Литмир - Электронная Библиотека

Rozdział siódmy

w którym na chwilą porzucamy bohaterów na Morawach, by przenieść się – również w czasie – do miasta Wrocławia. Które, jak się okaże, bywa miastem niebezpiecznym.

– Antychryst – przeczytał z przejęciem pisarz, schylony nad arkuszem – ma być z pokolenia Dana.

Odchrząknął, spojrzał na biskupa. Konrad z Oleśnicy łyknął z kielicha, zapatrzony w uchylone, błyskające refleksami światła okno. Wydawało się, że nie słucha, że przygotowany tekst w ogóle go nie obchodzi. Pisarz wiedział, że tak nie było bynajmniej.

– Święty Ireneusz – wznowił czytanie – tak o antychryście trzyma, iż na końcu świata przyjść ma, półczwarta lata królować, w Jeruzalem świątynię sobie zbudować, mocą króle opanować, święte trapić i cały Kościół Boży zburzyć. Zwać go mają z proroctwa Objawienia liczbą 666, a będą to imiona Evanthas, Lateinos, Teitan. Hipolit Męczennik kładzie wszelako owo 666 na imiona Kakos, Olicos, Alittis, Blaueros, Antemos i Genesiricos. Także imię tureckie Mahometis kładą, na które też służy 666, z liter greckich, któremi liczbę sądzą. A to jeszcze wywieść można, że jeśli od 666 odejmiem ilość ryb, jakie w Morzu Tyberiadzkim złowił Piotr, a zasię pomnożym przez liczbę żeglarzy na okręcie, którym żeglował do Italii Paweł, i podzielim przez długość arki w przybytku Bożym podług księgi Exodus, wyjdzie w języku kapadockim jako żywo „Ioannes Hus apostata”. Z tego wszystkiego pokazuje się niezmierny niewstyd heretyków, którzy owego Husa czczą. O, wy mizerni przesłańcy antychrystowi! Już w was antychryst tajemnice swoje sprawuje, gdy sakramenta i ofiary wymiatacie; gdy Boga w Trójcy i Najświętszą Panienkę bluźnicie, gdy bóstwo Synowi Bożemu, abyście je antychrystowi przypisali, odejmujecie, gdy wszystkie niezgody, zbrodnie i ohydy siejecie, gdy wszystkę prawdę wiary świętej katolickiej depczecie. Boże! Zmiłuj się nad wami.

Pisarz opuścił arkusz, zerknął trwożliwie na lico biskupa Konrada, z którego jednak wciąż trudno było coś wyczytać.

– Dobre – ocenił wreszcie biskup ku uldze skryby. – Całkiem dobre. Iście niewiele jest do poprawienia. Tam, gdzie mowa o mizernych husytach, dopisz jeszcze „O, Czesi, wy nikczemna nacjo słowiańska”. Nie, nie, lepiej „podła i nikczemna…”

– „Podła, nikczemna i pogardy godna” – poprawił Pomurnik. – Tak będzie najlepiej.

Pisarz zbladł, pobielał jak papier, który trzymał, widział bowiem to, czego nie zobaczył odwrócony plecami biskup. To mianowicie, jak siadający na parapecie ptak zamienia się w człowieka. Czarnowłosego, czarno odzianego, o jakby ptasiej fizjonomii. I wejrzeniu demona.

– Przepisz postyllę. – Szorstki rozkaz biskupa wyrwał pisarza z osłupienia i przywrócił światu. – Przepisawszy, daj do kancelarii, niechaj powielą i po kościołach rozniosą, proboszczom dla kazań. Idź.

Skryba, przyciskając swe dzieło do brzucha, zgiął się w ukłonie, rakiem cofając się w stronę drzwi. Biskup Konrad westchnął ciężko, upił wina, dał znać pacholikowi, że może mu dolać. Pacholikowi trzęsły się ręce, szyjka karafy dzwoniła o brzeg pucharu. Biskup odprawił go gestem.

– Dawno się nie pokazywałeś – zwrócił się do Pomurnika, gdy zostali sami. – Dawnoś nie wlatywał oknem, nie zatrważał mi służby, dawnoś nie rodził plotek. Już się zaczynałem martwić. Gdzieżeś to bywał, synu, cóżeś to czynił? Pozwól, niech zgadnę: studiowałeś na Sensenbergu diabelskie księgi i grymuary? Ogłupiałeś się haszsz’iszem i jadem z muchomorów? Wywoływałeś Szatana? Czciłeś demony, składałeś im ludzi w ofierze? Mordowałeś więźniów w celach? Traciłeś podwładnych, twych słynnych Czarnych Jeźdźców, na polach bitewnych? Pozwalałeś wymykać się zdrajcom i wodzić za nos szpiegom? Nuże, synu, opowiadaj. Relacjonuj. Pochwal się, które z moich rozkazów i poleceń zlekceważyłeś ostatnio. W jaki sposób psułeś mi ostatnimi czasy reputację.

