciętej głowy wyrastały trzy nowe i każdą ranę należało powoli przypalać ogniem. Koźlarz zaś dorastał w zupełnie innym miejscu, na dzikiej północy, pod opieką Czerwieńca, krewniaka swej matki, i zapewne nauczył się od niego znacznie więcej niż od mistrza Kośmidra. Jeśli naprawdę się z nim spotkał.

Potarła czoło. Nie umiała odgadnąć, jakim człowiekiem stał się jej brat. Niewiele pamiętała z czasów przed masakrą Rdestnika i kiedy pierwszy raz usłyszała historię kniazia zwanego Smardzem i jego małżonki, ludzie owi wydali się jej odlegli i obcy. Przypominała sobie jedynie południowy skraj ogrodów, dokąd uciekała z bratem w owe dnie, gdy ojciec biegał z krzykiem po komnatach cytadeli. Pamiętała też, jak umazani błotem chowali się w kryjówce pod liśćmi łopianu, a brat snuł opowieści o zwierzętach nocy, o białej myszy, mieszkającej w korzeniach jaśminu, o żabie, która pewnego wieczoru stała się niebieska, o nietoperzu, co pomylił księżyc ze słońcem i uwierzył, że jest ptakiem. Śmialiśmy się z tych historii, pomyślała.

Jeszcze tej samej zimy przybyli ludzie Wężymorda.

Długo chorowała po tym, jak dotknął jej Zird Zekrun od Skały. Leżała w półmroku, krople wodnego zegara przetaczały się z wolna, i w gorączce widziała, jak zwierzęta nocy z opowieści brata przysiadają na skraju jej koca: nietoperz mrużył ślepia i ziewał przeciągle, drobne kłębki kurzu drżały na wąsach białej myszy. Kiedy wstała z łóżka, jej nogi były słabe, pełne bólu.

Dwór przeniesiono do Uścieży, nad Cieśniny Wieprzy. Komnata księżniczki przylegała do muru cytadeli i jedyne okno wychodziło na nabrzeżne rzeczkę i skały. Najbliższa z nich przypominała zakapturzonego starca i gnieździły się na niej czarne ptaki, które daremnie usiłowała przywabiać okruchami chleba. Całymi dniami przyglądała się piorącym niewolnicom, bydłu u wodopoju, przepływającym łodziom, i wypatrywała na ich pokładzie brata. Nie powrócił, lecz nadal lubiła patrzeć na rzekę i ptaki; ich krzyki o zmierzchu były znakiem, że czas kłaść się do snu.

29
{"b":"89211","o":1}