Литмир - Электронная Библиотека
A
A

ROZDZIAŁ 20

Krotosz, namiestnik Fei Flisyon w dziedzinie księcia Evorintha, w posępnym nastroju wspinał się na zbocze Jaskółczej Skały. Nogi miał odparzone od źle wyprawionych trzewików, białą świątynną szatę doszczętnie pokrytą kurzem. Choć dzwony nie wybiły jeszcze południa, kamienna ulica nagrzała się od upału i rozpaliła jak patelnia. Krotosz zaś wstał przed świtem i wszystko go złościło.

Pogańska kraina, barbarzyński dialekt i dzikie obyczaje, sarknął w myślach, kiedy z wrót gospody wypadło trzech brodaczy, bez żadnego uważania szturchając łokciami. Mimo wczesnej pory wydawali się pijani, a najtęższy niósł przewieszoną przez ramię niewiastę w brudnej, porozrywanej sukni. Zaśmiewali się z czegoś serdecznie. Kiedy ostatni mijał kapłana, z rozmachem walnął go w plecy i życzył pomyślnych Żarów. Smród, który buchnął mu przy tym z gęby, przyprawił Krotosza o mdłości.

Osiem zim wygnania, pomstował w duchu, i wkrótce dziewiąta minie, bo w tym przeklętym przez bogów mieście ledwo słońce mocniej zaświeci, znów spada śnieg. Osiem zim wśród niewiernych z ich kiszoną kapustą, końskim łajnem na ulicach i spasłymi dziewkami o włosach ociekających łojem. Z pokrętnymi bogami, ze złym przyczajonym pod każdym kamieniem, z durnymi władcami, którzy nieustannie skaczą sobie do gardeł.

Wszakże skoro miał służyć Fei Flisyon właśnie pośrodku owej zdziczałej krainy, wypełniał swą powinność jak najskrupulatniej. Krok po kroku wyrugował z miasta co większych lichwiarzy. Zanim książę Evorinth spostrzegł, co się kroi, Krotosz miał w kieszeni połowę dworu, nie wyłączywszy zresztą samego władcy, który po ojcu odziedziczył nie tylko zamiłowanie do maszkar i turniejów, ale też potężne długi. Mógł co najwyżej z wysokości cytadeli podejrzliwie przypatrywać się Krotoszowi. Ten zaś dbał, by nie narazić się panu Spichrzy, i nigdy, przenigdy nie wspominał o długach.

Kapłan niechętnie odwrócił się i spojrzał na górującą nad miastem wieżę, gdzie gnieździli się słudzy Nur Nemruta. Okazywali mu szacunek – w podobny sposób obwąchują się obce psy – lecz wiedział, że skrycie gardzą nim równie dotkliwie, jak on nimi. Niezależnie od wojen czy przymierzy pomiędzy bogami kapłani nie znosili się wzajemnie i była to część ich profesji uświęcona tradycją, jak wszystko, co trwa wieki. Tym bardziej zaskoczyło go dzisiejsze zaproszenie do najwyższej świątyni Nur Nemruta. Prośbę, podpisaną ręką samego Krawęska, sformułowano bez mała pokornie, co zaciekawiło Krotosza na tyle, że postanowił zerwać się z posłania przed świtem i sprawdzić, jaki też nowy podstęp szykują drodzy konfratrzy. Jako człek doświadczony i bywały w świecie, w ogóle nie dopuszczał myśli, by Krawęsek chciał go ugościć z dobroci serca. Sługa Zaraźnicy znał jedynie z widzenia tego małego, zasuszonego człowieczka o niezdrowej cerze i wiecznie skrzywionej twarzy. Ale na targach Spichrzy głośno powtarzano sobie co pikantniejsze wyrywki z jego kazań, w których nazywał kapłanów innych bóstw sługami obmierzłego plugastwa i miłośnikami wiedźm. Tak więc Krotosz zgadywał z grubsza, czego należy się spodziewać.

Jednakże najwyższy kapłan Śniącego zdołał go zaskoczyć. W sali, do której zaprowadzono sługę Zaraźnicy, czekali już bowiem inni goście. Zaraz przy wejściu dostrzegł postawną dziewczynę w przetykanej złotem, szafranowej telejce, kapłankę Kei Kaella od Wrzeciona. Twarz miała zmęczoną, wymiętą, oczy podkrążone z niewyspania. Krotosz domyślał się, że właśnie zjechała do miasta, a podróż z Sinoborza, gdzie panuje Tkaczka, z pewnością miała niełatwą.

