Литмир - Электронная Библиотека

– I co ty na to, synku?

– Kontrmagia.

– I to bardzo silna – potwierdziła Kundrie. – Ktoś przeszkadza. Ktoś nie chce, byśmy wyśledzili tę Apoldównę, czy jak jej tam. Magia nie jest typowa, nosi ślad astralny, syderyczny. Nie każdy potrafi posłużyć się elementem syderycznym… Czemu zgrzytasz zębami, można wiedzieć? Ach… Rozumiem. Przypomniałam. Ów kamrat Reynevana, olbrzym o obliczu przygłupa. Ten, który pod Troskami zmusił cię do ucieczki. Druga plama na honorze. Twierdziłeś…

– Że to astral – dokończył zimno Pomurnik. – Bo to jest astral. Przybysz z astralnej płaszczyzny. Kontrmagia, która nam przeszkadza, może być jego dziełem. Pod Troskami widziałem jego aurę. Nigdy w życiu nie widziałem podobnej.

– Nie ma dwóch jednakowych aur. Nie znajdziesz dwóch par oczu, które identycznie postrzegają tę samą aurę. To się nazywa optyka. Nie czytałeś Witelona?

– Rzecz – wzruszył ramionami Pomurnik – nie w barwie, wielkości i intensywności aury, które rzeczywiście są zmienne i zależne od oka patrzącego. Rzecz w tym, że wszystko, absolutnie wszystko na świecie ma trzy aury. Żywe czy martwe, przyrodzone czy nadprzyrodzone, pochodzące z tego świata czy z zaświatów, wszystko, absolutnie wszystko ma trzy aury. Dwie, zwykle żółta i czerwona, niemal przylegają do obiektu. Trzecia pulsuje wieloma kolorami i jest od obiektu oddalona, tworzy wokół niego sferę.

– To wiedza szkolna.

– Typ, którego zobaczyłem pod Troskami, miał dwie aury. Jedna, połyskliwie złota, przylegała do niego tak, że wyglądał jak odlany z kruszcu posąg. Druga… bo były jedynie dwie… nie była aurą w ścisłym znaczeniu. Jasno-błękitna poświata… Ulokowana… Za plecami. Z tyłu. Jak rozwiany płaszcz, jak tren… Albo…

– Albo skrzydła? – parsknęła neufra. – A mandorli nie było? Albo aureoli? Nimbu nad głową? Nie towarzyszyła zjawisku światłość wiekuista, lux perpetua ? Bo w takim wypadku mógłby to być archanioł, choćby Gabriel. Nie, Gabriel, pamiętam, był szczupły, raczej drobny i urodziwy, a tamten spod Trosk miał, jak twierdziłeś, gębę kretyna i konstytucję giganta. Ha, może był to więc święty Wawrzyniec? Ten podobien był wołu, tak budową, jak i pomyślunkiem. Upiekli go na żelaznym ruszcie, na węglach, super carbones vivos . Pamiętam, piekli, piekli, a on wciąż był krwisty. Zużyli masę carbones , nim się dopiekł.

– Kundrie – warknął Pomurnik. – Wiem, że jesteś samotna i nie masz z kim gadać. Ale odpuść sobie anegdoty. Nie chcę anegdot. Chcę konkretów.

Kundrie nastroszyła kolce grzbietowe.

– Czy radę – zasyczała – uznasz za coś konkretnego? Bo radę dla ciebie mam, i owszem. Przed kolosem przygłupem miej się na baczności. Wątpię, by był faktycznie istotą astralną, bytem syderycznym, przypadków wizyt z syderycznej płaszczyzny nie notowano od dziesięcioleci. Ale krążą po tym świecie jeszcze inni, mający aurę podobną tej, którą opisałeś i umiejący posługiwać się elementem gwiezdnym. Równie odwieczni, co my, Longaevi. Równie groźni, co Nefandi. Wasza Księga zowie ich Czuwającymi, ale oni nie mają nazwy. Niewielu ich zostało. Ale wciąż są. I niebezpiecznie jest zadzierać z nimi.

Pomurnik nie skomentował. Zmrużył tylko oczy, nie dość szybko, by neufra nie zdołała dostrzec ich błysku.

