Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Tucker odwrócił się, i choć jego twarz pozostała spokojna, oczy błysnęły złowrogo.

– Nie jestem tatą, Josie.

Pożałowała natychmiast swych słów i pobiegła, żeby go uściskać.

– Kochany, to podle z mojej strony. Wcale tak nie myślałam, naprawdę. Ale jestem taka strasznie zła.

– Wiem. – Tucker oddał jej uścisk. – Pozwól, że załatwię to po swojemu. – Odsunął się, żeby ją pocałować. – Następnym razem gdy będę w Jackson, kupię ci nową szminkę.

– Ognista Czerwień.

– Wezmę twój samochód.

– Okay. Tuck? – Odwrócił się i zobaczył, że Josie się uśmiecha. – Może Junior odstrzeli mu jaja?

ROZDZIAŁ PIĘTNASTY

Tucker pojechał do biura szeryfa, ale zastał tam tylko Barbarę Hopkins, dyspozytorkę na pół etatu, i jej sześcioletniego Marka. który bawił się w złoczyńcę.

– Cześć, Tuck. – Barbara przybrała dwadzieścia pięć kilogramów od dnia, w którym ukończyła wraz z Tuckerem szkołę średnią imienia Jeffersona Davisa. Teraz poprawiła się na krześle i odłożyła książkę. Jej okrągła, pogodna twarz była cała w uśmiechach. – Trochę się tu ostatnio dzieje, no nie?

– Na to wygląda. – Tucker zawsze lubił Barbarę, która jako dziewiętnastolatka poślubiła Lou Hopkinsa i od tamtego czasu rodziła nieprzerwanie dzieci. Jednego chłopca co dwa lata. Po wydaniu na świat Marka postawiła Lou ultimatum – albo zawiesi fujarkę na kołku albo zaweksluje się na kanapę w salonie.

– Gdzie reszta potomstwa, Barbaro?

– Rozrabia na mieście.

Tucker wszedł do celi, żeby spojrzeć na jasnowłosego, umorusanego Marka.

– Co słychać, chłopie?

– Zabiję ich. – Mark uśmiechnął się złowieszczo i uczepił kraty. - Zabiję ich wszystkich. Kraty mnie nie powstrzymają.

– Nie wątpię. Masz tu niebezpiecznego kryminalistę, Barbaro.

– Jakbym o tym nie wiedziała. Wyszłam na chwilę z domu dzisiaj rano. a on podkręcił ogrzewanie w akwarium i ugotował wszystkie rybki. Mam w swoich rękach psychopatycznego mordercę ryb. – Zagłębiła rękę w paczce kulek serowych. – W czym mogę ci pomóc, Tucker?

– Szukam Burke'a.

– Zebrał paru chłopaków i razem z Carlem pojechali tropić Austina Hatingera. Przyleciał nawet szeryf okręgowy. Własnym helikopterem. Mamy tu regularne polowanie na zbiega. Nie chodzi o to, że postrzelał trochę do ciebie i wybił okna tej Caroline Waverly – oznajmiła z głębokim zadowoleniem. – To pestka. Ale nabił policjantowi z Greenville potężnego guza, a z tego drugiego zrobił konkursowego idiotę. Teraz Austin jest zbiegłym zbrodniarzem. Poważnym zagrożeniem. – FBI?

– Agent specjalny Garniturek? Zostawił sprawę w rękach miejscowej policji. Pojechał z nimi dla formy, tak naprawdę interesują go tylko przesłuchania. – Wzięła następną garść kulek serowych. – Wpadła mi w ręce jedna z tych jego list. Wygląda na to, że chce gadać z Vernonem Hatingerem, Tobym Marchem, Darleen Talbot i Nancy Koons. – Barbara zlizała sól z palców. – Z tobą też. Tuck.

– Aha, spodziewałem się, że odnowi naszą znajomość. Możesz połączyć się z Burke'em z tej maszynerii? – Wskazał radio. – Chciałbym z nim porozmawiać, jeżeli znalazłby wolną chwilę.

– Jasne. Wzięli krótkofalówki. – Barbara otarła poplamione na pomarańczowo palce, przekręciła parę gałek, odchrząknęła i włączyła mikrofon. – Baza wzywa jedynkę. Baza wzywa jedynkę. Over. – Zakryła dłonią mikrofon i uśmiechnęła się do Tuckera. – Jed Larsson kazał nam używać kodów Srebrny Lis i Wielka Niedźwiedzica. Dowcipas. – Potrząsnęła głową i pochyliła się znów nad mikrofonem. – Baza wzywa jedynkę. Burke, złotko, jesteś tam?

– Jedynka do bazy. Przepraszam, Barbaro, miałem zajęte ręce. Over.

– Mam tu Tuckera. Mówi, że to coś ważnego.

– Dawaj go.

Tucker pochylił się nad mikrofonem.

– Burke, muszę z tobą pogadać.

Rozległy się trzaski, czyjeś przekleństwo, znowu trzaski.

– Jestem zajęty. Tucker, ale przyjedź. Siedzimy na skrzyżowaniu Dog Street Road i Lone Tree. Mamy tu blokadę. Over.

– Zaraz tam będę. – Spojrzał niepewnie na mikrofon. – Aha, już wiem. Over and out.