Zauszniczka Kei Kaella rozprawiała przyciszonym głosem ze sługą Mel Mianeta od Fali. Na północy zwali go Morskim Koniem, gdyż w czas spiętrzenia wód przybiera końską postać, tratuje kopytami połacie lądu i strąca w topiel. W Krainach Wewnętrznego Morza bardzo obawiano się tego boga i wznoszono mu świątynie nie tylko na wyspach, ale i na ziemiach dobrze oddalonych od morza.

W głębi komnaty słabo połyskiwało czerwone złoto. To służebniczka Hurk Hrovke od Szarańczy przechadzała się nerwowo wzdłuż ścian, starając się trzymać jak najdalej od kapłanki Kei Kaella. Zwyczajem Paciornika nosiła złocistą kolczugę i krótką spódniczkę z drobnych, nachodzących na siebie blaszek, które przy każdym jej ruchu wydawały nieznaczny szum, niczym setki owadzich skrzydełek. Ciemne włosy miała obcięte nieco powyżej ramion, usta bezczelnie wyszminkowane, a przy pasie zakrzywioną szabelkę. Obraza boska, skwitował w duchu Krotosz, obraza boska, grzech i zdziczenie.

Salę skąpo oświetlono, w lichtarzu stały ledwo trzy świece, a pojedyncze, owalne okienko nie wpuszczało wiele światła, toteż Krotosz z początku nie rozpoznał zakapturzonej postaci. I dopiero po dłuższej chwili pojął, że do wieży Śniącego przybył także sługa Bad Bidmone od Jabłoni, zaginionej żalnickiej bogini. Ludzie rozmaicie o nich gadali. Wielu wierzyło, że bogini odeszła z Zalników za przyczyną zaprzaństwa swego zakonu; powiadano też, iż wisi nad nim przekleństwo Zird Zekruna od Skały.

Krotosz sam nie wiedział, co myśleć. Bogowie czasami odchodzili. Kii Krindar porzucił Kopienników, gdy zaś przed wiekami urażona Hurk Hrovke wywędrowała na północ, cały lud podążył za nią, by błagać o zmiłowanie. Jednakże nawet w największym gniewie bogowie nie zwracali się przeciwko świątyni. Zakon trwał i trwały dawne prawa, choćby służebnicy poszli za panem na wygnanie.

Płaszcz kapłana Bad Bidmone zrudział od słońca, buty pokrywał skrzepły szlam. Inni starannie omijali go wzrokiem.

Z nagła wystrzelił śmiech – gromko, bezwstydnie, pod samo sklepienie. Rozradowany sługa Org Ondrelssena od Lodu cisnął na progu bogaty, futrzany szłyk. Przygarnął służkę Hurk Hrovke od Szarańczy, okręcił w powietrzu, aż zafurkotały blaszki spódniczki, wycałował. Przylgnęła do niego ochoczo, widno znali się wcześniej.

Właśnie wtedy z szacownym szuraniem do sali wsunął się przełożony spichrzańskiej świątyni, Krawęsek. A za nim postępowało dwóch kapłanów Zird Zekruna od Skały, posępnych mężów o czołach poznaczonych znamionami skalnych robaków.

W komnacie nagle przycichło. Jedynie sługa Org Ondrelssena bez zmieszania umizgiwał się do wojowniczki z Paciornika.

– Zeszłej nocy szczuracy przeszli Modrą – oznajmił bez żadnych wstępów Krawęsek – i rychło wieść o pogromie dojdzie do cytadeli.

Uradziliśmy, że ci, którzy niegdyś świadczyli w Spichrzy pokój pomiędzy przedksiężycowymi z Gór Sowich i ludźmi z dolin, winni znów się spotkać i wysłuchać posłannika zwierzołaków.

Krotosz uśmiechnął się nieznacznie. Cóż, w obliczu inwazji szczurzy owo niezwyczajne zgromadzenie nabierało sensu i nawet obecność sługi Bad Bidmone stawała się bardziej zrozumiała. Ostatecznie wszyscy w Spichrzy wiedzieli, że właśnie kapłani poręczyli niegdyś za pokój pomiędzy śmiertelnikami i plemieniem z Gór Sowich. A Krawęsek nie był głupi, musiał pojmować, że teraz, kiedy zawieszenie broni zostało zerwane, rychło zacznie się poszukiwanie winnych. Wina zaś zawsze jakby mniejsza, kiedy winnych wielu.

