Urodzona panienka Ofka miała to wszystko gdzieś. Miała tylko jedno pragnienie – wrócić pod wał grodowy i rzucać płaski kamień na krowie kupy.
Już na schodach usłyszała dźwięki dobiegające z komnaty dziadka. Wieści przekazane przez wuja Apecza musiały być zaiste przerażające i wielce niemiłe, Ofka bowiem jeszcze nigdy nie słyszała, by dziadek tak ryczał. Nigdy. Nawet wtedy, gdy dowiedział się, że najlepszy ogier stadniny struł się czymś i zdechł.
– Wuaahha-wuaha-buhhauahhu-uuuaaha! – dobiegało z komnaty. – Hrrrrhyr-hhhyh… Uaarr-raaah! O-o-oooo…
Potem zaś rozległo się:
– Bzppprrrr… Ppppprrrruuu… I zapadła głucha cisza.
A potem z komnaty wyszedł wuj Apecz. Długo patrzył na Ofkę. Jeszcze dłużej zaś na ochmistrzynię.
– Proszę naszykować jadła w kuchni – powiedział wreszcie. – Wywietrzyć w komnacie. I wezwać księdza. W takiej właśnie kolejności. Dalsze dyspozycje wydam, gdy zjem.
– Wiele – dodał, widząc odgadujące prawdę spojrzenie ochmistrzyni. – Wiele się teraz tutaj zmieni.