Литмир - Электронная Библиотека

– Oddaję cię – pan Tristram Rachenau mówił przez nos, jak zawsze, gdy był niezadowolony – w giermkowanie panu Egbertowi de Kassel z Kopańca. Pan Egbert to człek wojenny, a wojny z husytami ino patrzeć. Służ wiernie, bij się dzielnie, szlacheckiego honoru strzeż, a da Bóg, zasłużysz na pas i ostrogi. Bacz jeno, chłystku, cobyś wstydu nie przyniósł, mnie i rodowi.

Parsifal przełknął ślinę. Miał od dawna przyobiecane, że będzie giermkował w Kłodzku, u pana Puty z Czastolovic, ramię w ramię ze swym druhem Szpaczkiem Baruthem. Zbyt dobrze znał jednak ojca, by nie tylko słowem, ale choćby drgnieniem powieki wyrazić obiekcje. Skłonił się głęboko przed rycerzem z blizną.

– Do dni pięciu – rzekł sucho pan Egbert de Kassel – stawisz się w Kopańcu, konno i zbrojno. Pojąłeś?

– Tak jest.

* * *

– Ooo – klasnęła na jego widok w ręce Elencza ze Skałki. – Parsifal! Na koniu? Zbrojny od stóp do głów? Na wojnę jedziesz, czy jak?

– Jużci – napuszył się lekko. – Jest rozkaz, tedy mus jechać. Ojczyzna w potrzebie. Husyci pono znów do napaści się sposobią.

Elencza spojrzała spod powiek, westchnęła. Zawsze wzdycha, gdy mowa o husytach, skojarzył. Widać nie bez przyczyny. Plotka krąży, że dziewczyna od husytów krzywd zaznała. Pani Dzierżka nigdy o tym wprost nie mówiła, ale coś tu na rzeczy musi być.

– Przez Skałkę mi droga wypadła – wyprostował się w siodle, poprawił fantazyjny szaperon – tom zadumał zajrzeć. O pani Dzierżki zdrowie spytać…

– Bóg zapłać – powiedziała Dzierżka de Wirsing. – Dzięki ci za troskę, młody panie Rachenau.

Przestąpiła próg z wielkim trudem, wspierając się na kosturze, widać było, że każdy ruch kosztuje ją mnóstwo wysiłku. Wciąż, jak zauważył, nie była w stanie wyprostować pleców. I tak cud, że już wstaje z łoża, pomyślał, od napadu minęły wszak zaledwie dwa miesiące. Skałka nadal była w trakcie odbudowy, krokwi nad nową stajnią wciąż jeszcze nie pokrywał dach, trwały prace przy nowych stodołach i szopach.

– Ociec kazali wam rzec, pani, byście się nie lękali – Parsifal znowu poprawił szaperon. Ustroiła go weń matka, a on za nic nie mógł przywyknąć. – Chroni was somsiedzki landfryd, niechby was kto spróbował ruszyć, z całym okolicznym rycerstwem będzie miał do czynienia.

– Dzięki wielkie… – Dzierżka wyprostowała się, na ile mogła, mrużąc oczy z bólu. – A ty giermkować jedziesz? Wolno spytać, u kogo?

– U szlachetnego rycerza Egberta de Kassel.

– Pana na Kopańcu – Dzierżka znała na Śląsku niemal wszystkich. – Rycerz to bitny, czasem nawet aż za bardzo. Familiant Hackebornów z Przewozu.

A więc jednak, zajęczał w duszy Parsifal. A więc to giermkowanie to nic innego, a wstęp do zaręczyn.

– Pan de Kassel – mówiła dalej Dzierżka – to również dobry znajomy naszego inkwizytora, wielebnego Grzegorza Hejnczego. Drużą ze sobą. Nie wiedziałeś o tym? No to już wiesz. A na czymże to ty wierzchem, chłopcze, na służbę wyruszasz? Na fryzyjskim źrebcu? Niezły rumak, niezły… Ale pod juki. Wsiądziesz na lepszego.

– Pani… Nie godzi mi się…

– Ani słowa. Coś wam zawdzięczam, twojemu ojcu i tobie. Pozwól mi się choć konikiem zrewanżować.

* * *

Inkwizytor Grzegorz Hejncze przedefilował wraz z Egbertem de Kassel przed drużyną, mierząc każdego ze zbrojnych bacznym spojrzeniem. Przed Parsifalem wstrzymał konia.

– Nowy – przedstawił de Kassel. – Młody Rachenau, syn pana Tristrama z Bukowa.