– Skończyłeś, ojczulku?

– Nie, synu. Nie skończyłem z tobą. Ale wierz mi, naprawdę kusi mnie, by wreszcie skończyć.

– Skoro o tym mówisz, nie jest tak źle – błysnął zębami Pomurnik, rozpierając się w dębowym karle. – Gdybym naprawdę dokuczył albo przestał być użyteczny, wykończyłbyś mnie po cichu i bez ostrzeżenia. I bez litości. Nie bacząc na więzy krwi.

– Już ci mówiłem – zmrużył oczy Konrad – i nie każ mi powtarzać. Nie ma między nami żadnych więzów krwi. Zwę cię synem i traktuję jak syna. Ale moim synem nie jesteś. Jesteś synem czarownicy, trucicielki, do tego przechrzty, którą ocaliłem od stosu, robiąc z niej mniszkę. Fakt, że wielekroć czyniłem twej matce zaszczyt chędożenia jej, bynajmniej nie oznacza, iżeś owocem mych lędźwi, Birkarcie, żeś z mojego się począł nasienia. Skłaniam się ku mniemaniu, synu, że spłodził cię sam Diabeł. I nie w tym rzecz bynajmniej, że w Lubaniu żaden śmiertelny mężczyzna nie mógł mieć do twej matki przystępu, zbyt dobrze znam zarówno żeńskie klasztory, jak i temperament twojej chutliwej mamusi, głowę dam, że niejeden ksiądz spowiednik wzuł ją tam na dzidę. Jednak to twój charakter zdradza, za czyją naprawdę sprawą przyszedłeś na świat.

– Mów dalej, ojczulku, mów dalej. Niech ci ulży.

– Wychodzi – ciągnął biskup, bawiąc się nóżką kielicha i wyrazem twarzy Pomurnika – żeś jest synem Diabła i wszetecznej Żydówki. Wypisz, wymaluj: antychryst, bohater moich ostatnich propagandowych postylli. Evanthas, Lateinos lub inny Kakos czy też Kutos, zapomniałem. Nalej mi wina. Wypłoszyłeś służbę, to sam usługuj. I mów, co masz do mnie. Czego chcesz?

– Niczego. Wpadłem złożyć uszanowanie. Spytać o zdrowie, wszak godzi się synowi interesować zdrowiem rodzica. Chciałem, jak dobry syn, spytać, może ojcu czego trzeba? Może potrzebuje ojciec jakichś synowskich posług? Albo usług?

– Poniewczasie twa troska. Potrzebowałem cię przed miesiącem. I iście szkoda, że nie było cię pod ręką. Szkoda i dla ciebie, jak sądzę. Reynevan z Bielawy pojawił się we Wrocławiu. A tobie kiedyś dziwnie na nim zależało.

Twarz Pomurnika zmieniła się nieznacznie. Tak nieznacznie, że nie spostrzegłby tego nikt, kto Pomurnika nie znał. Biskup Pomurnika znał.

– Miesiąc po tym, jak go ekskomunikowałem – ciągnął. – Dwa miesiące po Wielisławiu, gdzie ciebie pokonał i upokorzył, ten łotr ośmiela się pokazać swą heretycką gębę w moim mieście. Mało tego: udaje mu się uciec. Samych głupców mam w służbie, na Szatana, głupców i niedorajdów.

– Co on robił we Wrocławiu? – spytał przez zaciśnięte zęby Pomurnik. – Czego tu szukał? Był sam czy z kompanami? Kto i jak go zdemaskował? Jakim cudem uciekł? Szczegóły, biskupie. Szczegóły.

– Nie obchodzą mnie szczegóły – parsknął Konrad. – Obchodzi mnie efekt, a ten jest żaden. O detale nie pytałem, i tak by mnie okłamali, chcąc ukryć własną nieudolność. Wybadaj Kuczerę von Hunta, może coś z niego wyciągniesz. A teraz idź. Zjawiłeś się nie w porę. Oczekuję gościa. Oswald von Langenreuth, sekretarz i doradca Konrada von Dauna, arcybiskupa mogunckiego. Przybywa wprost z Wołynia. Z Łucka.

– Chciałbym zostać. Łuck i mnie interesuje. W pewnej mierze.

– Zostań – zgodził się biskup po chwili namysłu. – Na zwykłych warunkach, rzecz jasna. W klatce, znaczy.

