– Od tego są przyjaciele. Przyhamuj nieco z jedzeniem. Nikt ci tego jadła nie odbierze.
Reynevan spojrzał nań, mrużąc załzawione i zaropiałe oczy. Gałki oczne miał przekrwione i pokryte gęstą siatką czerwonych żyłek, ewidentnie cierpiał też na światłowstręt.
– Potrzebny mi cyrulik. – Reynevan jakby czytał w myślach. – Albo apteka. Jakiś medykament na zapalenie spojówek. Świetlik, aloes, faeniculum albo herba sancta … Ale najpierw coś zjem, muszę coś zjeść. A ty opowiadaj.
– Co?
– Opowiadaj. – Reynevan sięgnął przez stół po białą kiełbasę z powielkanocnych remanentów. – O tym, co tymczasem na świecie zaszło.
– Dużo zaszło. Siedziałeś równe trzy lata, ale jakbyś siedział trzydzieści. Czasy są historyczne. Poznać po tym, że dzieje się dużo i szybko. Ty siedziałeś, a tu się działo. Bardzo dużo i bardzo szybko. Umknęło ci multum dziejowych momentów, by teraz to nadrobić, musiałbym klarować ci sprawy do rana, nie mam na to ni czasu, ni chęci.
– Znajdź czas i chęć. Proszę.
– Twoja wola. Po kolei zatem: Umarł papież Marcin V. Wybrano nowego…
– Gabriela Condulmera – potwierdził Reynevan. – Malachiaszową wilczycę niebiańską. A wybór dokonał się w niedzielę Oculi , czwartą przed Wielkanocą. Wywróżono mi kiedyś to wszystko. Poza imieniem. Jakie przybrał?
– Eugeniusza IV. A na Starym Rynku w Rouen Anglicy spalili żywcem Joannę d’Arc. Rozpoczął się sobór w Bazylei. Na Czechy ruszyła piąta z kolei krucjata, została sromotnie pobita pod Domażlicami. Prokop puścił z dymem całe księstwo oleśnickie, a potem z rejzą doszedł aż pod Bernau, trzy mile za Berlin. Zmarł książę Bolko Cieszyński. Zmarł Konrad z Vechty, arcybiskup praski. Zmarł biskup Jan Szafraniec, brat Piotra Szafrańca. Zmarł Fryderyk von Aufsess, biskup Augsburga… Dokąd idziesz?
– Zwymiotować.
* * *
– Dulce lumen – oświadczył nagle Reynevan. – Et delectabile est oculis videre solem .
– Hę?
– Słodkie jest światło i miło jest oczom widzieć słońce. Eklezjastes.
– Znaczy – odgadł Szarlej – lekarstwo trochę pomogło?
– Trochę pomogło. Ale nie tylko w tym rzecz. Bynajmniej nie tylko w tym.
Wyciąg z kopru włoskiego, werbeny, róży, jaskółczego ziela i ruty, niezawodny lek na stany zapalne oczu i powiek, znaleźli w aptece w Siewierzu, wcześniej ni aptek, ni cyrulików okolica nie znała. Reynevan zaaplikował sobie medykament, na skutek przyszło jednak trochę poczekać, a zabieg co jakiś czas powtarzać. Obżarłszy się „Pod Gąsiorem”, niedawny więzień nie chciał już stawać po karczmach, narzekał na zaduch. Popasali więc na świeżym powietrzu. Niedaleko za Siewierzem, pośród przydrożnej brzeziny. Reynevan przemywał oczy płynem, powtarzając przy tym magiczne formuły, aby, jak głosił przepis na flakonie, „moc leku przyrodzona mocą nadprzyrodzoną skutecznieysza była ku uleczeniu”.
Faeniculum, Verbena, Rosa, Chelidonia, Ruta
Lumina reddit acuta.
– Opowiadaj dalej, Szarleju – Reynevan przyłożył sobie okład na powieki. – Skończyłeś na tym, że umarło paru biskupów. Kto jeszcze umarł, gdy siedziałem? Z ludzi bardziej mnie interesujących?
– Krystyna de Pisan, poetka francuska. Kojarzysz? Seulete sui et seulete vueil estre… Aha, umarł też Witold, wielki książę Litwy. Pod koniec października 1430.
– Przyczyna?
– Zranił się przy upadku z konia, długo chorował…
– Przy tym upadku zranił się żelazem?