– Tak przypuszczałem – kiwnął głową inkwizytor. – Bo podobieństwo uderzające. A koń, ha, przepiękny, widać, że prawdziwie kastylijskiej krwi. Ze skałeckiej stadniny, o zakład idę. Od Dzierżki de Wirsing, wdowy po Zbylucie Leliwicie.

– Buków Rachenauów – wyjaśnił de Kassel – ze Skałką po somsiedzku. Pan Tristram jejmość Dzierżkę odsieczą wybawił… Gdy się przydarzył ów napad, wiecie…

– Wiem – uciął Hejncze, patrząc Parsifalowi prosto w oczy. – Dzierżka dwakroć się śmierci wywinęła… I oto ty, chłopcze, na koniu od niej otrzymanym… Dziwnie się losy plotą, dziwnie… Rozkaż wymarsz, Egbercie.

– Tak jest, wasza wielebność.

* * *

Jedziemy jak na wojnę, pomyślał Parsifal. W wojennym szyku, zbroi i oporządzeniu, z bronią pod ręką, pod surową wojenną komendą i regułą. Wystarczy spojrzeć na twarze rycerza Egberta i inkwizytora, na oblicza armigerów, na opatrujących kusze inkwizytorskich knechtów. Idziemy do walki. Wczoraj w nocy śniły mi się krew i ogień… Będziemy się bić jak nic. I nie gdzieś na granicy, lecz chyba tu, w samym sercu Śląska, przy strzegomskim gościńcu, w kierunku Bolkowa, niedaleko wsi…

– Wieś Chmielno – wskazał Egbert de Kassel. – I karczma. Dokładnie tak, jak w donosie. Co rozkażesz, Grzegorzu?

– Otoczyć.

* * *

Piał kogut. Ujadały psy. Kaczki kwakały, taplając się w bajorku. Śpiewał kos, brzęczały pszczoły, bzyczały muchy nad gnojówką, a słonko świeciło, że aż dusza rosła.

I wychodzący właśnie z ustępu chłop cofnął się gwałtownie na widok zbrojnych, skrył za drzwiami z wyrżniętym serduszkiem. Baba w chustce na głowie rzuciła grabie i uciekła pędem, zadzierając plączącą łydki spódnicę. Dzieciaki z zachwytem gapiły się na broń, strój i oporządzenie otaczających budynki armigerów i knechtów z Kopańca. Parsifal zajął wyznaczone mu stanowisko. Wytarł w płaszcz spocone dłonie, nadaremnie, bo natychmiast spociły mu się znowu.

– Urbanie Horn! – zawołał głośno i dźwięcznie inkwizytor Grzegorz Hejncze. – Wyjdź!

Żadnej reakcji. Parsifal przełknął ślinę, okręcił pas, namacał rękojeść miecza.

– Urbanie Horn! Karczma jest otoczona! Nie masz żadnych szans! Wyjdź po dobrej woli!

– Kto wzywa? – rozległo się z wewnątrz, zza uchylonej okiennicy.

– Grzegorz Hejncze, inquisitor papieski! I dobry rycerz Egbert de Kassel z Kopańca!

Drzwi karczmy skrzypnęły, uchyliły się. Knechci unieśli kusze, de Kassel spacyfikował ich gestem i warknięciem.

Na progu stanął mężczyzna odziany w krótki szary płaszcz spięty błyszczącą klamrą, w obcisłym, szamerowanym srebrem wamsie i wysokich kurdybanowych butach. Głowę mężczyzny krył czarny atłasowy szaperon jeszcze bardziej fantazyjny od Parsifalowego, z jeszcze dłuższą i jeszcze fantazyjniej zawiniętą liripipe .

– Jestem Urban Horn. – Mężczyzna w szarym płaszczu rozejrzał się. Oczy miał przenikliwe, na ustach arogancki grymas. – A gdzież panowie Hejncze i de Kassel? Wokół widzę wyłącznie uzbrojonych gemajnów z gębami opryszków.

– Jam jest Egbert de Kassel – wystąpił rycerz. – A otaczają was moi ludzie, tedy darujcie sobie obelgi.

– I nie traćmy na nie czasu. – Inkwizytor stanął obok. – Znasz mnie, Urbanie Horn, wiesz, kim jestem. I doskonale rozumiesz swoje położenie. Jesteś osaczony, nie wyrwiesz się. Dostaniemy cię, jak nie żywego, to umarłego. Nasza oferta brzmi: uniknijmy przelewu krwi. Nie jesteśmy barbarzyńcami, lecz ludźmi honoru. Poddaj się z dobrej woli.

Mężczyzna milczał chwilę, krzywiąc usta.

