Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Co mu powiedziałeś. Burke?

– Cholera, a co miałem powiedzieć? – Burke położył dłoń na kolbie rewolweru. – Jest dorosła. Chce go, koniec, kropka. Bobby Lee ma przyzwoitą pracę u Talbota i jest dobrym chłopcem. Kochają do szaleństwa i krzywdy jej nie zrobi. Ale to mi o mało nie złamało serca.

– Jak Susie to przyjęła?

– Wypłakała parę wiader. – Burke odrzucił niedopałek i rozgniótł go butem. – A kiedy Marvella zaczęła mówić o przeprowadzce do Jackson, myślałem, że zatopi dom. Potem popłakały się obie. A potem usiadły i zaczęły mówić o sukniach druhen. Były jeszcze przy temacie, kiedy wychodziłem.

– Starzejemy się, co?

– Taka jest prawda. – Ulżyło mu, kiedy mógł się wygadać przed Tuckerem. – Nie rozpowiadaj o tym na razie. Dzisiaj wieczorem chcą obwieścić nowinę Fullerom.

– Jesteś w stanie pomyśleć przez chwilę o czymś innym?

– To będzie przyjemność zapomnieć o tym chociaż na chwilę. Tucker oparł się o maskę samochodu Josie i opowiedział historię.

Przywłaszczenia szminki.

– Darleen i Billy T.? – Burke zmarszczył z namysłem czoło. – Nic o tym nie słyszałem.

– Zapytaj Susie.

Burke westchnął i kiwnął głową.

– Ta kobieta potrafi zachować tajemnicę. Chodziła z Tommym trzy miesiące. zanim powiedziała mi, że jest w ciąży. Martwiła się, że będę zły, bo i tak ledwo wiązaliśmy koniec z końcem. Zatrzymała dla siebie rewelacje o Darleen ze względu na Marvelle i Bobby'ego Lee. – Bezwiednie bawił się kluczami. – Rzecz w tym, że nie mogę pójść do Billy'ego T. tylko na tej podstawie, że Darleen używa takiej samej szminki co Josie.

– Wiem, że masz teraz mnóstwo na głowie, Burke. Pomyślałem tylko, że lepiej ci o tym powiedzieć.

Burke mruknął coś w odpowiedzi. Myślał już tylko o tym, że za chwile zrobi się ciemno, a Austin jakby się pod ziemię zapadł.

– Porozmawiam dzisiaj z Susie. Jeżeli wyjdzie na jaw, że Billy T. odwiedza cichaczem Darleen, postaram się go wybadać.

– Dziękuję ci, stary. – Teraz, kiedy spełnił swój obowiązek, Tucker uznał, że czas przeprowadzić parę badań na własną rękę.

Burke siedział przy kuchennym stole, otępiały po niecałych pięciu godzinach snu. Wyławiał z mleka płatki kukurydziane i martwił się, że na zbiegłego przestępcę na swoim terenie, znaleźli bowiem buicka przy Cattonseed Road i nikt już nie myślał, że Austin jest w Meksyku. Na domiar złego powstała kwestia, czy musi czy nie musi pożyczyć frak na ślub córki.

Susie rozmawiała przez telefon z Happy Fuller. Wytyczały planu ślubu z energią i przebiegłością generałów opracowujących zasadniczą kampanię.

Zastanawiał się właśnie, ile czasu upłynie, zanim szeryf okręgowy zwali mu się na głowę, kiedy od strony domu Talbotów dobiegły krzyki i potworny rumor. Burke porwał się na równe nogi.

Święty Boże, pomyślał, jak mogłem zapomnieć o Talbotach! Kiedy nadbiegła Susie, Burke przesadzał już płot dzielący podwórka.

– Zabiłeś go! Zabiłeś go! – wrzeszczała Darleen. Stała wciśnięta w kąt zdemolowanej kuchni i targała się za włosy. Dekolt elastycznej kusej piżamki odsłaniał białe podskakujące piersi.

Burke odwrócił z zażenowaniem wzrok i spojrzał na przewrócony stół, resztki kukurydzianej papki i skuloną postać Billy'ego T. Bonny'ego, który leżał twarzą do podłogi w kałuży mleka.

Burke potrząsnął głową i spojrzał na Juniora Talbota stojącego nad Billym T. z żelaznym rondlem w dłoni.

– Mam nadzieję, że go nie zabiłeś, Junior.

– Nie zdaje mi się – Junior odstawił rondel. – Rąbnąłem go tylko raz.

– No, zobaczymy. – Burke pochylił się, a Darleen dalej wrzeszczała i wyrywała sobie włosy. Zamknięty w kojcu Scooter sprawdzał, czy nie uda mu się krzykiem zerwać dachu.

– Uszkodziłeś go tylko – powiedział Burke, obserwując potężnego guza. który wyrastał na potylicy Billy'ego T. – Ale trzeba go chyba zawieźć do doktora.

– Pomogę ci.

Burke podniósł na niego wzrok.

– Może powiesz mi, co się tutaj stało, Junior?

