Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Uważacie – ostro spojrzał na niego proboszcz – że to źle?

– Denuncjować?

– Z zapałem walczyć z herezją. Uważacie, że to źle? Horn odwrócił się gwałtownie na siodle, a twarz mu się zmieniła.

– Nie próbuj – syknął – ze mną tych sztuczek, pater. Nie bądź, kurwa, taki Bernard Gui. Co ci z tego przyjdzie, że mnie osaczysz podchwytliwym pytaniem? Rozejrzyj się. Nie jesteśmy u dominikanów, ale w Brzeźmierskich Borach. Gdy poczuję się zagrożony, zwyczajnie dam ci w łeb i wrzucę do wykrotu. A w Strzelinie powiem, żeś po drodze umarł na nagłe zagrzanie krwi, na przypływ fluidów i humorów.

Ksiądz zbladł.

– Na nasze wspólne szczęście – dokończył spokojnie Horn – nie dojdzie do tego, bom ja ani begard, ani heretyk, ani sekciarz z bractwa wolnego ducha. Ale inkwizytorskich sztuczek nie próbuj, oławski proboszczu. Zgoda? Hę?

Filip Granciszek nie odpowiedział, kiwnął tylko kilka razy głową.

Gdy zatrzymali się, by rozprostować kości, Reynevan nie wytrzymał. Na stronie zagadnął Urbana Horna o przyczynę ostrej reakcji. Horn początkowo gadać nie chciał, ograniczył się do paru przekleństw i burknięć o cholernych domorosłych inkwizytorach. Widząc jednak, że Reynevanowi to nie wystarczy, usiadł na zwalonym pniu, przywołał psa.

– Te ich wszystkie herezje, Lancelocie – zaczął cicho – tyle mnie obchodzą co zeszłoroczny śnieg. Choć kiep tylko, a za kpa się nie mam, nie spostrzegłby, że to signum temporis i że czas przejść do wniosków. Że może warto by coś zmienić? Zreformować albo jak? Ja staram się zrozumieć. I rozumieć mogę, że ich ponosi, gdy słyszą, że Boga nie ma, że na Dekalog można i należy gwizdać, a czcić trzeba Lucyfera. Rozumiem ich, gdy na takie dictum wrzeszczą o herezji. Ale co się okazuje? Co ich najbardziej rozwściecza? Nie apostazja i bezbożność, nie negacja sakramentów, nie rewizje dogmatów czy zaprzeczanie tymże, nie demonolatria. Najbardziej ich rozjuszają wezwania do ewangelicznego ubóstwa. Do pokory. Do poświęcenia. Do służenia. Bogu i ludziom. Dostają szału, gdy ktoś żąda od nich wyrzeczenia się władzy i pieniędzy. Dlatego z taką furią rzucili się na bianchich, na humiliatów, na bractwo Gerarda Groote, na beginki i begardów, na Husa. Psiakrew, za cud uważam, że nie spalili Poverella, Franciszka Biedaczyny! Ale boję się, że codziennie płonie gdzieś stos, a na nim jakiś anonimowy, nikomu nie znany i zapoznany Poverello. Reynevan pokiwał głową.

– Dlatego – dokończył Horn – tak mnie to denerwuje. Reynevan kiwnął raz jeszcze. Urban Horn przypatrywał mu się uważnie.

– Rozgadałem się, nie ma co – ziewnął. – A niebezpieczne potrafi być takie gadanie. Niejeden już sam sobie gardło, jak mówią, własnym przydługim ozorem poderżnął… Ale ja ci ufam, Lancelocie. Nawet nie wiesz, dlaczego.

– Ależ wiem – uśmiechnął się wymuszenie Reynevan. – Gdybyś powziął podejrzenie, że donoszę, dasz mi w łeb, a w Strzelinie powiesz, że umarłem na nagły przypływ fluidów i humorów.

Urban Horn uśmiechnął się. Bardzo wilczo.

– Horn?

– Słucham cię, Lancelocie.

– Nietrudno spostrzec, że bywały i rozeznany z ciebie człowiek. Nie wiesz przypadkiem, który z możnych ma dobra w bliskiej okolicy Brzegu?

– A skąd – oczy Urbana Horna zwęziły się – ta ciekawość? Tak niebezpieczna w dzisiejszych czasach?

– Stąd co zwykle. Z ciekawości.

– Jakżeby inaczej – Horn uniósł w uśmiechu kąciki ust, ale z jego oczu ani myślał znikać podejrzliwy błysk. – Cóż, zaspokoję twą ciekawość w miarę moich skromnych możliwości. W okolicy Brzegu, powiadasz? Konradswaldau należy do Haugwitzów. Na Jankowicach siedzą Bischofsheimowie, Hermsdorf to dobra Gallów… Na Schonau zaś, z tego, co mi wiadomo, siedzi cześnik Bertold de Apolda…

– Czy któryś ma córkę? Młodą, jasnowłosą…

– Aż tak daleko – uciął Horn – moje rozeznanie nie sięga. I nie zwykło sięgać. A i tobie to odradzam, Lancelocie. Zwykłą ciekawość panowie rycerze potrafią znieść, ale bardzo nie lubią, gdy ktoś zanadto interesuje się ich córkami. I żonami…

– Pojmuję.

– To dobrze.

22
{"b":"89087","o":1}