Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Nastrój psuły jednak i zakłócały przeszywające wrzaski i ryki bólu, w regularnych odstępach dobiegające z głębszego podziemia, zejście do którego, niczym wrota piekieł, czerwono rozświetlała migotliwa poświata ognia.

Pomurnik zatrzymał się przy schodach, czekał. Inkwizytor jadł. Nie spieszył się. Zjadł wszystko, do samego dna, wydrapał nawet łyżką to, co się przypaliło. Dopiero po tym uniósł głowę. Krzaczaste, groźnie zrośnięte brwi nad bystrymi oczyma dodawały mu powagi, sprawiały, że wydawał się starszy, niż był w istocie.

– Od biskupa Konrada, prawda? – rozpoznał. – Imć pan…

– Von Grellenort – przypomniał Pomurnik.

– Oczywiście – Grzegorz Hejncze powściągliwymi ruchami palców ponaglił dziewkę, by sprzątnęła ze stołu. – Birkart von Grellenort, biskupi zaufany i doradca. Siadajcie, proszę.

Torturowany zawył z podziemia, zakrzyczał dziko i nieartykułowanie. Pomurnik usiadł. Inkwizytor wytarł z podbródka resztki tłuszczu.

– Biskup – zaczął po chwili – opuścił, jak się zdaje, Wrocław? Wyjechał?

– Raczyła rzec wasza wielebność.

– Do Nysy pewnie? Odwiedzić panią Agnieszkę Salzwedel?

– Jego dostojność – Pomurnik nawet drgnięciem powieki nie zareagował na utrzymywane w głębokim sekrecie nazwisko najnowszej biskupiej miłośnicy. – Jego dostojność nie zwykł informować mnie o takich detalach. Ja też ich nie dociekam. Kto wściubia nos w sprawy infułatów, ryzykuje jego utratę. A mnie mój nos miły.

– W to nie wątpię. Ale ja wszak nie sensację, lecz jeno zdrowie dostojnego mam na uwadze. Biskup Konrad nie jest przecie pierwszej młodości, unikać winien nadmiaru gorących turbacyj… A wszak ledwo tydzień minął, jak zaszczycał Ulrykę von Rhein. Do tego te wizyty u benedyktynek… Dziwicie się, panie rycerzu? Rzeczą inkwizytora jest wiedzieć.

Z podziemia rozległ się krzyk. Urwany, przechodzący w charkot.

– Rzeczą inkwizytora jest wiedzieć – powtórzył Grzegorz Hejncze. – Toteż wiem, że biskup Konrad podróżuje po Śląsku nie tylko po to, by odwiedzać mężatki, młode wdówki i mniszki. Biskup Konrad przygotowuje kolejny wypad na Broumovsko. Usiłuje nakłonić do współpracy Przemka Opawskiego i pana Albrechta von Kolditz. Uzyskać zbrojną pomoc pana Puty z Czastolovic, starosty kłodzkiego.

Pomurnik nie skomentował, nie spuścił oczu.

– Biskupowi Konradowi – ciągnął inkwizytor – zdaje się nie przeszkadzać, że całkiem co innego postanowił król Zygmunt i książęta Rzeszy. Że nie wolno powtarzać błędów poprzednich krucjat. Że trzeba postępować rozważnie i bez euforii. Że trzeba się przygotować. Zawrzeć sojusze i alianse, zebrać środki. Przeciągnąć na naszą stronę panów morawskich. A do tego czasu powstrzymać się od zbrojnych awantur.

– Jego dostojność biskup Konrad – przerwał milczenie Pomurnik – nie musi się oglądać na książąt Rzeszy, na Śląsku jest im bowiem równy… jeśli nie wyższy. Zaś dobry król Zygmunt zdaje się być zajęty… Jako przedmurze chrześcijaństwa zbrojnie zabawia się z Turkami nad Dunajem. Prosi się o nowy Nikopol. A może stara się zapomnieć inne baty, te, które trzy lata temu dostał od husytów pod Niemieckim Brodem, może usiłuje zapomnieć, jak stamtąd uciekał. Ale chyba wciąż jeszcze pamięta, bo mu coś do nowej czeskiej wyprawy nie spieszno. Na biskupa Konrada tedy, Bóg to widzi, spada obowiązek posiania postrachu wśród kacerzy. Wie wszak wasza wielebność: si vis pacem, para bellum.

