Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Wyglądasz na szczęśliwą – zauważył Tucker.

– Dlaczego nie miałabym być szczęśliwa?

– Nie wiem. To mnie po prostu cieszy. – Wziął ją za rękę. Kiedy ich palce się splotły. Tucker wyczuł w niej więcej niepewności niż oporu. – Masz ochotę na spacer?

Był ładny wieczór, urocza sceneria, nastrój sprzyjał przechadzce.

– Tak.

Niewiele ma to wspólnego ze spacerem, pomyślała, kiedy błąkali się pośród krzewów różanych i gazonów gardenii. Przypomina bardziej wałęsanie się. Bez pośpiechu, bez celu, bez problemów. Pomyślała, że takie wałęsanie doskonale pasuje do Tuckera.

– Czy to jest jezioro? – zapytała, kiedy ujrzała błysk wody w ostatnich promieniach słońca.

– Sweetwater. – Posłusznie zmienił kierunek przechadzki. – Beau wybudował tam swój dom, na południowym brzegu jeziora. Zostały jeszcze fundamenty.

Caroline zobaczyła tylko kupę kamieni.

– Jaki piękny mieli stąd widok. Akry własnej ziemi. Jakie to uczucie?

– Nie wiem. Ono po prostu jest.

Rozczarowana patrzyła na szerokie, płaskie pola bawełny. Była dzieckiem miasta, gdzie nawet najbogatsi posiadali na własność jedynie skrawki przestrzeni, a ludzie mieszkali sobie nad głowami. – Posiadać tyle ziemi…

– To ona posiada ciebie. – Zaskoczyły go własne słowa, ale wzruszył ramionami i dokończył myśl. – Nie można się od niej odwrócić, skoro została ci przekazana. Nie można oddać jej w cudzie ręce, kiedy wszystko przypomina ci, że Longstreetowie posiadali tę ziemię od dwóch stuleci.

– Czy tego pragniesz? Odwrócić się?

– Jest parę miejsc na świecie, które chciałbym zobaczyć. – Wzruszył ponownie ramionami i był w tym ruchu niepokój, którego się po nim nie spodziewała. – Tylko że podróżowanie to skomplikowana sprawa. Wymaga tyle wysiłku.

– Przestań!

Omal się nie uśmiechnął, słysząc niecierpliwość w jej głosie.

– Nic jeszcze nie zrobiłem. – Przesunął dłonią po jej ramieniu. – Ale myślę o tym.

Odsunęła się, zła.

– Wiesz, o co mi chodzi. W jednej chwili sprawiasz wrażenie, jakbyś myślał o czymś więcej poza znalezieniem najłatwiejszej drogi ucieczki. W następnej odtrącasz wszystko.

– Nigdy nie widziałem sensu w obieraniu najtrudniejszej drogi.

– Co powiesz na właściwą? Nieczęsto spotykał kobietę, która chciała toczyć filozoficzne dyskusję.

Wyjmując papierosa. Tucker podjął swobodnie wątek rozmowy.

– No cóż, to co właściwe dla jednych, może być niewłaściwe dla drugich. Dwayne pojechał na studia i zrobił dyplom, który zda się psu na budę, ponieważ Dwayne woli siedzieć i dumać o tym, co mogłoby być, a nie jest. Josie wyszła dwa razy za mąż i ucieka stąd trzy razy do roku po to, by wrócić i udawać, że lepiej być nie może.

– A ty? Jaki jest twój sposób na życie?

– Brać je, jak leci. A twój… Twój sposób polega na rozpatrywaniu zdarzeń, zanim one się zdarzą. To nie oznacza, Że któreś z nas postępuje źle.

– Ale skoro doszedłeś do wniosku, że woje życie nie wygląda tak, jakbyś chciał, możesz je zmienić.

– Mogę próbować – zgodził się. – „Wiesz przecież, że to rzecz zwyczajna. Życie kończy się śmiercią. Nasz pobyt na ziemi wiedzie nas ku wieczności”. – Zaciągnął się dymem. – „Hamlet”.

Caroline wybałuszyła na niego oczy. Był ostatnim człowiekiem na ziemi, którego by podejrzewała o cytowanie Szekspira.

– Weźmy choćby to pole. – Objął ją za ramiona i odwrócił. – Ta oto bawełna urośnie. Urośnie, ponieważ ma pod sobą stopę najlepszej ziemi pełną nawozu. Wytrujemy cholerne wołki i kiedy nadejdzie lato, bawełna zostanie zebrana, oczyszczona, załadowana na ciężarówki i sprzedana. Zamartwianie się, czy wszystko to na pewno się zdarzy, ani na jotę nie zmieni sytuacji. Zresztą, mam zarządcę, który odwala za mnie zamartwiania się.

– To nie może być aż tak proste… – zaczęła.

– Sprowadziliśmy kwestię do podstaw, Caro. Bawełna jest sadzona, zbierana i przetwarzana, choćby w tak uroczą sukienkę, jaką masz obecnie na sobie. Oczywiście, mógłbym spędzać bezsennie noce martwiąc się, czy będzie dość deszczu, czy nie będzie go za mało. Czy nie zastrajkują kierowcy, czy kretyni w Waszyngtonie znowu nie spieprzą sprawy i nie wpakują nas w kryzys gospodarczy. Albo mogę się dobrze wyspać. Rezultat będzie identyczny.

