w którym mowa jest o snach i ich interpretacji, a niespodziewane osoby zawierają niespodziewane sojusze.
We Wrocławiu powoli zapadał zmierzch, nastawała pora godziny szarej, zwanej inter canem et lupum , godziną między psem a wilkiem, kiedy to ciemniało, ale świateł jeszcze nie zapalano. Było gorąco, wilgotno i duszno, zbierało się na burzę. Kundrie gwałtownym łykiem opróżniła kielich z resztek aurum potabile , oblizała wargi.
– A zatem – powiedziała, mrużąc bursztynowe oczy – jedziesz do Jawora i na łużyckie pogranicze. Albowiem doszła cię wieść o pojawieniu się tam Reinmara z Bielawy. Choć wieść, jak rozumiem, nie potwierdzona i mało pewna, ty rzucasz wszystko i pędzisz na oślep. Ode mnie zaś żądasz czarów i zaklęć zdolnych zlokalizować istotę syderyczną. Choć już sto razy mówiłam ci, że to niemożliwe.
– Nie ma – odrzekł Pomurnik – rzeczy niemożliwych. To była pierwsza rzecz, jaką wpoili nam w Aguilar.
Neufra westchnęła. A potem ziewnęła, demonstrując imponujący garnitur kłów.
– Cóż – rzekła. – Reinmar z Bielawy, to rozumiem, trzeba go usunąć, inaczej będzie utrapieniem, wciąż szukając zemsty za brata. Popieram zamiar, by go pojmać i kazać umierać powolną śmiercią; wcześniej, jeśli by się udało, zamęczywszy na jego oczach ową Apoldównę, której wciąż poszukuje. Idea rewanżu jest słuszna i przyklaskuję jej. Ale ten jego kamrat, ten olbrzym… Ten rzekomy przybysz ze świata astralnego… Jego radziłabym ci jednak poniechać. Według mnie to Czuwający, jeden z Refaim . Z nimi nie zaleca się zadzierać. Bardzo niedobre przeczucia nawiedzają mnie odnośnie twego polowania. Nie działasz racjonalnie. Twoje zainteresowanie tym olbrzymem coraz bardziej zaczyna wyglądać…
– Na co?
– Na obsesję – dokończyła zimno. – W czystej klinicznej postaci. Tyś w manię popadł, synku. Martwi mnie to. Tym bardziej, że nie jedyna to ostatnio twoja mania.
– Coś powiedziała?
– Nie jedyna to twoja mania. Jak widzę i słyszę. A zwłaszcza czuję. Węchem.
– Że co?
– Nie udawaj głupiego. Bywam na mieście, słucham plotek. O tobie i pannie von Pack. A węch mam dobry. Od dwóch miesięcy przychodzisz tu, zalatując jej cipką.
– Uważaj – syknął – byś nie przeholowała.
– Nie poznaję cię. Dziewek miałeś na kopy. Ty, Birkart Grellenort, marzenie i przedmiot westchnień połowy andaluzyjskich wiedźm. Aleś nigdy dotąd nie wiązał się z żadną białogłową, żadnej nie dałeś się ogłupić. Strzeż się, masz wrogów. Nie dali ci rady żelazem, mogli sięgnąć po inny oręż. Nie pomyślałeś, że ta Packówna może być podstawiona? A nuż chcą pokarać cię biblijnie, ręką kobiety? Panna załatwi cię jak Dalila Samsona. Albo jak Judyta Nabuchodonozora… Czy Holofernesa? Zapomniałam. Wasza Biblia to sakramencko zagmatwana lektura. Za dużo bohaterów, za dużo nieprawdopodobieństw i jawnych zmyśleń. Wolę już Chrétiena de Troyes i innych romanceros .
Oczy Pomurnika błysnęły. I zaraz przygasły.