– Wpadnij pojutrze – westchnęła. – Przynieś aurum . Spróbujemy nowych zaklęć. Zdobądź świeżą głowę, bo ta już trochę śmierdzi.

– Przyślę z aurum pachołka – odrzekł sucho. – Możesz sobie wziąć jego głowę. Nie zależy mi na niej.

* * *

Msza wielkanocna się skończyła. Prałaci i zakonnicy kroczyli, odziani w białe szaty, środkiem nawy. Śpiew budził echa pod sklepieniem katedry.

Christus resurgens ex mortuis,

iam non moritur:

mors illi ultra non dominabitur,

Quod enim mortuus est peccato,

Mortuus est semel:

Quod autem vivit, vivit Deo.

Alleluia!

Na Wyspie Tumskiej zebrał się chyba cały Wrocław. Na placach przed katedrą i obu kolegiatami ścisk był nieprawdopodobny, tłum napierał na halabardników, czyniących drogę dla idących w procesji biskupa, prałatów, mnichów i kleryków. Procesja szła od katedry do Świętego Idziego, stamtąd do Świętego Krzyża, na kolejne msze.

Surrexit Dominus de sepulcro

qui pro nobis pependit in ligno

Alleluia!

Zakapturzona i pachnąca rozmarynem kobieta chwyciła Grajcarka za rękaw, pociągnęła go pod mur, za przyporę przy kaplicy chrzcielnej.

– Czego chcesz? – warknęła. – Co masz aż tak alarmująco ważnego? Mówiłam, byś nie spotykał się ze mną za dnia. A co dopiero takiego dnia.

Grajcarek obejrzał się, otarł pot z czoła, oblizał wargi. Kobieta obserwowała go uważnie. Szpieg odchrząknął, otworzył usta, znowu je zamknął. I nagle zbladł.

– Aha – domyśliła się błyskawicznie kobieta. – Biskup jednak zapłacił więcej?

Szpieg cofnął się, drgnął, napotykając plecami twardy opór ściany, rozdygotaną ręką spróbował nakreślić w powietrzu magiczny charakter. Kobieta doskoczyła, uderzyła go, krótko, bez rozmachu. Kolanem przyparła do muru.

– Dobry Żyd – zasyczała – nie zdradza. Ty zły Żyd jesteś, Grajcarek.

Błysnął nóż, szpieg zakrztusił się i złapał oburącz za gardło, spomiędzy palców zatętniła krew. Kobieta narzuciła mu płaszcz na głowę, zwaliła na ziemię, sama wpadła w tłum.

– Łapaj! – krzyknął do swych agentów Kuczera von Hunt. – Łaaapaaaj!

W tłumie zakotłowało się.

Advenisti desiderabilis,

quem expectabamus in tenebris…

Wkręcając się w ciżbę jak kret w glebę, jeden z agentów dopadł kobiety, ucapił ją za ramię. Zobaczył żółtozielone oczy. Nie zdążył nawet krzyknąć, nóż błysnął i rozpłatał mu tchawicę i przełyk. Drugi agent zastąpił kobiecie drogę, tłum zafalował i zwarł się dokoła. Agent jęknął, oczy zaszły mu mgłą, nie upadł, został, bezwładny jak kukła, zawieszony w ścisku między niebem a ziemią. Ludzie zaczęli krzyczeć, przeraźliwie piszczała dziewczynka, zesztywniałymi rączkami rozmazując posokę na odświętnej białej sukience. Kuczera von Hunt przedarł się przez tłum, ale zastał już tylko trupy. Rozdeptaną na bruku krew. I nikły zapach rozmarynu.

Alleluia, alleluia!

Procesja rezurekcyjna zbliżała się do kolegiaty świętokrzyskiej.

* * *

– Panie… – wybełkotał ojciec Felicjan, gnąc się w ukłonach. – Kazaliście, żeby donieść… Jam gotów… Możnali mówić?

– Można.

– To mówię… Jest, uważacie, tak… W Karłowicach targ koński był… Końmi tamój handlowali…

– Składniej – syknął Pomurnik. – Składniej, klecho. Wolniej, wyraźniej i składniej.

