Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Odzyskała już jasność widzenia. Krew przestała szumieć jej w głowie. Słyszała bzykanie owadów i kumkanie żab, słodkie nawoływanie lelka kozodoja.

Światło dogasało, uwięzione w tym cudownym momencie między dniem a nocą. Dzień już przegrywał cichą bitwę i umykał, zabierając z sobą żar dnia.

– Chyba oboje byliśmy w błędzie – odezwał się Tucker.

– Słucham?

– Ty myliłaś się, sądząc, że ci się to nie spodoba, ja łudząc się, że kiedy już cię pocałuję, będę mógł spać. – Westchnął przeciągle. – Mówię ci, Caroline, pożądanie było dla mnie zawsze najprostsza z przyjemności. Odkąd skończyłem piętnaście lat i zapoznałem z Laureen O'Hara w stodole jej ojca. Jesteś pierwszą kobietą w mojej karierze, której udało się skomplikować tę przyjemność.

Chciała mu uwierzyć, chciała uwierzyć, że to, co teraz czuł, było trudniejsze, bardziej intymne, bardziej niebezpieczne od wszystkiego, co czuł dotychczas. Więc uwierzyła, i to przestraszyło ją bardziej niż sam pocałunek.

– Myślę, że będzie najlepiej, jeżeli zapomnimy o wszystkim.

Jego spojrzenie powędrowało ku jej ustom, nabrzmiałym od pocałunku.

– Prędzej mnie gęś kopnie – powiedział łagodnie.

– Mówię poważnie. Tucker! – zawołała z rozpaczą. – Właśnie zakończyłam nieudany związek i nie mam zamiaru rozpoczynać następnego. A ty… Masz obecnie w swoim życiu dość komplikacji.

– W normalnych warunkach pewnie przyznałbym ci rację. Wiesz, twoje włosy wyglądają zupełnie jak aureola w tym świetle. Może chcę odkupienia. Anioł i grzesznik. Bóg wie, że taka mniej więcej jest między nami różnica.

– To najbardziej idiotyczne…

Podniósł dłonie tak szybko, że połknęła resztę zdania. Wsunął palce w jej włosy i przytrzymał głowę.

– Jest coś w tobie, Caroline. Nie wiem co, do diabła, ale to dopada mnie w najmniej spodziewanych momentach. Zwykle istnieje bardzo dobrze uzasadniony powód dla takich odczuć i prędzej czy później znajdę go. – Nie będziesz miał po temu okazji, Tucker. – Pomyślała, że jej głos brzmi zadziwiająco spokojnie, zważywszy że serce miała w gardle. – Za parę miesięcy będę w Europie. Szybki letni romans nie leży w moich planach. Cień uśmiechu przemknął przez jego usta.

– Faktycznie lubisz planować. Już to 7.auważyłem. – Pochylił się rozgniótł jej usta w krótkim, mocnym pocałunku, który ponownie zwalił ją z nóg. – Będę cię miał, Caroline. Prędzej czy później będziemy się mieli nawzajem, i to jak jeszcze! Tobie pozostawię oznaczenie dnia i godziny.

– To najbardziej niesłychane, aroganckie, szowinistyczno – męskie stwierdzenie. jakie w życiu słyszałam.

– Zależy od punktu widzenia – przyznał Tucker. – Chciałem cię po prostu ostrzec, Ale nie chcę cię wkurzyć tak bardzo, żebyś dostała niestrawności. – Wziął ją za rękę i pociągnął w stronę domu. W ciemnościach tańczyły robaczki świętojańskie. – Może posiedzimy chwilę na werandzie?

– Nigdzie z tobą nie usiądę.

– Oj, kochana, jeżeli będziesz tak mówiła, uznam, że nie możesz mi się oprzeć.

Wybuchnęła śmiechem. – Dzień, w którym nie będę mogła się oprzeć samozwańczemu Don Juanowi z delty Missisipi… Porwał ją wpół i okręci! wokół siebie.

– Mam bzika na punkcie tych twoich słodkich ust. – Pocałował ją ze smakiem. – Założę się, że chodziłaś do jednej z tych eleganckich szkół w Szwajcarii.

– Nie chodziłam i proszę mnie postawić na ziemi. – Próbowała się uwolnić. – Mówię serio, Tucker. Ktoś jedzie.

Nie postawił jej, ale odwrócił się w stronę drogi. Światła reflektorów zbliżały się szybko ku domowi.

– Zdaje się, że mamy gościa. Zobaczmy, kto to.

Zaniósł ją na werandę, po części dlatego, żeby ją zirytować, po części, żeby czuć przy sobie to smukłe, giętkie ciało. Poza tym uznał, że kiedy przejdzie jej złość, dostrzeże romantyczny aspekt sprawy.

– Wiesz, nie ważysz więcej niż worek mąki. A o ile jesteś przyjemniejsza w dotyku! – zauważył tonem pogawędki i usłyszał w odpowiedzi coś bardzo zbliżonego do warknięcia.

– Szczyt romantyzmu – powiedziała Caroline przez zaciśnięte zęby. Wolałaby nie dostrzegać śmieszności sytuacji. Tucker nie oparł się pokusie.