– Każde dzieło literackie – odrzekł spokojnie – w tym i Biblia, wśród morza zmyśleń kryje perłę prawdy. I tu wracamy do naszego wielkoluda. Gdy go schwytam, wyduszę z niego wiedzę, poznam, co to prawda i gdzie ona leży. Bo on nie rzekomo, ale naprawdę przybył stamtąd, z płaszczyzny syderycznej, z miejsca, którego nie znamy, o którym na dobry porządek nic nie wiemy. Jedni, jak wiesz, uważają to miejsce za domenę Istoty Najwyższej, popularnego Boga. Politeiści utrzymują, że to domena wielu bogów, półbogów, bóstw i demonów. Inni są zdania, że bytują tam wyłącznie demony. Jak jest w istocie, nie wie nikt, bo choć stamtąd przybywali do nas goście, tam nikt dotąd nie przeniknął. Nikt, wliczając twych pobratymców Longaevi i twych nieledwie wszechpotężnych Nefandi…
– Schwytasz więc olbrzyma – przerwała neufra. – I co? Jeśli to Refaim, niczego z niego nie wyciągniesz.
– Wyciągnę. Jest uwięziony w materialnym ciele, skazany na ciała tego wady i niedostatki. W szczególności odczuwa ból, na który to ciało można wystawić. Ja, Kundrie, wystawię to ciało na ból. Wystawię tak, że on wyśpiewa mi wszystko.
– W tym i to, jak się dostać do domeny gwiezdnej?
– Lub przynajmniej nawiązać z nią kontakt – potwierdził. A zaraz potem zerwał się z karła, kilkoma krokami przemierzył pomieszczenie, od opartej o szafę trumny do stojącego pod najdalszą ścianą kompletnego szkieletu wieprza, Bóg jeden wie, do jakich celów służącego żywiołaczce.
– Co ma mi do zaoferowania ten świat? – podniósł głos. – Co może mi dać? Ten prymitywny świat, w którym wszystko już podzielono, rozkradziono i rozdrapano, w którym już nulle terre sans seigneur? Czym ja tu mogę być? Jaką władzę zdobyć, jaką potęgę? Kanonika katedralnego? Starosty i zarządcy Wrocławia albo, czym wabi mnie biskup, namiestnika całego Śląska? A choćbym i został biskupem, kardynałem i w końcu papieżem, co to za władza w obecnych czasach? Nawet jeśli uda się zniszczyć husytów, przykład przetrwa, idei unicestwić się nie da. Po husytach przyjdą inni, spękany gmach Rzymu nigdy nie odzyska już struktury niewzruszalnego monolitu. Królowie i książęta padać będą jak kukiełki, bo co to za władza, którą można zniweczyć miarką trucizny lub dziesięcioma calami klingi sztyletu. A zapatrzeni w moc pieniądza Fuggerowie? Zobaczą, jak pieniądz staje się mniej wart od plew. Magowie i czarodzieje? Są śmiertelni, bardzo śmiertelni. Longaevi? Tylko z nazwy są wieczni, przeminą razem ze swą magiczną mocą…
Gruchotem przetoczył się daleki grom, kontrapunktując przemowę. Kundrie milczała. Pomurnik odetchnął głęboko.
– Marco Polo – podjął – dotarł do Cathayu. Portugalczycy dopłynęli do Insulas Canarias , do Madery, do Azorów, zbierają się do wyprawy oceanicznej. Wierzą, że tam, za oceanem, w nie odkrytym jeszcze świecie, znajdą bogactwo i prawdziwą władzę. Wierzą w kraj Księdza Jana, w ziemię Mogal, w Ofir i Taprobane, zamierzają tam dotrzeć; by to osiągnąć, nie cofną się przed niczym. Ja też nie zamierzam się cofać.
Neufra nadal nie odzywała się, na przemian strosząc i kładąc kolce grzbietowe.
– Czy wiesz – spytała wreszcie – kto był ostatnim, który coś takiego powiedział? Co ciekawe, w identycznym kontekście? Szalony poeta i czarownik Abdallah Zahr-ad-Dihn, autor księgi o tytule Al Azif , tytuł to onomatopeiczny zapis odgłosu wydawanego przez nocne owady i upiory. W późniejszych przekładach nazwisko autora strawestowano na Abdul Alhazred, a tytuł zmieniono na Necronomicon . I to się przyjęło.
– Wiem.
– Wiesz więc i to, że Abdul Alhazred przemożnie pragnął przedostać się do syderium , że nie cofał się przed niczym. Był na nawiedzanej przez upiory pustyni Roba el-Khaliyeh, był w Irem, poszukiwał Kadath. Zginął okropną śmiercią w roku 738, w Damaszku, w biały dzień, na oczach wielu świadków rozszarpał go i pożarł straszliwy demon. Nie schładza to twego zapału?
– Nie schładza.