– Nie wiem. Możliwe. Z innych wydarzeń: Zygmunta Luksemburczyka koronowano na cesarza. A w Pabianicach król Jagiełło zawarł z husytami przymierze i zaczepny sojusz przeciw Zakonowi. W czerwcu ubiegłego roku Sierotki Jana Czapka z San ramię w ramię z Polakami wtargnęły do Nowej Marchii…
– O tym to akurat wiem. – Reynevan zdjął okład, pomrugał. – Dozorcy rzadko się do mnie odzywali, ale jeden był wyjątkowo źle nastawiony do Krzyżaków, radością ze zwycięstw musiał się z kimś podzielić. A co u nas? Korybutowicz wykroił sobie królestwo z Górnego Śląska?
– Nie bardzo. Rezydował w zdobytych Gliwicach, które miał zamiar uczynić swą królewską stolicą. Czwartego kwietnia 1431, trzy dni po Wielkanocy, książęta oleśniccy wzięli zamek zdradą i w pień wyrżnęli załogę. Korybut miał szczęście, nie było go wówczas w Gliwicach. Ale mrzonka o królestwie pękła jak bańka mydlana. Kniaź odszedł na Litwę. Czyli w niebyt i niepamięć.
– Bolko Wołoszek?
– Poczynał sobie ambitnie, rozszerzał panowanie tak, jak sobie zaplanował, zajmował zamki i miasta jedno po drugim. Nigdzie jednak nie utrzymał się długo, zewsząd go wypędzili. Ostatnie zdobycze, Bytom i Rybnik, Mikołaj Raciborski odebrał mu rok temu. Rydwan historii zatoczył koło, Wołoszek jest tam, gdzie był na początku, czyli na Opolszczyźnie. I tam zostanie.
– Puchała? Biedrzych? Piotr Polak? Inni?
– Puchała okupował Kluczbork i Byczynę, skąd wespół z niejakim Kochłowskim z Wielunia napadał, łupił i palił, dokuczał Ślązakom strasznie. Wojowali z nim, oblegali tygodniami, bez skutku. Obie strony zmęczyły się wreszcie wojaczką i zdecydowały załatwić sprawę handlowo. Po targach Puchała oddał Kluczbork za tysiąc dwieście pięćdziesiąt, a Byczynę za pięćset kóp groszy. Wydał zamki i odszedł ze Śląska. Z Sierotkami Czapka był w Marchii i pod Gdańskiem. Ale nie wrócił z nimi do Czech, został w Polsce.
– Jan Pardus trzyma się na zdobytym trzy lata temu zamku otmuchowskim. A Biedrzych ze Strażnicy i Piotr Polak mają bazy w Niemczy i w Wierzbnie, skąd Ślązacy wciąż próbują ich wykurzyć. Na razie bezskutecznie, ale to tylko kwestia czasu.
– Jak to? Nie rozumiem.
– Nie słuchałeś? Plany opanowania Górnego Śląska spełzły na niczym. Do polskiej interwencji nie doszło, zostawionych samymi sobie husytów Ślązacy wyprą ze swych ziem. Na posiłki z Czech liczyć nie ma co, bo tam sytuacja mocno się zmieniła.
– Niby jak?
– Ludzie są zmęczeni. Wojną, nędzą, głodem, anarchią, wiecznymi przemarszami wojsk, gwałtami, mordami i grabieżami. Jeśli więc ktoś zaczyna głosić pokój, powrót do prawa, porządku i systemu wartości, jeśli ktoś obiecuje ład, stabilizację i odbudowę struktur, to momentalnie zyskuje zwolenników. A takie hasła głoszą umiarkowani ugodowcy. I zyskują zwolenników. Kosztem Prokopa i Sierotek, którzy zwolenników tracą. Rewolucja nażarła się własnych dzieci i opiła krwią. Rewolucja stała się zanadto rewolucyjna, do tego stopnia, że nagle przeraziła samych rewolucjonistów. Radykałów nagle przeraził radykalizm, ekstremistów ekstremizm, fanatyków fanatyzm. I znienacka niemal wszyscy przewędrowali na pozycje umiarkowane. Kielich tak, wypaczenia nie. Husytyzm z ludzką twarzą. Koniec z wojną, koniec z terrorem, precz z radykałami, precz z Prokopem Gołym, precz z Sierotkami, niech żyją rokowania, niech żyje porozumienie…
– Porozumienie z kim?