–  Wiem też – inkwizytor bez wysiłku wytrzymał spojrzenie – że nemo sapiens, nisi patiens. Ale zostawmy to. Miałem do biskupa spraw parę. Parę pytań. Ale skoro wyjechał… Trudna rada. Bo na to, że na te pytania odpowiecie wy, panie Grellenort, liczyć raczej nie mogę, prawda?

– To zależy od pytań, jakie wasza wielebność raczy zadać.

Inkwizytor milczał przez chwilę, wyglądało, że czeka, aż torturowany w podziemiu znowu zakrzyczy.

– Chodzi – przemówił, gdy wrzask przebrzmiał – o owe dziwne przypadki śmierci, zagadkowe zabójstwa… Pan Albrecht von Bart, zamordowany pod Strzelinem. Pan Piotr de Bielau, zabity gdzieś pod Henrykowem. Pan Czambor z Heissensteinu, zasztyletowany skrytobójczo w Sobótce. Kupiec Neumarkt, napadnięty i zabity na świdnickim gościńcu. Kupiec Fabian Pfefferkorn, zamordowany na samym progu niemodlińskiej kolegiaty. Dziwne, tajemnicze, zagadkowe zgony, niewyjaśnione morderstwa zdarzają się ostatnimi czasy na Śląsku. Nie mógł o tym biskup nie słyszeć. Ani wy.

– Coś tam, nie przeczę, obiło się nam o uszy – przyznał obojętnie Pomurnik. – Głów sobie jednak tym specjalnie nie zaprzątaliśmy, ni biskup, ni ja. Od kiedy to morderstwo jest takim ewenementem? Co i rusz ktoś kogoś zabija. Miast kochać bliźniego swego, ludzie się nienawidzą i gotowi za byle co posłać na tamten świat. Wrogów ma każdy, a motywów nigdy nie brakuje.

– Czytacie moje myśli – oświadczył równie obojętnie Hejncze. – I wyjmujecie mi słowa z ust. To samo dotyczy pozornie owych niewyjaśnionych zabójstw. Pozornie ni motywu nie brak, ni wroga, na którego szybko pada podejrzenie. Już to zatargi sąsiedzkie, już to zdrady małżeńskie, już to wróżdy rodowe, masz, sądziłbyś, winnych w zasięgu ręki, wszystko jasne. A przyjrzysz się sprawie uważniej… i nic nie jest jasne. I to właśnie jest w tych morderstwach ewenementem.

– Tylko to?

– Nie tylko. Dochodzi zaskakująca, niewiarygodna wręcz wprawa zbrodniarza… lub zbrodniarzy. We wszystkich przypadkach ataki następowały znienacka, były to iście gromy z jasnego nieba. Dosłownie z jasnego. Zabójstwa dokonywane były bowiem w południe. Niemal dokładnie w południe.

– Ciekawe.

– To właśnie miałem na myśli.

– Ciekawe – powtórzył Pomurnik – jest co innego. To, że nie rozpoznajecie słów psalmu. Nic nie mówi wam sagitta volante in die! Strzała godząca niby błyskawica, padający z jasnego nieba grot, który niesie śmierć? Nic nie przypomina wam demon, co niszczy w południe? Dziwię się, zaiste.

– A więc demon – inkwizytor zbliżył złożone dłonie do warg, ale nie zdołał całkiem zasłonić sarkastycznego uśmiechu. – Demon grasuje po Śląsku i popełnia zbrodnie. Demon i demoniczna strzała, sagitta volante in die. No, no. Nie do wiary.

– Haeresis est maxima, opera daemonum non credere – odparował natychmiast Pomurnik. – Zali uchodzi, abym to ja, zwykły śmiertelnik, przypominał o tym papieskiemu inkwizytorowi?

– Nie uchodzi – wzrok inkwizytora stwardniał, w głosie zabrzmiała niebezpieczna nuta. – Nijak nie uchodzi, panie von Grellenort. Nie przypominajcie mi już, proszę, o niczym więcej. Skoncentrujcie się raczej na odpowiadaniu na pytania.

Pełen boleści ryk z podziemia dość znacząco skontrapunktował wypowiedź. Ale Pomurnik nie drgnął nawet.