– Wasza miłość kazała, coby wyśledzić dziewkę… Ukrywaną. Żeby donieść zaraz… Podsłuchałem u Świętego Wojciecha… Jak inkwizytorscy agenci między sobą gadali… Dzierżka, wdowa po Zbylucie z Szarady, koniarka ze Skałki pod Środą… Na koński targ do Karłowic zjechała. I dziewka z nią była. Niby córka, ale wszyscy wiedzą, że owa Dzierżka córki nie ma nijakiej… No to się huczek podniósł wśród kupców, bo wielu przemyśliwało, jakby się tu z wdówką poswadźbić, wszak w wianie najlepsza stadnina na Śląsku… A tu masz, dziewka nieślubna albo przysposobiona, dziedziczyć gotowa…

– Do rzeczy.

– Na rozkaz. Dziewka ta, owa niby-córka, gadał jeden agent drugiemu, znikąd się wzięła, jakby z nieba spadła i ninie w Skałce żywie. Tom pomyślał: A nuż to ta dziewka, co jej Bielawa szuka i wasza miłość też? Wiek się zgadza jakby… Bom słyszał, jak gadali… Opisali, jak ta dziewka wygląda…

– Opisali, powiadasz. Powtórz zatem opis. Dokładnie i szczegółowo.

* * *

Biskup Konrad słuchał. Z pozoru uważnie, ale Pomurnik znał go zbyt dobrze. Biskup był rozkojarzony, być może dlatego, że trzeźwy. Dzielił uwagę pomiędzy Pomurnika, wydzierającą się w damskich komnatach Klaudynę Haunoldównę i dobiegające z podwórca pokrzykiwania Kuczery von Hunta.

– Aha – powiedział wreszcie. – Aha. A więc dziewczyna, która była świadkiem napadu na kolektora i która ten napad przeżyła, żyje nadal. Choć dwukrotnie ją osaczałeś, wymykała się. I teraz, twierdzisz, ukrywa się w Skałce, w dobrach Dzierżki de Wirsing, wdowy po Zbylucie z Szarady.

– I należałoby, uważam, coś w tej sprawie przedsięwziąć.

Konrad podrapał się w ciemię, podłubał w uchu.

– A co tu przedsiębrać? – lekceważąco wydął wargi. – Szkoda czasu i zachodu. Dzierżka de Wirsing prowadzi się przykładnie, z husytami już nie handluje, suto na Kościół łoży. Nie widzę powodów, by ją… A dziewka? Dziewka jest nikim. Co z niej za świadek? Jeśli nawet zapamiętała coś z tamtych zdarzeń, jeśli nawet zdolna będzie kogoś rozpoznać, kto jej posłucha, kto da wiarę? Wszak wiadomo, że panny różne cudaczne fantasmagorie imaginują, gdy im wapory menstrualne do rozumów uderzają. Nie zaprzątajmy sobie nią głowy. Zapomnijmy o niej. Zapomnijmy w ogóle o przygodzie, która spotkała poborcę podatków. Minęły już niemal cztery lata. Ja już zapomniałem. Wszyscy zapomnieli.

– Nie wszyscy – pokręcił głową Pomurnik. – Fuggerowie, dla przykładu, nie zapomnieli. Niedawno dano mi to do zrozumienia. Wierz mi, ojczulku, będą chcieli dociec prawdy i dobrać się winnym do dupy. Wykorzystają do tego celu wszystko, co da się wykorzystać. Wszystko. Ta dziewczyna może i jest nikim, ale stanowi zagrożenie.

– Cóż… – Biskup splótł palce, pochylił głowę. – Jeśli tak… Zrób więc, co uważasz za stosowne.

– A ty co? – Ptasie oczy Pomurnika błysnęły. – Umywasz ręce jak Piłat? To o twój, przypominam, zad idzie, tyś zrabował podatek, ciebie mogą pogrążyć zeznania dziewczyny. Jeśli decydujesz się na rozwiązanie, nie machaj od niechcenia pastorałem, ale wydaj mi rozkaz. Konkretny i niedwuznaczny.

– Birkarcie – Konrad wytrzymał spojrzenie. – Uważaj. Nie przekrocz granicy.

Długo milczeli obaj, próbując oczami swego hartu. Klaudyna ucichła, także z podwórca nie dobiegały już żadne odgłosy. Wreszcie biskup wyprostował się, rysy mu stwardniały, usta zacięły.

55
{"b":"89095","o":1}