– Z Rzymem, oczywiście. Po Domażlicach Rzym zmądrzał. Zmądrzał pobity i przepędzony spod Domażlic legat Julian Cesarini, zmądrzał Hiszpan Jan Palomar, zmądrzał nowy papież. Już wiedzą, że z husytami siłą nic nie wskóra, że trzeba sprytem. Że trzeba wykorzystać nastroje, pozyskać ugodowców i negocjować. Coś ustąpić, żeby coś zyskać. Już się dogadują. I dogadają się. Kielich zostanie, ale o, taki malutki. Swoboda wyznania będzie, ale o, taka tycia. Ekstremistów i niepoprawnych radykałów się wyrżnie. Niezdecydowanych się zastraszy. I będzie kompromis. Będą kompaktaty. Rzym to przyklepie, papież pobłogosławi, nowy praski arcybiskup pokropi. Kościół odzyska zagrabione dobra. Zygmunt Luksemburski odzyska czeski tron, bo ktoś musi być wszak gwarantem odnowy i ładu, co to za ład bez króla. A zatem Luksemburczyk na Hrad! On będzie rozjemcą pomiędzy ludami i wyda wyroki dla licznych narodów. Wtedy swe miecze przekują na lemiesze, a swoje włócznie na sierpy. I będzie fajnie jak nie wiem co.
– Nie będzie fajnie. Nie dojdzie do tego. To byłaby zdrada.
– Byłaby. I będzie.
– Dopuszczą do tego, w twoim mniemaniu, ludzie, którzy pobili i zmusili do ucieczki pięć krucjat? Zwycięzcy spod Witkowa, Wyszehradu, Sudomierza, Maleszowa, Usti, Tachowa i Domażlic? Dopuści do tego wierny Kielichowi lud czeski?
– Lud czeski płaci dziś za strych żyta trzydzieści cztery grosze, a za chleb półtora. Przed rewolucją żyto było po dwa grosze, a chleb kosztował jeden pieniądz. Tyle ma czeski lud z Kielicha i wojny. Reynevan, ja nie chcę dysputy. W przystępnych słowach przybliżyłem ci aktualną sytuację polityczną i nakreśliłem perspektywy, z wielką dozą prawdopodobieństwa przewidując wydarzenia najbliższych miesięcy, o ile nie dni. W więzieniu, wiem coś o tym, traci się kontakt z rzeczywistością, nieraz na długo. To z czasem wraca, ale nie należy forsować procesu. Nie forsuj więc. Zdaj się na mnie, zaufaj mi.
– Jaśniej?
– Pół mili stąd jest rozdroże, skrzyżowanie traktów. Pojedziemy stamtąd na południe, szlakiem na Olkusz, Zator i Cieszyn. Pokonamy przełęcz Jabłonkowską, a stamtąd już droga prosta. Czadcza, Trenczyn, Nitra, Ostrzyhom, Buda, Mohacz, Belgrad, Sofia, Filipopol, Adrianopol. I Konstantynopol. Perła państwa bizantyjskiego.
– I ty mnie zarzucasz brak kontaktu z rzeczywistością?
– Moje plany są konkretne do bólu, trzymają się rzeczywistości tak krzepko, jak proboszcz parafii. A poparte są realną siłą ekonomiczną, jaką dysponuję. Jedź ze mną, Reinmarze, a klnę się na mą starą kuśkę, że jeszcze przed Adwentem zobaczysz żagle na Morzu Marmara, Złoty Róg, Hagię Sofię i Bosfor. Jak więc? Jedziemy?
– Nie, Szarleju. Nie jedziemy. Wybacz, ale mam całkiem inne plany.
Demeryt patrzył nań w milczeniu przez dłuższą chwilę. Potem westchnął.
– Obawiam się – rzekł wreszcie – że się domyślam.
– To dobrze.
– W marcu roku 1430, w lasach nad Kłodnicą – Szarlej podszedł, chwycił go za ramiona – mówiłeś, odchodząc, że masz dość. Szczerze mówiąc, wcale ci się nie dziwiłem. I, jak pamiętasz, nie zatrzymywałem. Twoja reakcja była dla mnie zupełnie zrozumiała. Przeżyłeś nieszczęście, odreagowałeś, szaleńczo rzucając się w wir walki o prawdziwą apostolską wiarę, o ideały, o sprawiedliwość społeczną, o Regnum Dei , o nowy lepszy świat. I nagle zobaczyłeś, że nie ma misji, jest polityka. Nie ma przesłania, jest wyrachowanie. Słowem Bożym i apostolską wiarą handluje się tak samo, jak każdym innym towarem: z perspektywą na zysk. A Regnum Dei możesz sobie obejrzeć na kościelnych freskach. Albo poczytać o nim u świętego Augustyna.