Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Miałem taki zamiar.

– Więc jedź do szeryfa i powiedz mu, co odkryłeś. Ale nikomu więcej, rozumiesz? Nie mów nikomu więcej.

– Jak chcesz.

– Byłbym wdzięczny, gdyby na razie zostało to między nami. Wracaj do miasta, zanim Marvella zmyje ci głowę za spóźnienie.

– To na razie, Tucker. Dobranoc, panno Waverly.

Caroline odezwała się dopiero, gdy tylne światła cutlassa zniknęły za zakrętem.

– Mógł się pomylić. To jeszcze dziecko.

– To jeden z najlepszych mechaników w tej części kraju. Zresztą to ma sens. Gdybym nie dostał w łeb, sam bym na to wpadł. Teraz muszę się tylko zastanowić, kogo wkurwiłem do tego stopnia, że chce mi przyczynić zmartwień.

– Zmartwień? – powtórzyła Caroline. – Tucker, niezależnie od tego, co Bobby Lee mówi o twoich nadludzkich umiejętnościach, mogłeś zostać poważnie ranny, nawet zabity.

– Martwisz się o mnie, skarbie? – Choć umysł zajęty miał czym innym, uśmiechnął się i przesunął dłońmi po jej nagich ramionach. – To mi się podoba.

– Nie bądź idiotą!

– Nie złość się, Caro. Choć, Bóg mi świadkiem, lubię na ciebie patrzeć. kiedy się wkurzasz.

– Nie mam zamiaru pozwolić, byś klepał mnie po główce jak malutkie, bezradne kobieciątko – powiedziała chłodno. – Chcę ci pomóc.

– To bardzo miło z twojej strony. Nie! – Chwycił ją za ramię, kiedy odwróciła się, żeby odejść. – Mówię szczerze. Tylko dopóki sobie tego wszystkiego nie poukładam w głowie, nie mogę działać.

– To oczywiste, że zrobił to ktoś blisko związany z Eddą Lou. Hatinger. – Odrzuciła głowę. – Chyba że masz listę zazdrosnych mężów których musisz brać pod uwagę.

– Nie umawiam się z mężatkami. Była tylko ta jedna… – Podchwycił jej spojrzenie. – Nieważne. Austin jest w więzieniu, a jakoś nie mogę sobie wyobrazić biednej Mavis wczołgującej się pod mój samochód ze szpikulcem do lodu.

Caroline ujęła się dwoma palcami za podbródek.

– Miała braci.

– Prawda. – Tucker wydął z namysłem wargi. – Vernon nie odróżniłby korby od kołka w płocie. I nie jest przebiegły. Przypomina w tym ojca. A mały Cyr… Nie ma w nim śladu złości.

– Mogliby kogoś wynająć. Tucker parsknął.

– Za co? – Przycisnął lekko wargi do jej skroni. – Nie martw się, kochanie. Muszę to przespać.

Caroline cofnęła się o krok.

– Myślę, że rzeczywiście mógłbyś to zrobić – powiedziała wolno. – Rzeczywiście mógłbyś zamknąć oczy i spać jak dziecko.

– Posłuchaj, rozbiłem już samochód i głowę. Nie widzę powodu, dlaczego ten ktoś, kto się do tego przyczynił, miałby mnie pozbawić również snu. – W jego oczach pojawił się znajomy wyraz. Błysk, który uruchamiał dzwonek alarmowy w jej głowie i powodował łaskotanie w żołądku. – Jedyna osobą, która pozbawia mnie snu, jesteś ty. Gdybyśmy tak… – Urwał, kiedy na drodze rozbłysły kolejne reflektory. – Boże Wszechmogący, ale mamy ruch w interesie.

– Idę – powiedziała Caroline stanowczo. – Zadzwonię do Delii jutro.

– Poczekaj chwilę. – Próbował rozpoznać markę samochodu. Wszystko, co mógł stwierdzić na pewno, to że tłumik urwał się już jakiś czas temu. Hałas obudziłby umarłego. Aż trudno było uwierzyć, że stateczny czarny lincoln, który zarył się kołami w żwir tuż za BMW Caroline, może wydawać z siebie tak nieprzystojne dźwięki.

Kiedy drzwi się otworzyły i ukazała się siwowłosa kobieta w bawełnianej koszulce, dżinsach i wojskowych butach. Tucker ryknął śmiechem.

– Kuzynka Lulu!

– To ty, Tucker? – Jej głos nasuwał myśl o pociągu towarowym w pełnym biegu. Huczał i turkotał. – Co ty tam robisz w ciemnościach z tą dziewczyną?

– Mniej niżbym chciał. – W dwóch susach znalazł się przy Lulu i zgiąwszy się niemal wpół ucałował jej upudrowany policzek o skórze cienkiej jak pergamin. – Śliczna jak zawsze – oznajmił. Lulu zachichotała i grzmotnęła go w plecy.

– Sam jesteś śliczny. Wyglądasz bardziej na swoją matkę niż ona sama. Hej, ty tam! – Kiwnęła na Caroline kościstym palcem. – Chodź tu, żeby cię mogła obejrzeć.

– Tylko jej nie przestrasz – ostrzegł Tucker. – Kuzynko Lulu, to jest Caroline Wavedy.