– W takim razie – neufra przewróciła oczami – życzę szczęścia. Dużo, dużo szczęścia.
– Idę. – Pomurnik wstał. – Jutro wyruszam. Aha, Kundrie, znajdzie się może w twoich zapasach trochę Perferro? Chciałbym mieć na podorędziu.
– Dobra idea – żywiołaczka wyszczerzyła żółte kły – mieć to pod ręką. Zadaj panience, tej całej Douce von Pack. Mocniej zwiążesz ją ze sobą. Zdobędziesz gwarancję, że nie ucieknie z innym. A jeśli ucieknie, to nie na długo. Do pierwszego skaleczenia żelazem…
– Kundrie.
– Już nic nie mówię. Perferro mam, ale niewiele, jedną dawkę, dla jednej osoby. Zwróć się do biskupa, wiem, że ma zapas. A na Sensenbergu masz przecież Skirfira i jego alchemiczne atanory.
– Biskup nie przyzna się, że ma. A na Sensenberg jechać mi nijak.
– Myślę, że mnie śledzą – wyjaśnił, widząc jej uniesione brwi. – Nie jestem pewien nawet mojej Roty. To zbieranina…
– Zbieranina mętów – dokończyła. – Hałastra złożona z łotrów, hultajów, rzeźników i zboczeńców. Twoi Czarni Jeźdźcy. Takich masz pod komendą, bo tylko takich zdołałeś zwerbować. I z takimi ruszasz na wyprawę. Zaiste, bardzo jesteś zdesperowany.
– Dasz mi Perferro czy nie?
– Dam. I dołożę coś jeszcze. Coś specjalnego. Powinno pomóc w poszukiwaniach.
Otworzyła stojący na stole kuferek, wyjęła coś stamtąd. Pomurnik z trudem zapanował nad odruchem obrzydzenia.
– Atrakcyjne, co? – zarechotała neufra. – Uaktywnia się zaklęciem. Wywodzącym się zresztą z Al Azif , a udoskonalonym przez Nefandi i italskich nekromantów. Ćwierkanie nocnych owadów, szelest ich skrzydełek… Ma dwie funkcje. Powinno wskazywać miejsce pobytu Bielawy albo jego panny.
– A druga funkcja?
– Posłuż się, gdy zajdzie potrzeba kogoś zabić. Zabić tak, by zabijany czuł, że umiera.
– Bywaj, Kundrie.
– W zdrowiu, synku.
W dach zastukały pierwsze krople deszczu.
* * *
Błyskawica rozdarła niebo, prawie natychmiast gruchnął grom, przeciągle i ostro, z trzaskiem dartego materiału. Ulewa nasiliła się, ściana wody kompletnie przesłoniła świat.
– Jakby się kto na nas uwziął – Reynevan strząsnął wodę z kołnierza. – Czas nagli, a tu masz, chmura się obrywa. Potop po prostu.
Przeczekiwali burzę w lesie, w gęstych zaroślach, które jednak ochronę dały tylko przez chwilę, teraz lało się na nich równo. Konie trzęsły grzywami, pospuszczawszy łby.
– Deszcz słabnie – otarła mokry nos Rixa. – Burza się oddala. Zaraz przejdzie, a wtedy polecimy w skok, cwałem, wicher nas osuszy. I wywieje złe myśli z głów.
* * *
Ulewa nie odpuściła jednak tak prędko, a rozmiękły po niej gościniec nie bardzo pozwalał na cwał i inne hippiczne wyczyny, toteż droga zajęła im znacznie więcej czasu, niźli planowali. Do Legnicy, miasta określanego jako „drugie po Wrocławiu”, wjechali dopiero za dwa dni, akurat w momencie, gdy dziesięciotysięczną populację jęły wzywać na mszę dzwony wszystkich siedemnastu kościołów. Rixa i w Legnicy czuła się jak u siebie, wiodła bez błądzenia. Minęli imponującą, nowiutką, całkiem niedawno konsekrowaną kolegiatę Bożego Grobu, przebili się przez zatłoczony rynek i diabelnie błotnisty po deszczach targ warzywny. Minęli kramy konwisarzy i igielników. Za kramami Rixa zatrzymała konia, zsiadła. Byli u wejścia w zaułek, z którego bił silny zapach kadzideł, ziół i korzennych przypraw.