Barbara pokazała mu zęby w uśmiechu.

– Na twoim miejscu wzięłabym karabin i trzymała go w pogotowiu. Austin zdobył dziś rano dwie trzydziestkiósemki.

– Dzięki, Barbaro.

Tucker był już w drzwiach, kiedy Mark wrzasnął radośnie: – Zabiję was. Zabiję was wszystkich. I nie miał na myśli rybek w akwarium.

Zauważył dwa helikoptery krążące nad drogą z miasta. Na polu starego Stokeya stała tyraliera mężczyzn, następna grupa przeszukiwała farmę hodowlaną zębaczy Charlie'ego O'Hary. Wszyscy byli uzbrojeni.

Tucker przypomniał sobie nieszczęsne poszukiwania Francie. Jej martwa, biała twarz wypłynęła z zakamarków jego podświadomości, zanim zdążył uruchomić mechanizm obronny. Zaklął brzydko i sięgnął na oślep po kasetę. Ku jego ogromnej uldze z głośnika nie popłynął głos Tammy'ego Wynette ani Loretty Lynn, ulubieńców Josie, ale Roya Orbisona.

Żałosne, płaczliwe dźwięki „Crying" podziałały na niego kojąco. Ci faceci nie szukają żadnego ciała, powiedział sobie. Urządzają polowanie na idiotę. Idiotę z parą trzydziestekósemek.

Droga była płaska i prosta. Dostrzegł barykadę na kilka kilometrów naprzód. Przyszło mu do głowy, że gdyby Austin jechał tą drogą, miałby ten sam piękny widok. Drewniane, jaskrawopomarańczowe blokady połyskiwały w zachodzącym słońcu. Za nimi stały dwa wozy policyjne zwrócone do siebie nosami, jak dwa obwąchujące się czarno – białe psy.

Na poboczu widać było nowiuteńkiego dodge'a Larssona (zębacze i sklep przynosiły Jedowi niezły dochód), półciężarówkę Sonny'ego Talbota z reflektorami jak wielkie żółte ślepia, terenowiec Burke'a i chevroleta Lou Hopkinsa.

Wóz Lou był ubłocony jak stary pies gończy. Ktoś napisał „Umyj mnie" na tylnej szybie.

Kiedy Tucker zwolnił, przed barykadę wybiegło dwóch policjantów z karabinami gotowymi do strzału. Choć nie wątpił, że najpierw zadają pytania, a dopiero potem strzelają, ulżyło mu, kiedy Burke ich odwołał.

– Prowadzisz tu prawdziwą operację wojskową – zauważył Tucker wysiadając z wozu.

– Szeryf okręgowy zionie ogniem – mruknął Burke. – Nie jest zadowolony, że federalny był świadkiem, jak jego chłopcy schrzanili robotę. Uważa, że Austin jest w połowie drogi do Meksyku, ale nie chce się do tego przyznać.

Tucker wyjął paczkę papierosów. Poczęstował Burke'a i przez chwile palili w milczeniu.

– A co ty o tym myślisz?

Burke wydmuchał powoli dym. Miał za sobą cholernie długi dzień i cieszył się, że może porozmawiać z Tuckerem.

– Mnie się zdaje, że ktoś, kto zna bagna, może się na nich ukrywać bardzo długo. Zwłaszcza gdy ma po temu powód. – Spojrzał uważnie na Tuckera. – Przyślemy ci do Sweetwater paru mundurowych.

– Wypchaj się.

– Muszę to zrobić, Tuck. Daj spokój. – Położył rękę na ramieniu Tuckera. – Masz w domu kobiety.

Tucker pobiegł wzrokiem do miejsca, gdzie płaskie pole przechodziło w las.

– Ale się wpakowałem.

– Można było gorzej.

Jakaś nuta w głosie Burke'a zaniepokoiła Tuckera.

– Coś cię gniecie?

– Austin to nie dość?

– Znamy się od dawna.

Burke spojrzał ponad ramieniem Tuckera na grupę mężczyzn, i postąpił parę kroków w stronę lasu.

– Był u nas wczoraj Bobby Lee.

– Też mi nowina!

Burke spojrzał na Tuckera boleściwie.

– Chce się ożenić z Marvella – Zebrał się na odwagę i poprosił mnie o rozmowę na osobności. Poszliśmy na tylną werandę. Cholera, Tuck, przestraszył mnie jak diabli. Bałem się, że zaraz powie, że ona jest w ciąży i będę go musiał zabić albo co? – Zobaczył minę Tuckera i uśmiechnął się blado. – Tak, tak, wiem. Ale to zupełnie co innego, kiedy chodzi o twoją małą dziewczynkę. W każdym razie -. – Wydmuchał chmurę dymu -… nie jest w ciąży. Zdaje się, że dzisiejsza młodzież wie więcej o zapobieganiu niż my swego czasu. Pamiętam, jak przed decydującą randką z Susie pojechałem do Greenville kupić prezerwatywy. • – Uśmiechnął się szerzej. – My byliśmy na tylnym siedzeniu chevroleta taty, a one w schowku na przednim. – Uśmiech znikł. – Gdybym o nich pamiętał, nie mielibyśmy Marvelli.

53
{"b":"107067","o":1}