Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Pies przytulił się jej do piersi i polizał w brodę.

– Cholera…

Kiedy skręcała na drogę do domu, była już zakochana i wymyślała sobie od idiotek.

Humoru nie poprawił jej widok Tuckera siedzącego na schodkach werandy z butelką wina i bukietem żółtych róż na kolanach.

ROZDZIAŁ CZTERNASTY

– Czy ty nigdy nie pracujesz? – zapytała Caroline, próbując wyjąć z samochodu szczeniaka, torebkę i część zakupów. – Unikam wysiłku. – Tucker odłożył róże i wstał bez pośpiechu. – Co tam masz, Caro?

– Nazywam to psem.

Zachichotał i podszedł do miejsca, gdzie wcisnęła samochód, między ścianą domu a oldsmobilem rozmiarów niedużego jachtu.

– Zabawny gość. – Potarmosił szczeniaka po głowie, po czym zerknął na tylne siedzenie BMW. – Potrzebujesz pomocy?

Zdmuchnęła włosy opadające jej na oczy.

– A jak sądzisz?

– Sądzę, że cieszy cię mój widok. – Korzystając z tego, że ma zajęte ręce, pocałował ją w usta. – Choć wolałabyś, żeby tak nie było. Zanieś tego obywatela do domu. Ja przytargam resztę.

Posłuchała, głównie dlatego, żeby sprawdzić, czy potrafi zrobić rękoma coś więcej niż podnieść kobiecie ciśnienie. Usiadła na stopniach werandy i próbowała założyć psu obróżkę.

– Wygląda na to, że zdobyłaś wszystkie akcesoria – zauważył Tucker. Wyciągnął worek z karmą i zarzucił go sobie na plecy. Caroline uchwyciła interesującą grę mięśni ramion. Potem natknął się na kwiecistą poduszkę. – A to co?

– Musi na czymś spać.

Na twoim łóżku, pomyślał Tucker i uśmiechnął się.

– A więc… – Złożył wszystko na werandzie i usiadł przy niej. – To szczeniak Fullerów?

– Tak. – Psiak zszedł jej z kolan, żeby obwąchać rękę Tuckera. Caroline czuła zapach róż, ale postanowiła, że nie da się nimi oczarować, nie zapyta o nie, nie będzie nawet na nie patrzeć.

– Hej, chłopie! – Tucker podrapał psa we wrażliwe miejsce i Nieprzydatny zaczął uderzać rytmicznie tylną łapą w deski werandy. Minę miał rozanieloną. – Dobry pies, tak, dobry pies. Jak się nazywa?

– Nieprzydatny – mruknęła Caroline, gdy szczeniak – jej szczeniak! rozciągnął się z zachwytem na kolanach Tuckera. – Nie przyda mi się kompletnie na nic. Jako pies obronny jest do niczego.

Tucker zmarszczył brwi.

– Pies obronny, he? – Przewrócił psa na grzbiet. – No, bracie, pokaż zęby. – Nieprzydatny posłusznie zaczął żuć jego kciuk. – No, urosną, i to wkrótce. Cała reszta też. Za parę miesięcy będzie olbrzymem.

– Za parę miesięcy będę w Europie – powiedziała. – Może nawet wcześniej. Nie wiem, czy we wrześniu nie będę musiała podpisać kontraktu. To oznacza, że w sierpniu powinnam być w Waszyngtonie, żeby zaczął próby.

– Będziesz musiała podpisać? Nie chciała ująć tego w ten sposób.

– Jest angaż – powiedziała, pomijając resztę. – Ale mam nadzieję, że uda mi się znaleźć dom dla szczeniaka, zanim wyjadę.

Tucker spojrzał na nią spokojnym, odrobinę kpiącym wzrokiem. Ma taki sposób patrzenia, pomyślała, który wyśmiewa wszelkie nonsensy i obnaża nagą prawdę.

– Mogłabyś chyba wziąć psa ze sobą. – Jego głos był niemal szeptem w gorącym, nieruchomym powietrzu. – Jesteś przecież grubą rybą, prawda?

Musiała odwrócić wzrok, ale nie zrobiła tego dość szybko. Dostrzegł w jej oczach to, co ukrywała nawet przed sobą.

– Tournee to skomplikowana sprawa – powiedziała. Nie dał się zbyć.

– Lubisz to?

– To część mojej pracy. – Próbowała schwytać szczeniaka, który zszedł z kolan Tuckera i wybrał się na wyprawę rozpoznawczą. – On może się zgubić.

– Po prostu obwąchuje terytorium. Nie odpowiedziałaś mi, Caroline. Lubisz to?

– To nie jest kwestia lubienia. Dawanie koncertów wymaga podróżowania. – Lotniska, miasta, hotele, próby, sale koncertowe, lotniska. Poczuła skurcz w żołądku, mały twardy węzełek w brzuchu. Wiedziała, że musi go rozluźnić, jeżeli nie chce powitać pana Wrzoda.

Kiedy mężczyźnie rzadko się zdarza być spiętym, łatwo mu u kogoś rozpoznać takie symptomy. Swobodnym ruchem położył jej dłoń na karku i zaczął masować.

– Nigdy nie mogłem zrozumieć, dlaczego ludzie wpadają w nałóg robienia czegoś, co ich w ogóle nie obchodzi.

– Nie powiedziałam…

– Oczywiście, że tak. Nie powiedziałaś: „Och, Tuck, tego się nie da z niczym porównać. Nie ma jak wyjazd do Londynu jednego dnia, do Paryża następnego, potem Wiedeń, może Wenecja". Zawsze chciałem zobaczyć te miejsca. Ale z tego, co mówisz, nie wydaje się, żeby to była jakaś specjalna frajda.

