w którym nasi bohaterowie nadal są, by użyć słów proroka Izajasza, sedentes in tenebris – po ludzku zaś mówiąc, odsiadka w Narrenturmie trwa. Później zaś na Reynevana wywierane są naciski. Już to za pomocą argumentów, już to – instrumentów. I diabli wiedzą, czym by się to skończyło, gdyby nie te porobione na studiach znajomości.
Dwa tygodnie, które choroba wymazała Reynevanowi z życiorysu, wiele w wieży me zmieniły. Ot, zrobiło się jeszcze zimniej, co jednak po Zaduszkach na miano fenomenu nie zasługiwało bynajmniej. W jadłospisie jął przeważać śledź, przypominając o zbliżającym się adwencie W zasadzie prawo kanoniczne nakazywało w adwencie pościć dopiero cztery niedziele przed Bożym Narodzeniem, ale bardzo pobożni – a bożogrobcy do nich należeli – zaczynali post wcześniej.
Z innych ewenementów, niedługo po świętej Urszuli Mikołaj Koppirnig dostał czyraków tak strasznych i uporczywych, że musiano je ciąć w szpitalnym medicinarium. Astronom po operacji spędził dni kilka w hospicjum.
0 tamtejszych wygodach i wikcie opowiadał tak obrazowo, że pozostali pensjonariusze wieży postanowili też się załapać. Łachmany i słomę z barłogu Koppirniga rozdrapano i rozdzielono, by się zakazić. Faktycznie, niebawem Institora i Bonawenturę obsypały wrzody i wypryski. Do czyraków Koppirniga nie umywały się jednak i bożogrobcy nie uznali ich za godne operowania i hospitalizacji.
Szarlejowi udało się zaś przywabić resztkami jedzenia i oswoić wielkiego szczura, którego nazwał Marcinem, na cześć, jak się wyraził, obecnie urzędującego papieża. Niektórych pensjonariuszy Narrenturmu żart ten rozbawił, inni byli oburzeni. W równej mierze na Szarleja, co na Horna, który ochrzczenie szczura skomentował odzywką: Habemus papam. Wydarzenie dało jednak asumpt do nowego tematu wieczornych rozmów – pod tym względem również bowiem niewiele się w wieży zmieniło. Co wieczór siadano i dyskutowano. Najczęściej w okolicy barłogu Reynevana, wciąż zbyt słabego, by wstawać i karmionego specjalnie dostarczanym przez bożogrobców rosołem z kury. Urban Horn karmił więc Reynevana, Szarlej karmił szczura Marcina. Bonawentura drapał się we wrzody, Koppirnig, Institor, Kameduła i Izajasz przysłuchiwali się. Tomasz Alfa perorował. A zainspirowanym przez szczura przedmiotem byli papieże, papiestwo i słynne proroctwo świętego Malachiasza, arcybiskupa ardynaceńskiego.
– Przyznacie – mówił Tomasz Alfa – że wielce trafna jest to przepowiednia, tak trafna, że o żadnym przypadku i mowy być nie może. Malachiasz musiał mieć objawienie, sam Bóg musiał do niego przemówić, zdradzając mu losy chrześcijaństwa, w tym imiona papieży, od współczesnego mu Celestyna II do owego Piotra Rzymianina, tego, którego pontyfikat skończy się pono zagładą i Rzymu, i papiestwa, i całej chrześcijańskiej wiary. I jak do tej pory przepowiednia Malachiaszowa spełnia się co do joty.
– Tylko wtedy, jeśli się ją naciągnie – skomentował zimno Szarlej, podsuwając Marcinowi okruchy chleba pod wąsaty pyszczek. – Na tej samej zasadzie można wzuć ciasne buty. Tylko chodzić się w nich nie da.
– Nieprawdę powiadacie, widomie z niewiedzy. Proroctwo Malachiaszowe bezbłędnie wszystkich papieżów jak żywych pokazuje. Weźcie jeno nieodległe czasy schizmy – ten, kogo przepowiednia nazywa „Księżycem kosmedyńskim”, toż to zwący się Benedyktem XIII zmarły niedawno wyklęty papież awinioński Pedro de, nomen omen, Luna, niegdyś kardynał u Marii w Kosmedynie. Po nim idzie u Malachiasza cubus de mixtione, „Sześcian z zespolenia” – a któż to, jeśli nie rzymski Bonifacy IX, Piotr Tomacelli, w herbie mający szachownicę?