– Waverly, Waverly. Nie z łych stron. – Obejrzała dziewczynę od stóp do głowy. – 1 nie w twoim typie, Tucker. Nie ma zbyt wiele w głowie ani nie jest całkiem głupia.

– Dziękuję – powiedziała Caroline.

– Jankeska! – Lulu wydała skrzek, który rozbiłby kryształ, gdyby jakiś znajdował się w pobliżu. – Panie na wysokościach. Ona jest Jankeska!

– Tylko w połowie – powiedział Tucker szybko. – To wnuczka panny Edith.

– Edith McNair? – zapytała Lulu przymrużając oczy. – George'a i Edith?

– Tak, psze pani – powiedziała Caroline, wepchnąwszy sobie język pod policzek. – Zwekslowałam się na lato do domu dziadków.

– Umarli, zdaje się? Tak, umarli, ale byli Missisipijczykami z krwi i kości, a to już coś. Czy to twoje włosy, dziecko, czy peruka?

– Moje… – Odruchowo Caroline podniosła dłoń do głowy. – Moje włosy.

– Dobrze. Nie ufam łysym kobietom ani trochę bardziej niż Jankeskom. No, zobaczymy. A teraz, Tucker, weź moje walizki i załatw mi kieliszek brandy. I zadzwoń do Talbota w sprawie mojego wozu. Zgubiłam tłumik gdzieś w Tennessee. A może było to w Arkansas? – Przystanęła u podnóża schodów. – No, na co czekasz, dziewczyno? Chodź!

– Ja… Właśnie odjeżdżałam…

– Tucker, powiedz tej dziewczynie, że kiedy proponuję kieliszek brandy Jankesowi, niech ten Jankes lepiej go wypije.

I kuzynka Lulu weszła na schody, dudniąc wojskowymi buciorami.

ROZDZIAŁ DWUNASTY

Cyr Hatinger miał wilgotne dłonie. Reszta jego osoby też nie była idealnie sucha, jak to mówią w reklamach dezodorantów. Czuł wilgoć pod pachami, mimo obfitejki Banu w kulce. Już dobry rok temu pojawiło mu się tam owłosienie. Między nogami też. Fakt ten zawstydzał go i zachwycał zarazem.

Jego pot był potem młodości, czystym i bezzapachowym. Wywołał go poranny upał, strach i podniecenie. Cyr miał zamiar zrobić coś, co sprowadziłoby na niego ojcowski gniew w formie tęgiego lania.

Szedł prosić Longstreetów o pracę.

Przypomniał sobie, że ojciec jest w więzieniu i fakt ten trochę go pocieszył. Jednocześnie poczuł ukłucie winy i spocił się jeszcze bardziej.

„Jak to dobrze, że użyłeś Dialu! Czy nie było miło, gdyby inni używali go również?”

Od dawna już zauważył, że myśli reklamami. Pewnie dlatego, że matka trzymała włączony telewizor dzień i noc. Dla towarzystwa, mawiała, wyłamując sobie palce i patrząc na niego pustym wzrokiem. Powieki miała wiecznie zaczerwienione, ponieważ płakała nieustannie, prawie nie dostrzegając jego i Ruthanne.

Czasem natykał się na nią w środku dnia, siedzącą w szlafroku na wyblakłej, zapadniętej sofie. Kosz z brudną bielizną stał u jej nóg, a ona chlipała i oglądała „Dni naszego życia”. W takich razach Cyr nie wiedział, czy matka płacze nad sobą, czy nad mieszkańcami mitycznego miasta Salem.

Dla Cyra Brady'owie z Salem byli bardziej realni niż jego własna matka, która snuła się nocami po domu jak duch, podczas gdy telewizja nadawała monologi Leno, powtórki seriali albo reklamy gadżetów takich jak Clapper, magicznego przełącznika, który gasił światła i uruchamiał telewizor na odgłos klaśnięcia.

Przypominało to oklaskiwanie urządzenia elektronicznego.

Cyr wyobrażał sobie matkę z Clapperem, jak szlocha i klaszcze jednocześnie, podczas gdy światła gasną i zapala się ekran.

– Dziękuję, dziękuję – mówi stary, obdrapany telewizor. – A oto mój następny punkt programu, wielebny Samuel Harris powie wam, grzesznikom, jak przekroczyć bramy raju.

O tak, mama lubiła programy religijne z nawiedzonymi pastoramio hipnotycznych głosach, którzy potępiali grzech i obiecywali zbawienie zamian za czeki.

Poprzedniego dnia, kiedy wrócił z wyprawy na ryby, dom wypełniała muzyka organowa i chóralne alleluja. Przeszedł przez kuchnię do salonu i zobaczył matkę wpatrującą się w telewizor szklistym wzrokiem. Przestraszył się trochę, ponieważ przez chwilę – tylko przez chwilę – twarz kapłana była twarzą jego ojca i z ekranu wpatrywały się w niego wszystkowidzące oczy ojca. – Masz włosy między nogami i grzeszne myśli w głowie – ostrzegał go ojciec. – Następny etap to cudzołóstwo. Cudzołóstwo! Między nogami masz też narzędzie szatana, synu!

42
{"b":"107067","o":1}