– Moi ludzie – powiedział wreszcie – to sześciu Czechów i czterech tutejszych, Ślązaków. Wszystko najemnicy, ze mną powiązani wyłącznie pieniężnym kontraktem, żadnym innym sposobem. Nie wiedzą nic, a żadnego przestępstwa się pod moim dowództwem nie dopuścili. Żądam, by puszczono ich wolno.

– Nie możesz żądać, Horn – uciął Hejncze. – Ale zgadzam się. Zostaną zwolnieni. O ile nie ciąży na którymś kondemnata za jakieś dawniejsze sprawki.

– Słowo rycerskie?

– Słowo duchownego.

Horn parsknął, powstrzymał się. Dobył z ozdobnej pochwy sztylet, ująwszy za klingę wręczył go inkwizytorowi.

– Składam broń – ukłonił się beztrosko. – I zarazem składam propozycję. Zamierzałem właśnie zaordynować obiad do alkierza. Zamiast jednej kaczki mogą podać trzy, a apetycznie wyglądały te ptaki na rożnach. Zechcą panowie przyjąć zaproszenie? Jesteśmy wszak ludźmi honoru, nie barbarzyńcami.

* * *

Obiadującej w alkierzu trójce asystowało tylko dwóch armigerów, pan de Kassel wezwał do siebie tylko Jana Karwata i Parsifala von Rachenaua. Karwata dlatego, że był przybocznym i w pełni zaufanym. Parsifala, bo był nowy, zielony i miał nikłe pojęcie, o czym mówiono. Parsifal nie miał co do tego złudzeń ani wątpliwości.

– Dobry masz rok, Grzegorzu – rzekł Horn, rwąc zębami mięso z trzymanej oburącz kaczki. – W marcu aresztowanie Domarasca, teraz ja. Jeśli my już przy tym, Domarasc żyje jeszcze?

– Nie odwracaj ról, Horn – uniósł oczy Hejncze. – Na spytki to ja ciebie będę brał. Marzę o tej chwili od czterech lat, od czasu, gdyś wymknął mi się we Frankensteinie.

– Kiedy mi szczęście sprzyjało, to sprzyjało – pokiwał głową Horn. – A kiedy opuściło, to na dobre. Wczoraj śniła mi się, psiakrew, zdechła ryba, taki sen zawsze wróży niefart. Żeś mnie dopadł akurat teraz, dzisiaj, mój pech i zła moja. Zwykłeś widzieć we mnie husyckiego wywiadowcę, zdziwi cię, ale tym razem przybyłem na Śląsk w innej roli. Prywatnie. W sprawie osobistej.

– Ach. Być nie może.

– Przybyłem na Śląsk – Urban Horn zlekceważył drwinę – dla prywatnej zemsty. Czy zaciekawi cię, o kogo chodzi? Powiem: o Konrada, biskupa Wrocławia. Czy to nie dziwny zbieg okoliczności? Wszak i ty, Grzegorzu, masz z biskupem na pieńku. Jak to mówi przysłowie? Wróg mojego wroga…

– Horn – inkwizytor wycelował w niego kość z kaczego udka. – Ustalmy jedno. Moje zatargi z biskupem to moja rzecz. Ale biskup to najwyższa instancja kościelna na Śląsku, ostoja stabilizacji i gwarant ładu. Cios wymierzony w biskupa to cios w ład, nie wciągniesz mnie w coś takiego. Nawet nie próbuj. Ja wiem, co ty osobiście masz do biskupa. Zbadałem, wystaw sobie, sprawę świdnickich beginek, znam dokumenty z procesu i relację z egzekucji twojej matki. Współczuć ci mogę, współdziałać nie będę. Zwłaszcza nie do końca przekonany o twoich intencjach. Wmawiasz mi, że kierują tobą pobudki osobiste, że idzie o porachunki, że to w tym celu przybyłeś na Śląsk z najemnikami. A dla mnie byłeś, jesteś i pozostaniesz husyckim szpiegiem, działasz na rzecz naszych wrogów. A że nie dla idei poprawy świata? Że nie dla Husa, nie przeciw błędom, wypaczeniom i korupcji Rzymu? Nie z dogłębnego przekonania o konieczności reformy in capite et in membris? Że to dla prywaty, dla osobistej zemsty? Żadna to dla mnie różnica. Tak jak żadna dla głodujących żebraków, których widziałem w drodze, siedzących u ruin i pogorzelisk wsi. To ty spaliłeś te wsie, Urbanie Horn, ty skazałeś tych ludzi na nędzę i śmierć głodową.

67
{"b":"89095","o":1}