– A nazwany „Z lepszej gwiazdy” – wtrącił, rozdrapując wrzód na łydce, Bonawentura – to wszak Innocenty VII, Cosimo de Migliorati, z kometą w tarczy herbowej. Prawda?
– Jużci, prawda! A następny papież, u Malachiasza „Sternik z czarnego mostu”, przecie to Grzegorz XII, Angelo Corraro, Wenecjanin. A „Bicz słoneczny”? Toż to nikt inny jak Kreteńczyk Piotr Philargi, Aleksander V, papież obediencji pizańskiej, w herbie słońce noszący. A nazwany w proroctwie Malachiaszowy „Jeleń syreni”…
– Wtedy chromy wyskoczy jak jeleń i język niemych wesoło krzyknie. Bo trysną zdroje wód…
– Cichajże, Izajaszu! Ów jeleń to wszakże…
– Wszakże kto? – prychnął Szarlej. – Wiem, wiem, że wepchniecie tu, jak nogę w ciasną ciżmę, Baltazara de Cossa, Jana XXIII. Ale to nie papież, lecz antypapież, całkiem nie pasujący do listy, nadto ani z jeleniem, ani z syreną nic wspólnego raczej nie mający. Innymi słowy, Malachiasz w tym miejscu naplótł. Jak i w wielu innych miejscach tej słynnej przepowiedni.
– Złą, złą wolę pokazujecie, panie Szarleju! – zaperzył się Tomasz Alfa. – Dziury w całym szukacie! Nie tak do proroctwa podchodzić trzeba! Trzeba w nim to widzieć, co bezwzględnie prawdziwe, i to mieć za dowód prawdy całości! To zaś, co się wam w waszym mniemaniu nie zgadza, nie lza fałszem okrzykiwać, jeno uznać z pokorą, że się, śmiertelnikiem maluczkim będąc, słowa Bożego nie pojęło, bo nie było ono do pojęcia. Ale czas prawdy dowiedzie!
– Choćby nie wiem ile czasu upłynęło, nic bzdury w prawdę nie obróci.
– Tu – wtrącił się z uśmiechem Urban Horn – nie masz racji, Szarleju. Nie doceniasz, oj, nie doceniasz czasu.
– Jesteście profani – ogłosił ze swego barłogu przysłuchujący się Circulos. – Jesteście nieuki. Wszyscy. Zaiste, słucham i słyszę: stultus stulta loquitur.
Tomasz Alfa wskazał go głową i znacząco popukał się w czoło. Horn parsknął, Szarlej machnął ręką.
Szczur przyglądał się zajściu mądrymi czarnymi ślepkami. Reynevan przyglądał się szczurowi. Koppimig przyglądał się Reynevanowi.
– A co – spytał nagle Koppirnig właśnie – powiecie o przyszłości papiestwa, panie Tomaszu? Co o tym mówi Malachiasz? Kto będzie następnym papieżem, po Ojcu Świętym Marcinie?
– Pewnie Jeleń Syreni – zadrwił Szarlej.
– Wtedy chromy wyskoczy jak jeleń…
– Cichajże, mówiłem, czubku jeden! A wam, panie Mikołaju, tak odrzeknę: będzie to Katalończyk. Po obecnym Ojcu Świętym Marcinie, nazwanym „Kolumną złotej zasłony”, Malachiasz wspomina o Barcelonie.
– O „schizmie barcelońskiej” – skorygował Bonawentura, uspokajając płaczącego Izajasza. – A z tego wynikałoby, że chodzi o Idziego Muńoza, następnego po de Lunie schizmatyka, zwącego się Klemensem VIII. Bynajmniej nie chodzi w tym miejscu przepowiedni o następcę Marcina V.
– Ach, rzeczywiście? – zdziwił się przesadnie Szarlej. – Bynajmniej? Cóż za ulga.
– Jeśli tylko rzymskich papieży brać pod uwagę – skonkludował Tomasz Alfa – to następnym jest u Malachiasza „Wilczyca niebiańska”.
– Wiedziałem – parsknął Horn – że w końcu do tego dojdzie. Zawsze Curia Romana wilczymi słynęła prawami i obyczajami, ale żeby, bądź nam Panie miłościw, aż wilczyca na stolcu Piotrowym?