Pomurnik uśmiechnął się, uśmiech, zdawałoby się, przetrwał metamorfozę, rozwarty w skrzeku dziób ptaka dziwnie z uśmiechem się kojarzył. Ptak strzepnął skrzydłami, łypnął czarnym okiem, podfrunął do stojącej w rogu komnaty złoconej klatki, siadł, strosząc pióra, na złotej grzędzie.

– Żadnego bicia skrzydłami – uprzedził biskup, kołysząc wino w pucharze. – Żadnego krakania w nieodpowiednich momentach. Wejść!

– Jaśnie wielmożny pan – zaanonsował sługa – Oswald von Langenreuth.

– Prosić. Witam, witam.

– Wasza biskupia dostojność – Oswald von Langenreuth, starszawy, wysoki, ascetycznie chudy i bogato odziany mężczyzna, skłonił się z szacunkiem. – Wasza dostojność jak zwykle prezentuje się młodzieńczo, zdrowo i w pełni sił. Taki wygląd cóż sprawia? Czyżby czary?

– Praca i modlitwa – odrzekł Konrad. – Pobożność i wstrzemięźliwość. Siadajcie, siadajcie, miły panie Langenreuth. Skosztujcie alikantu, z Aragonii przywiezionego. A wnet jesiotra podadzą. Wybaczcie, że tak skromnie. Wszak post.

W okno wdarł się powiew. Ciepły i wiosenny.

– Mówcież, mówcież – skinął biskup, splatając palce. – Ciekawym wieści z dalekiego Wołynia. Był tu niedawno jego wielebność legat papieski Andrea de Palatio. Podobnie jak wy z Łucka właśnie powracał, ale mnie ploteczkami uraczyć zaniedbał, okrutnie się do dom spieszył… A minę kwaśną miał, oj, kwaśną… Tak przy okazji, wiecie, jak Czesi nazwali ów Łuck? Zjazdem trzech starców.

– Ci trzej starcy rządzą połową Europy – zauważył cierpko Oswald von Langenreuth. – Drugą zaś połowę chronią przed inwazją Turków. Najstarszy zaś i najbardziej zgrzybiały ze starców ma dwóch synów, gwarantujących ciągłość założonej przez starca dynastii.

– Wiem. Najmłodszy zaś ze starców jest naszym królem. A niebawem, co daj nam Bóg, będzie cesarzem. Zasługuje na to jak najbardziej. Zwłaszcza po tym, com o Łucku słyszał.

– I dziwi was kwaśna mina legata? – uniósł brwi Langenreuth. – Andrea de Palatio powiózł był do Polski tajne papieskie bulle. Jego świątobliwość Marcin V nawołuje w nich i zachęca króla Władysława i księcia Witolda do świętego dzieła i zbożnego trudu, jakim będzie krucjata na Czechy. Przez, cytuję, wzgląd na Boga, miłosierdzie i dobro duszy namiestnik Piotrowy wzywa króla Polski i wielkiego księcia Litwy, by ruszyli na Czechów, by ich nawracać, tępić i kres kłaść heretyckiej ich zakale. W imieniu Stolicy Apostolskiej papież zezwala na eksterminację kacerzy zgodnie z postanowieniami świętych praw Kościoła. Koniec cytatu, A co się w Łucku stało? Papieskie marzenia o krucjacie jako ten dym się rozwiały. Bo co uczynił w Łucku nasz drogi król, ów Zygmunt Luksemburski, któregoście cesarzem widzieć radzi? Ofiarował Witoldowi koronę. Koronę! Królem Litwy go czyni!

– Mądrze czyni.

– Niepojęty to rodzaj mądrości. Król rzymski już drugi raz zresztą taką mądrość przejawia. W roku 1420 wydając wyrok wrocławski rozwścieczył Witolda, dzięki temu mamy ninie w Czechach Korybuta i jego polski hufiec. Teraz dla odmiany Zygmunt rozwściecza Jagiełłę, oferując Witoldowi koronę i odrywając Litwę od Polski. Rozwścieczony Jagiełło mało że porzuci wszelkie plany krucjaty na Czechów, on przymierze z husytami gotów zawrzeć! To macie za polityczną mądrość, cny biskupie? Doprowadzenie do aliansu Polski i Czech? Chcecie, wy i wasz król Zygmunt, mieć przeciw sobie armię, w której u boku zwycięzców spod Usti i Tachowa walczyć będą zwycięzcy spod Grunwaldu? Zeszłej wiosny Prokop stał pod murami Wrocławia. Dzięki polityce króla Zygmunta przyszłą wiosną może stanąć tu sprzymierzona armia czesko-polska. A wtedy ani się obejrzycie, jak będzie się w waszej katedrze udzielać komunii sub utraque specie. Z liturgią po polsku.

32
{"b":"89095","o":1}