– Nie jestem – oświadczył chłodno – w stanie pomóc waszej wielebności. Choć, jak rzekłem, plotki o zabójstwach dotarły do mnie, nazwiska rzekomych ofiar nic mi nie mówią. Nigdy nie słyszałem o tych ludziach, wieści o ich losie są dla mnie nowiną. Nie wydaje mi się, by warto było pytać o nich jego dostojność biskupa. Odpowie to samo, co ja. I doda pytanie, którego ja zadać się nie ośmielę.

– Ależ ośmielcie się. Nic wam nie grozi.

– Biskup zapytałby: czym pomienieni, ów von Bielau, ów Pfefferkorn, ów, nie pamiętam, Czambor czy Bambor, zasłużyli na uwagę Świętego Oficjum?

– Biskup – odparł z miejsca Hejncze – otrzymałby odpowiedź. Święte Oficjum miało wobec pomienionych suspicio de haeresi. Podejrzenia o sympatie prohusyckie.

O uleganie kacerskim wpływom. O kontakty z czeskimi odszczepieńcami.

– Ha. A to niegodziwcy. Jeśli więc zostali zabici, nie ma Inkwizycja powodów, by ich opłakiwać. Biskup, jak go znam, niezawodnie powiedziałby, że tylko się cieszyć. Że ktoś Oficjum wyręczył.

– Oficjum nie lubi, gdy się je wyręcza. Tak odpowiedziałbym biskupowi.

– Biskup zareplikowałby, że w takim razie Oficjum winno działać sprawniej i szybciej.

Z podziemi znowu doleciał wrzask – tym razem znacznie głośniejszy, przeraźliwszy, bardziej przeciągły i trwający dłużej. Wąskie usta Pomurnika skrzywiły się w parodii uśmiechu.

– Oho – wskazał ruchem głowy. – Czerwone żelazo. Przedtem było zwykłe strappado i kluby na palcach rąk i nóg. Prawda?

– To zatwardziały grzesznik – odrzekł niechętnie Hejncze. – Haereticus pertinax… Nie odbiegajmy jednak od tematu, rycerzu. Bądźcie łaskawi powtórzyć jego dostojności biskupowi Konradowi, że Święta Inkwizycja z rosnącym niezadowoleniem obserwuje, jak tajemniczo giną ludzie, na których są delacje. Ludzie podejrzani o herezję, o konszachty i spiskowanie z kacerzami. Ludzie ci giną, zanim Inkwizycja zdoła ich przesłuchać. Wygląda tak, jakby ktoś chciał zacierać ślady. A temu, kto zaciera ślady herezji, samemu trudno będzie przed zarzutem herezji się obronić.

– Powtórzę biskupowi słowo w słowo – uśmiechnął się drwiąco Pomurnik. – Ale wątpię, by się zląkł. Nie jest z tych strachliwych. Jak wszyscy Piastowie.

Po poprzednim wrzasku wydawało się, że torturowany głośniej i przeraźliwiej wrzasnąć już nie zdoła. Ale tylko się tak wydawało.

– Jeśli teraz nic nie wyzna – powiedział Pomurnik – to nie wyzna nigdy.

– Wygląda, że macie wprawę.

– Nie praktyczną, broń Boże – Pomurnik uśmiechnął się paskudnie. – Czytywało się jednak praktyków. Bernarda Gui. Mikołaja Eymericha. I waszych wielkich śląskich poprzedników: Peregryna z Opola, Jana Schwenckefelda. Zwłaszcza tego ostatniego polecałbym uwadze waszej młodej wielebności.

– Rzeczywiście?

– Nie inaczej. Brat Jan Schwenckefeld bowiem cieszył się i radował, ilekroć jakaś tajemnicza ręka zakatrupiła łotra, kacerza czy kacerskiego poplecznika. Brat Jan dziękował w duchu owej tajemniczej ręce i odmawiał pacierz w jej intencji. Było zwyczajnie jednego łotra mniej, sam brat Jan miał dzięki temu więcej czasu na innych łotrów. Za słuszne i dobre uważał bowiem brat Jan, by grzesznicy żyli w trwodze. By, jak każe Księga Powtórzonego Prawa, drżał grzesznik dniem i nocą ze strachu, nie będąc pewnym życia. By rano myślał: któż sprawi, by nadszedł wieczór, a wieczorem: któż sprawi, by nadszedł poranek.

– Interesujące mówicie rzeczy, panie. Przemyślę je, bądźcie pewni.

49
{"b":"89087","o":1}