– No… – Junior ustawił przewrócone krzesło. – Zapomniałem powiedzieć o czymś Darleen. Kiedy wróciłem, zobaczyłem, że Billy T. zakradł się do kuchni i napastuje moją żonę. – Rzucił Darleen takie spojrzenie, że jej zawodzenie ucichło jak nożem uciął. – Prawda, Darleen?

– Ja… – Pociągnęła nosem, przeniosła wzrok z Burke'a na Billy'ego T. i z powrotem na Juniora. – Tak. Ja… On dopadł mnie tak prędko, że nie wiedziałam, co robić. Wtedy wrócił Junior i…

– Idź sprawdzić co z dzieckiem – powiedział Junior cicho. Z tym jasnym niewzruszonym spokojem naciągnął różowy trykot na jej piersi. – Nie musisz się już obawiać Billy'ego T. Nie będzie cię więcej napastował. Przełknęła ślinę i dwa razy skinęła głową.

– Tak, Juniorze. Wybiegła z kuchni i po chwili wycie dziecka przeszło w spazmatyczne łkania. Junior spojrzał na Billy'ego T. Zaczynał się ruszać.

– Mężczyzna ma prawo chronić swoją własność, prawda, szeryfie? Burke chwycił Billy'ego T. pod pachy.

– Sądzę, że tak, Juniorze. Pomóż mi zataszczyć go do samochodu.

Cyr był szczęśliwy. Uważał, że to nieładnie z jego strony, zważywszy że siostra dopiero co spoczęła w grobie, a ojca szuka policja. Ale był szczęśliwy.

Szczęściem było już samo to, że może wyjść z domu, gdzie matka leżała na kanapie, otumaniona jakimiś proszkami doktora Shaysa i szklistym wzrokiem patrzyła w telewizor.

Mógł zostawić za sobą samochód policyjny, który stał przed domem na wypadek, gdyby ojciec zdecydował się wrócić. Mógł pójść do pracy. I to pójść z szykiem.

Maszerował pogwizdując. Nie przerażała go perspektywa piętnastokilometrowej drogi. Zakładał Fundusz Wyzwolenia Cyra Hatingera. Fundusz, który pozwoli mu uciec z Innocence w dniu osiemnastych urodzin.

Cztery lata wydawały się boleśnie, nieskończenie długie, ale już nie takie beznadziejne teraz, kiedy został majstrem do wszystkiego.

Podobał mu się ten tytuł, wyobrażał sobie, jak będzie wydrukowany na takiej samej wizytówce, jaką sprzedawca Biblii z Vicksburga dał matce w kwietniu.

CYRUS HATINGER Majster do wszystkiego

* * *

Żadnej pracy się nie boi.

Tak, proszę pana, Cyrus Hatinger przystąpił do działania. Oszczędzi dość pieniędzy, żeby kupić bilet do Jackson. Może nawet do Nowego Orleanu. Co tam! Pchnie się do Kalifornii, jeżeli zechce.

Nucąc „Kalifornio, oto przybywam", zszedł z bitej drogi, żeby przeciąć wschodni kraniec pola Toby'ego Marcha. Zastanawiał się, czy Jim maluje u panny Waverly, i czy będzie miał czas zajść do McNairów i powiedzieć mu „cześć".

Przekroczył strumień Little Hope, który o tej porze roku był zaledwie cuchnącą strużką wody i szedł dalej jego brzegiem w stronę przepustu.

Wyryli kiedyś z Jimem swoje imiona w jego betonowej ścianie. A w czasach mniej odległych chłonęli „Playboye", wykradane przez Cyrusa spod łóżka najstarszego brata.

Niezłe fotki, przypomniał sobie. Dla Cyra, który nigdy przedtem nie widział nagiej kobiety, było to wstrząsające, budzące grozę przeżycie. Jego ptak stwardniał na kamień i tej nocy narzędzie szatana wymknęło się spod kontroli w pierwszym, fascynującym wilgotnym śnie.

A jak zdziwiła się jego mama, kiedy zrobił pranie za nią!

Uśmiechając się leciutko na to wspomnienie, Cyr zsunął się z łagodnego brzegu Little Hope i wszedł do przepustu.

Dłoń zamknęła się na jego ustach, ucinając radosne pogwizdywanie. Nie próbował krzyczeć, nie drgnął nawet. Znał tę rękę, kształt, nawet zapach. Strach był zbyt wielki, zbyt obezwładniający na krzyk.

– Znalazłem waszą małą kryjówkę – szepnął Austin. – Waszą jaskinię grzechu ze sprośnymi pismami i napisami na ścianach. Przychodzicie tu obciągać sobie druty?

Cyr potrząsnął tylko głową. Jęknął, kiedy Austin cisnął nim o betonową ścianę przepustu. Czekał na uderzenie pasa i zebrał się w sobie, kiedy nagle zrozumiał, że ojciec nie nosi już pasa.

Zabierają pas, kiedy zamykają człowieka w więzieniu, przypomniał sobie. Żeby nie mógł się powiesić.

54
{"b":"107067","o":1}