– I do tego samka – zadrwił Szarlej. – Znowu? Mało było jednej Joanny? A mówiło się, że będą tam pilniej sprawdzać, czy aby wszyscy kandydaci noszą jajca.
– Zaniechali sprawdzania – mrugnął do niego Horn. – Bo zbyt wielu odpadało.
– Niewczesne to żarty – zmarszczył brwi Tomasz Alfa – a do tego kacerstwem zalatujące.
– Jako żywo – dodał ponuro Institor. – Bluźnicie. Jak z tym waszym szczurem…
– Dosyć, dosyć – uciszył go gestem Koppirnig. – Wróćmyż do Malachiasza. Któż więc będzie następnym papieżem?
– Sprawdziłem i wiem – Tomasz Alfa rozejrzał się dumnie – iż jeden jeno z kardynałów wchodzi w rachubę. Gabriel Condulmer. Niegdysiejszy biskup sieneński. A Siena, uważacie, ma w herbie wilczycę. Owego Condulmera, wspomnicie słowa moje i Malachiasza, wybierze konklawe po papie Marcinie, daj mu Boże jak najdłuższy pontyfikat.
– Nie widzi mi się to prawdopodobnym – pokręcił głową Horn. – Są pewniejsi kandydaci, tacy, o których głośniej, którzy błyskotliwsze robią kariery. Albert Branda Castiglione i Giordano Orsini, obaj członkowie Kolegium. Albo Jan Cervantes, kardynał u Świętego Piotra w Okowach. Albo choćby taki Bartolomeo Capra, arcybiskup Mediolanu…
– Kamerling papieski Jan Palomar – dorzucił Szarlej.
– Idzi Charlier, dziekan z Cambrai. Kardynał Juan de Torquemada. Jan Stojković z Raguzy, wreszcie. Po mojemu, marne szanse ma ów Condulmer, o którym, jeśli szczery mam być, w ogóle nie słyszałem.
– Proroctwo Malachiaszowe – uciął dyskusję Tomasz Alfa – jest nieomylne.
– Czego – odparł Szarlej – nie da się powiedzieć o jego interpretatorach.
Szczur obwąchiwał miskę Szarleja. Reynevan uniósł się z trudem, oparł plecami o mur.
– Oj, panowie, panowie – rzekł z wysiłkiem, ocierając pot z czoła i powstrzymując kaszel. – Siedzicie w wieży, w ciemnym więzieniu. Nie wiada, co będzie jutro. Może powloką nas na męki i śmierć? A wy się spieracie o papieża, który nastanie za lat sześć dopiero…
– Skąd wiecie – zachłysnął się Tomasz Alfa – że za sześć?
– Nie wiem. Tak mi się jakoś rzekło.
W wigilię świętego Marcina, dziesiątego listopada, gdy Reynevan wydobrzał zupełnie, uznani za wyleczonych i zwolnieni zostali Izajasz i Normalny. Byli wcześniej kilkakrotnie wyprowadzani na badania. Nie wiadomo było, kto je przeprowadzał, ktokolwiek to był, musiał uważać, że nieustanna masturbacja i porozumiewanie się wyłącznie za pomocą cytatów z księgi prorockiej niczego nie dowodzą i niczego ujemnego o zdrowiu psychicznym nie mówią, w końcu zacytować Księgę Izajasza zdarza się i papieżowi, a masturbacja też rzecz ludzka. Mikołaj Koppirnig miał w tej kwestii odmienne zdanie.
– Przygotowują teren – oświadczył ponuro – dla inkwizytora. Usuwają stąd świrów i pomylonych, by inkwizytor nie musiał tracić na nich czasu. Zostawiają samo gęste. Znaczy, nas.
– Też – przytaknął Urban Horn – tak mi się widzi. Rozmowie przysłuchiwał się Circulos. Wkrótce zaś przeprowadził się. Zebrał słomę i przeczłapał, istny stary łysy pelikan, pod przeciwległą ścianę, gdzie w oddaleniu uwił sobie nowy barłóg. Ściana zaś i podłoga w tempie błyskawicznym pokryła się hieroglifami i ideogramami. Przeważały znaki zodiakalne, pentagramy i heksagramy, nie brakowało spiral i tetraktysów, powtarzały się litery-matki: Alef, Mem i Szin. Było, a jakże, coś na kształt Drzewa Sefirotów. I inne, najrozmaitsze symbole i znaki.