W tłumie podniósł się niespokojny poszum. Służka Hurk Hrovke pospiesznie przesunęła się ku grupie brunatnych zauszników Zird Zekruna, kapłanka Kei Kaella poczęła jeszcze gorliwiej szeptać ze sługą Morskiego Konia. Ano, pomyślał Krotosz, kiedy owce strzygą, na baranie skóra skwierczy. Zaledwie kilka słów padło, a zaraz widać, kto z kim trzyma. A może wcale tak nie jest, zawahał się. Może tylko oczy sobie nawzajem mydlą, by ukryć prawdziwe sojusze.

Tymczasem na znak gospodarza drzwi otwarły się i dwóch akolitów wprowadziło wysłańca szczuraków. Krotosz patrzył zaciekawiony.

Chyłkiem, przy samej ścianie, zwierzołak wślizgnął się do komnaty. Nie sięgał Krotoszowi do ramienia, odziany w zbyt obszerną opończę, która skutecznie maskowała kształty. Jednakże było coś takiego w jego postaci i ruchach, że słudzy bogów pierzchli mu z drogi. Szczurzy wyszczerzył drobne, ostre ząbki w grymasie będącym albo szyderstwem, albo parodią uśmiechu, i stanął u boku Krawęska.

– Ykh! – chrząknął. Głos miał niski, chrapliwy, a mówienie przychodziło mu z trudem. – Ykh, ykh! Jak wspomniano, zdarzył się ów godny ubolewania incydent…

– Incydent! – syknął za plecami Krotosza wzburzony kapłan Morskiego Konia.

Zwierzołak wbił w niego bezrzęse, ciemne ślepia.

– A incydent! Głupców paru podburzyliście na kmiotków, co się na naszych ziemiach lęgną.

– A jakaż to wasza ziemia? – złowieszczo jedwabistym głosem spytała kapłanka Kei Kaella. – Dwa wieki mijają, jak w tymże miejscu podpisaliście układ, że Trwoga i Modra staną się granicą pomiędzy naszymi plemionami.

– Cóż są dwa wieki? – prychnął szczurak. – Ta ziemia była nasza, z woli bogów nasza, kiedyście się jeszcze po jaskiniach chowali, nasza też będzie, gdy tam powrócicie. I nie pokój myśmy podpisywali, tylko rozejm, który zerwać zawsze można – dodał wyzywająco.

– Pohamujcież się – mitygował go gospodarz. – Dość wysłuchamy obelg i wyzwisk od książąt. Evorinth zechce ruszyć w Góry Sowie. Naradzić się przystoi, czy jego gniew hamować, czy wręcz przeciwnie.

Ajuści, zgryźliwie pomyślał Krotosz. Miło tutaj gardłować, puszyć się i radzić, ale nie widzi mi się, żeby książę zechciał dać posłuch.

– Jak wy go hamować zamierzacie? – zaciekawił się kapłan Org Ondrelssena. – Przecież on kniaź tutaj i włodarz. Jego to ludzi w nocy pomordowano, jakże mu więc zemsty, wróżdy świętej, zaniechać?

– Już wy się tym nie frasujcie. – Gospodarz się uśmiechnął. – Znajdzie się sposób, aby księcia uspokoić. Jeżeli za bardzo zacznie jątrzyć, przypomnim mu o Ergurnie Szalonym, ojcu jego, który przeciwko świątyni wichrzył, wiary i obyczaju odstąpiwszy. Pyszny był, bogom otwarcie urągał. A jak skończył? Opętanego właśni pachołkowie do nas przywiedli i jako niedźwiedziowi pierścień mu w nozdrze wraziwszy, u bramy uwiązali, innym ku przestrodze. A co do wróżdy, rodziny pomordowanych spłacić można. Kraj nasz cieplejszy, jako widzicie, tedy obyczaje łagodniejsze niż u was – dorzucił z cieniem szyderstwa.

– I jeszcze o czymś zda się naradzić – nie ustępowała kapłanka Kei Kaella. – Rzeczono tu, że ktoś spośród nas podburzył zwierzołaków. Chciałabym tedy i, jako tuszę, nie ja jedna, poznać imię zdrajcy.

95
{"b":"89211","o":1}