Odwróciła się ku niemu ze śmiechem.

– Dlaczego to brzmi tak rozsądnie? – Potrząsnęła głową. – Musi być jakiś błąd w tym rozumowaniu.

– Zawiadom mnie, jak go znajdziesz. Myślę, że to się trzyma kupy. Dam ci inny przykład. Nie pozwolisz mi się pocałować ze strachu, że ci się to za bardzo spodoba.

Uniosła brwi.

– To niewiarygodnie egocentryczne stanowisko. A może ze strachu, że mi się w ogóle nie spodoba?

– Istnieje taka możliwość – powiedział Tucker ugodowo, otaczając ją w talii ramieniem. – Tak czy inaczej, próbujesz znaleźć odpowiedź, zanim jeszcze pojawił się problem. To jedna z tych rzeczy, które wywołują ból głowy. – Naprawdę? – zapytała sucho, trzymając ramiona wzdłuż ciała. – Zaufaj mi, Caroline, przestudiowałem zagadnienie. To tak, jakbyś stała nad brzegiem basenu martwiąc się, że woda jest za zimna. Potrzebujesz kogoś, kto przyłoży stopę do twojej pupy i pchnie. – J to właśnie robisz? Uśmiechnął się szeroko.

– Mógłbym powiedzieć, że robię to dla ciebie, żebyś przestała gdybać. Ale prawda wygląda tak… – Pochylił głowę. Coś ciepłego poruszyło się w niej, kiedy poczuła na wargach jego oddech. – Myśl o tym pocałunku spędza mi sen z powiek. – Dotknął wargami jej policzka. – A ja bardzo potrzebuję snu.

Zesztywniała, kiedy jego usta musnęły jej wargi, lekko jak skrzydełka motyla. Typowe uwodzenie, powiedziała sobie. Serce zaczęło walić jej w piersi. Nie zapomniała jeszcze, ile przebiegłości potrafi wykazać mężczyzna, żeby wykorzystać kobiecą potrzebę czułości.

– Możesz oddać pocałunek – wyszeptał Tucker tuż przy jej ustach. – Albo będę całował cię sam.

Przesunął wargami wzdłuż jej skroni, po zamkniętych powiekach, w dół policzków. Miał w sobie dość delikatności, by zdławić chęć natychmiastowego zaspokojenia swoich pragnień. Skoncentrował się natomiast na pierwszym, ledwo uchwytnym drżeniu, stopniowym, cudownym rozluźnianiu się jej ciała w jego ramionach. Kiedy wyczuł przyspieszony oddech Caroline, wolno, delikatnie wrócił wargami do jej ust.

Cudownie, cudownie było znów czuć pożądanie kobiety, słyszeć przyspieszony oddech, wdychać jej zapach silniejszy niż zapach wody i wilgotnej zieleni.

Tym razem jej usta rozchyliły się pod pierwszym dotknięciem. Poderwała dłonie do jego ramion. W ostatnim przebłysku trzeźwości pomyślał, że woda nie okazała się zimna, lecz o wiele, wiele głębsza niż oczekiwał.

Ona nie myślała zupełnie nic, nie mogła myśleć z tym natrętnym szumem w Uszach. Uczepiła się Tuckera, żeby nie upaść, ale choć trzymała się go kurczowo, świat wirował dalej. Rozsądek zniknął jak płomyk świecy zdmuchnięty wiatrem. 2 cichym, bezradnym jękiem zatopiła się w pocałunku.

Smakował, chłonął jej wargi. Ale to mu nie wystarczało. Ich smak obudził tylko tęsknotę za czymś więcej. Użył zębów, języka, ale to też nie przyniosło n»u ulgi. Dalej tęsknił.

Pocałunek nie powinien sprawiać bólu. Dotyk rąk nie powinien przyprawiać go o zawrót głowy. Nie powinien drżeć z rozkoszy, kiedy wyszeptała z jękiem jego imię.

Wiedział, co to znaczy pragnąć kobiety. Była to bardzo przyjemna nieodłączna część bycia mężczyzną. Nie targało to duszy na strzępy i nie wypalało dziury w trzewiach. Nie powodowało drżenia kolan, aż człowiek się bał, że uklęknie i zacznie błagać.

Miał wrażenie, że balansuje na wysokiej, ostrej krawędzi. Odruchowo zamachał rękoma i cofnął się o krok, żeby nie upaść. Delikatnie położył dłonie na ramionach dziewczyny i odsunął ją od siebie. Wsparł czoło o jej czoło, próbując złapać oddech.

Caroline nie cofnęła drżących dłoni z jego bioder. Z mgły, która wypełniała jej głowę, wyłowiła pierwszą trzeźwą myśl i siłą zatrzymała ją na powierzchni. Upłynęło po prostu zbyt dużo czasu, odkąd czerpała otuchę w ramionach mężczyzny, czuła prawdziwe pożądanie w jego pocałunki Wystarczający powód, by usprawiedliwić chwilową niepoczytalność.

40
{"b":"107067","o":1}