– „Jasna jak gwiazda, gdy błyszczy na niebie samotnie”. Zdaje się, że Wordsworth ujął to lepiej.

Zanim zdołała odpowiedzieć coś mądrego, postawił ja na nogach, klepnął przyjaźnie w pupę i pomachał Bobby'emu Lee, który gramolił się przerdzewiałego cutlassa.

– Hej, synu, dlaczego nie jesteś na randce i nie olśniewasz Marvelli?

– Cześć, Tucker. – Bobby Lee przeciągnął ręką przez opadającą grzywkę. W świetle reflektorów jego twarz była blada z przejęcia Przyjechałem, jak tylko skończyłem przegląd. – Skinął głową Caroline. – Dobry wieczór, panno Waverly.

– Cześć, Bobby Lee. Jeżeli pozwolicie, podziękuję Delii za kolację i pójdę.

Nie zdążyła zrobić kroku, kiedy Tucker chwycił ją za rękę.

– Jeszcze wcześnie. Co się sprowadza? – zwrócił się do Bobby'ego Lee.

– Junior przywiózł twój samochód dziś popołudniu. Jezu Chryste! Wrak Tucker skrzywił się i ostrożnie dotknął zabandażowanej głowy.

– Tak, rozdzierający serce widok, nie da się ukryć. A miał zaledwie osiem tysięcy przebiegu. Wygięty kadłub?

– Wygięty, ścierwo… O! Przepraszam panią. Widać jak na dłoni, ledwo wzięliśmy go na kanał. Zdaje się, że będziesz go musiał odholować do Jackson, ale że nie mieliśmy porządnego rozbitka od czasu, gdy Bucky Larsson rozkwasił swojego buicka na lodzie w styczniu, chcieliśmy sobie popatrzeć.

Tucker oparł się biodrem o cutlassa.

– Ten buick wyglądał jakby przejechał po nim czołg. Nigdy nie mogłem się nadziwić, jakim cudem Bucky wyszedł z tego ze złamanym obojczykiem i osiemnastoma szwami.

– No, ma czasem takie dziwne spojrzenie – powiedział Bobby Lee z namysłem. – Ale jak się nad tym zastanowić, zawsze dziwnie patrzył.

Tucker skinął głową.

– Jego mama przestraszyła się miedzianki, kiedy chodziła z nim w ciąży. Może to zaszkodziło.

Carolinie nie miała już ochoty odchodzić. Miała ochotę ukryć twarz w dłoniach i wybuchnąć śmiechem.

– Przyjechałeś taki kawał drogi, żeby powiedzieć Tuckerowi, że rozbił samochód?!

Obaj mężczyźni spojrzeli na nią z identycznym wyrazem zdziwienia. Dla nich było oczywiste, że Bobby Lee przygotowuje tylko grunt pod to, co ma zamiar powiedzieć.

– Nie, psze pani – powiedział uprzejmie. – Przyjechałem powiedzieć Tuckerowi, jak to się stało, że rozbił samochód. Tucker prowadzi jakby się urodził za kierownicą. Wszyscy to wiedzą.

– Dzięki, Bobby Lee.

– Mówię tylko, jak jest. W każdym razie, Junior powiedział, że nie było śladów na asfalcie ani w ogóle nic.

– Hamulce wysiadły.

– Tak powiedział. Zacząłem główkować i kiedy stara Juniora zadzwoniła, że obiecał zabrać ją i dziecko do Greenville na spaghetti, powiedziałem, że zostanie i przypilnuję stacji. W niedzielę i tak jest spokojnie, więc pomyślałem, że przyjrzę się tym twoim hamulcom.

Wyciągnął z kieszeni kawałek gumy balonówy, rozwinął i wsadził sobie do ust. – Przyjrzałem się dobrze przewodom hydraulicznym wspomagania kierownicy. Może bym tego nawet nie zauważył, gdybym specjalnie nie szukał. No i znalazłem.

– Znalazłeś, ale co? – nie wytrzymała Caroline, kiedy Bobby Lee umilkł i nic nie wskazywało na to, by miał zamiar kontynuować.

– Dziury w przewodach. Przewiercone na wylot. Jakby szydłem albo szpikulcem do lodu. Płyn wyciekał. Dlatego wysiadł układ kierowniczy. Gdybyś się tego spodziewał, mógłbyś kombinować, a tak, przy ostrym zakręcie, wóz jak nic pojedzie prosto. Wtedy hamulec zda ci się jak bykowi cycki. O, przepraszam, panno Waverly.

– Mój Boże! – Caroline zacisnęła palce na ramieniu Tuckera. – Chcesz powiedzieć, że ktoś specjalnie uszkodził samochód… Tucker mógł się zabić!

– Mógł – zgodził się Bobby Lee. – Ale nie musiał. Wszyscy wiedzą, że Tucker radzi sobie z wozem jak ci faceci z formuły jeden.

– Dziękuję, że przyjechałeś mi o tym powiedzieć. – Tucker odrzucił papierosa i śledził wzrokiem luk żaru. Czuł straszny gniew i musiał zaszyć się gdzieś, żeby ochłonąć. – Będziesz widział się dzisiaj z Marvella?

41
{"b":"107067","o":1}