Zobaczyć? pomyślała. Co ona naprawdę widziała między wywiadami, próbami, koncertami i pakowaniem walizek?

– Są jeszcze ludzie na świecie, dla których frajda nie jest życiową ambicją – - Usłyszała własny afektowany głos i skrzywiła się z niesmakiem.

– Wielka szkoda. – Rozparł się wygodnie i zapalił papierosa. – Widzisz tego szczańca? Chodzi sobie i wącha, szczęśliwy jak żaba, która najadła się much. Będzie podlewał twój trawnik, gonił za swoim ogonem, jeżeli uzna to za zabawne, potem utnie sobie małą drzemkę. Zawsze uważałem, że psy wynalazły najlepszy sposób na życie.

Uśmiechnęła się mimo woli.

– Powiedz mi tylko, kiedy będziesz chciał podlać mój trawnik. Ale Tucker nie odwzajemnił uśmiechu. Przez chwilę przyglądał się rozżarzonej końcówce papierosa, potem rzucił jej jedno ze swoich spokojnych, przenikliwych spojrzeń.

– Pytałem doktora Shaysa o te tabletki, które mi dałaś. Percodan? Powiedział, że to petarda. Zastanawiam się, dlaczego je bierzesz.

Zesztywniała. Sposób, w jaki się kuliła, przypomniał mu jeżozwierza wysuwającego kolce w zetknięciu ze wszystkim, co mogło okazać się niebezpieczne.

– Nie twój interes. Dotknął jej policzka.

– Caroline, troszczę się o ciebie. Był świadomy, oboje byli świadomi, faktu, że mówił to tuzinom kobiet.

I oboje zdawali sobie sprawę, choć było to niepokojące, że tym razem słowa mają inne znaczenie.

– Czasem boli mnie głowa – powiedziała, zła, że zajmuje stanowisko obronne.

– Jak często?

– Co to jest? Badanie lekarskie? Mnóstwo ludzi cierpi na bóle głowy, zwłaszcza ci, którzy nie spędzają życia w bujanym fotelu.

– Osobiście preferuję dobry hamak – powiedział spokojnie. – Ale rozmawialiśmy o tobie.

Oczy miała chłodne, bez wyrazu.

– Odczep się. Tucker. Normalnie pewnie by to zrobił. Nie należał do mężczyzn, którzy pchają się tam, gdzie mogą dostać po łapach.

– Jakoś nie mogę siedzieć spokojnie i myśleć, że ty cierpisz.

– Nie cierpię. – Ale ból głowy zbliżał się nieubłaganie jak rozpędzony pociąg.

– Ale martwisz się.

– Martwię się – powtórzyła te słowa dwukrotnie, raz za razem, i nagle opuściła głowę na kolana i wybuchnęła śmiechem. Nuta histerii w głowie sprawiła, że pies usiadł u jej nóg i zawył. – Och, czym miałabym się martwić? Przecież nie tym, że jakiś maniak zarzyna kobiety i wrzuca je do mojego stawu. I nie tym, że Austin Hatinger jest na wolności i w każdej chwili może wpaść na pomysł, by tu wrócić i znów powybijać mi szyby. Z pewnością nie pozbawia mnie snu fakt, że spróbuje wywiercić parę dziur w tobie.

– W zupełności wystarczą mi te, które już mam. Nie szukam guza. – Głaskał ją delikatnie po plecach. – My, Longstreetowie, spadamy zawsze na cztery łapy.

– O, to nawet widać. Spadacie, ale z podbitym okiem i porachowanymi żebrami.

Tucker zmarszczył się z niezadowoleniem. Osobiście był zdania, że jego oko wygląda już całkiem całkiem.

– Do przyszłego tygodnia siniaki znikną, a Austin znajdzie się znów w więzieniu. Longstreetowie mają szczęście. Weźmy choćby kuzyna Jeremiasza.

Caroline jęknęła, ale Tucker nie zwrócił na to uwagi.

– Był dobrym znajomym Davy'ego Crocketta. Chłopak z Kentucky, rozumiesz? – Tucker wpadł w gawędziarski ton. – Walczyli razem podczas wojny o niepodległość. Jeremiasz był wtedy prawie dzieckiem, ale lubił walczyć. Po wojnie włóczył się trochę po kraju, nie wiedząc, co, do cholery, ze sobą zrobić. Zupełnie nie mógł sobie znaleźć celu w życiu. Kiedy doszły go słuchy o wojnie z Meksykiem, pomyślał, może wybrać się w odwiedziny do starego przyjaciela Davy'ego i przy okazji ustrzelić paru Meksykanów? Był jeszcze po tej stronie Luizjany, kiedy jego koń potknął się na króliczej jamie i rzucił Jeremiasza. Koń złamał nogę, Jeremiasz też. Musiał zastrzelić wierzchowca, co sprawiło mu dużą przykrość, jako że spędzili razem coś 7. osiem lat. Zdarzyło się, że przejeżdżający tamtędy farmer zapakował Jeremiasza na wóz i zawiózł do domu. Farmer miał córkę, jak każdy przyzwoity farmer, i do spółki z tą córką nastawił Jeremiaszowi nogę. Złamanie było skomplikowane i Jeremiasz o mały włos byłby się przejechał na tamten świat, ale po paru tygodniach kuśtykał już po zagrodzie. Zakochał się w córce farmera i dochował gromadki dorodnych dzieci, które wzbogaciły się na bawełnie czy na innym zbożu. Nie o to jednak w tym wypadku chodzi. Chodzi o to, że chociaż Jeremiasz stracił konia i chodził o lasce przez resztę życia, nigdy nie dołączył do Davy'ego. W Alamo.

50
{"b":"107067","o":1}