Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Rozległ się suchy trzask iglicy. Austin uśmiechnął się.

– Dziś jesteś owieczką Bożą. – Nóż zatoczył łuk ku górze połyskując srebrem. Caroline ujrzała w oczach Austina coś więcej niż szaleństwo. Ujrzała triumf.

W tym momencie Nieprzydatny wystrzelił jak żółty pocisk i wbił ząbki w łydkę Austina. Austin zawył, bardziej z wściekłości niż z bólu. Wystarczył jeden kopniak, by pies zatoczył łuk w powietrzu i wylądował bezwładnie w trawie.

– Dobry Boże! – pomodliła się Caroline i wypaliła ponownie, trzymając broń w obu rękach. Tym razem wstrząs powalił ją na ziemię. Siedziała w trawie osłupiała, patrząc jak na brudnej koszuli Austina wykwita straszna czerwona plama.

A on uśmiechał się ciągle, z nożem wzniesionym ponad głową.

– Proszę, proszę, proszę – zaskomlała Caroline. Broń ponownie podskoczyła jej w dłoni. Zobaczyła, że twarz Hatingera po prostu zniknęła. Austin zgiął się wpół. Zdawało jej się, że wciąż ku niej idzie. Cofała się, ryjąc obcasami bruzdy w trawie.

Nóż upadł u jej nóg, wkrótce po nim upadł i Austin.

Tucker dopadł podjazdu i stanął jak wryty. Z dziko walącym sercem parzył, jak Caroline idzie chwiejnie przez trawnik z psem w ramionach. Za nią leżał Austin, a jego krew barwiła trawę. – Kopnął mojego psa – powiedziała, mijając Tuckera. – Jezu Chryste, Burke! – Ja się tym zajmę. – Burke schował pistolet i wyjął krótkofalówkę. – Idź za nią. Dopilnuj, żeby nie wyszła, zanim skończymy. Tucker znalazł Caroline w salonie. Siedziała na bujanym fotelu z oszołomionym psem na kolanach.

– Kochanie! – Przykucnął, głaszcząc ją po twarzy, po włosach. – Kochanie, czy on cię skrzywdził?

– Chciał mnie zabić. – Dalej bujała się w fotelu. Bała się, że oszaleje, jeżeli przestanie. – Nożem. Mógł mnie zastrzelić, ale musiał to zrobić nożem. Jak Eddzie Lou, powiedział. – Pies zaczął popiskiwać na jej kolanach. Caroline przytuliła go do piersi jak dziecko. – Już dobrze, już wszystko dobrze.

– Caroline, spójrz na mnie, kochana. – Czekał, aż odwróci głowę. Źrenice miała tak rozszerzone, że tęczówki stanowiły tylko wąską zieloną obwódkę. – Zabiorę cię teraz na górę. Zaniosę cię i wezwę lekarza.

– Nie. – Odetchnęła głęboko. Nieprzydatny polizał ją w brodę. – Nie wpadnę w histerię. Nie załamię się. Załamałam się w Toronto. Zupełna dętka. Dość tego. – Przełknęła z trudem ślinę, tuląc twarz do psiego futra. – Piekłam kukurydziany chleb. Nigdy przedtem nie piekłam chleba. Happy dała mi przepis, chciałam zanieść bochenek Susie. Tak dobrze przynależeć do tego miejsca. – Nieprzydatny zlizał łzę z jej policzka. – Widzisz, myślałam, że przyjechałam tu, żeby być sama, a nie wiedziałam, jak bardzo potrzebuję stad się częścią czegoś.

– Wszystko będzie dobrze – powiedział Tucker bezradnie. – Obiecuję ci, że wszystko będzie dobrze.

– Piekłam chleb w piecu mojej babci i zastrzeliłam Austina Hatingera z pistoletu dziadka. Czy nie wydaje ci się to dziwne?

– Caroline… – Ujął jej twarz w dłonie. Ujrzała w jego oczach gniew, który tak starannie odcedził ze swego głosu. – Przytulę cię na chwilę, dobrze?

– Dobrze.

Oparła mu głowę na ramieniu, kiedy przenosił ją wraz z psem na kanapę. Zadzwonił telefon, ale oboje go zignorowali.

– Zostanę tutaj na noc – powiedział Tucker. – Będę spał na kanapie.

– Nie załamię się. Tucker.

– Wiem, kochana. Odetchnęła głęboko.

– Zegar w piecyku ciągle buczy. – Zagryzła wargę, próbując opanować głos. – Chyba spaliłam chleb.

Ukryła twarz na jego ramieniu i rozpłakała się.

ROZDZIAŁ DZIEWIĘTNASTY

Caroline zeszła na dół czując w sobie pustkę. Efekt wstrząsu i środków nasennych. Nie miała pojęcia, która godzina. Wiedziała tylko, że słońce świeci mocno, a jej dom jest cichy jak grobowiec. Już było parno. Nawet cienki bawełniany szlafrok zdawał się palić jej skórę. Pomyślała, że wypije kawę mrożoną w samochodzie. Przy włączonej klimatyzacji.

Zabiła człowieka.

Stanęła u podnóża schodów, z ręką przyciśniętą do serca, jak biegacz łapiący oddech po morderczym sprincie. Poczuła, że nogi ma jak z gumy, więc usiadła na stopniu i ukryła twarz w dłoniach.

Wpakowała dwie kule w czyjeś ciało, wymieniając cudze życie na własne. Och, wiedziała, że zrobiła to w samoobronie. Nawet bez cichych, krzepiących zapewnień Burke'a, wiedziała, że zrobiła to w samoobronie. Jakieś kółeczko w umyśle Austina zacięło się i kazało mu ją zamordować.

Ale okoliczności nie zmieniały rezultatu końcowego. Zabrała komuś życie. Ona, której najgwałtowniejszym postępkiem było rozbicie kieliszka o ścianę hotelu Hilton w Baltimore, wpakowała dwa czterdziestopięciomilimetrowe naboje w faceta, z którym nie zamieniła nawet dwóch słów. To wielki skok naprzód, pomyślała, przesuwając dłońmi po twarzy. Nogi, być może, drżą jej troszkę po twardym lądowaniu, ale to wszystko. Może z tym żyć.

Nie będzie próbowała się za to obwiniać. Nie będzie się dręczyła myślą, że mogła coś zmienić, czemuś zapobiec. To była słabość dawnej Caroline, to Złudzenie własnej ważności, które kazało jej wierzyć, że ma prawo, że czuje się odpowiedzialna, ba, że ma siłę, aby przyjąć na siebie każdy ciężar – koncerty, wymagania matki, zdradę kochanka. Albo gwałtowną śmierć szaleńca.

Nie, Caroline Waverly nie posłucha tego cichego, zdradzieckiego głosu, który szepcze jej o winie, o błędach, o karze.

Wstała, kierując się w stronę kuchni, kiedy skrobanie w drzwi frontowe omal znowu nie zwaliło jej z nóg. Otworzyła już usta do krzyku, kiedy rozpoznała popiskiwanie Nieprzydatnego. Wypuściła powietrze z płuc i poszła otworzyć psu drzwi.

Pełen wdzięczności wpadł do środka w podskokach, a zamaszyste koła. kreślone ogonem wyrażały radość i głęboką ulgę.

– Co ty tam robiłeś? – Pochyliła się, żeby podrapać go za uszami i przyjąć pełne miłości liźnięcia. – Jak się wydostałeś na zewnątrz?

Szczeknął, plącząc się jej pod nogami i węsząc po wypolerowanej podłodze w poszukiwaniu śladu. Ruszył pędem do salonu.

– Bawisz się w Lassie? – zapytała Caroline idąc za nim. – Mam nadzieję, że nie zaprowadzisz mnie do studni, w którą wpadł Timmy… – Urwała na widok Nieprzydatnego, który usiadł z zadowoloną mina przy kanapie, i półgołego, bosego Tuckera.

Nie wygląda niewinnie, kiedy śpi, uznała. Na jego twarzy maluje się zbyt wiele poczucia humoru i złośliwości. I jest mu zdecydowanie niewygodnie.

Nogi Tuckera zwisały z jednego końca kanapy, zaś szyja była skręcona między poduszką a oparciem. Ramiona trzymał skrzyżowane na brzuchu, nie tyle w geście mającym wyrażać dostojeństwo, ile z prostej konieczności. Gdzie indziej nie było już na nie miejsca. Mimo niewygodnej pozycji i strumienia światła, które padało mu prosto na twarz, jego pierś unosiła się miarowo w spokojnym oddechu.

Prawda, został z nią na noc. Teraz przypomniała sobie, jaki był dla niej dobry, jak czule ją obejmował, kiedy wypłakiwała mu się na ramieniu. Trzymał ją za rękę podczas przesłuchania, dodając jej sił.

To on zaniósł ją do łóżka, ignorując słabe protesty, cierpliwy jak ojciec kładący spać zbyt zmęczone dziecko. Siedział przy niej, podczas gdy proszki nasenne walczyły w niej z adrenaliną. 1 żeby odgonić cienie strachu, pozostał przy łóżku, opowiadając śmieszna historyjkę o kuzynie Hamie, który trudnił się handlem używanymi samochodami.

Ostatnią rzeczą, jaką pamiętała, była historia pinto, rocznik 72, który zgubi! przekładnię biegów natychmiast po wyjechaniu ze sklepu kuzyna Hama.

Caroline poczuła, jak odskakuje zasuwa, na którą zamknęła swoje serce. Westchnęła cichutko.

– Jesteś pełen niespodzianek, co, Tucker?

Nieprzydatny podskoczył na dźwięk imienia i wspiął się przednimi łapami na kanapę, żeby sięgnąć ozorem twarzy Tuckera. Tucker jęknął.

– Okay, kochana. Za chwileczkę. Ubawiona, Caroline podeszła bliżej.

– Nie wiem, czy to będzie warte czekania – powiedziała.

67
{"b":"107067","o":1}