Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– O kim mówisz, Caro? O sobie czy o Cyrze?

– To nie ma nic wspólnego ze mną.

– Zdaje się, że patrzysz na niego, a widzisz siebie, borykającą się z czymś, czego nie da się zwalczyć pięściami.

– Nie walczyłam w ogóle.

– Zaczęłaś później, i w inny sposób. – Stali przez chwilę w milczeniu, patrząc na światła i ludzi. – Chcesz pogodzić się z matką.

– To nie…

– Chcesz pogodzić się z matką – powtórzył z naciskiem, tonem, który kazał jej zaniechać dyskusji. – Wiem, co mówię. Nigdy nie doszedłem do ładu z ojcem. Nigdy nie powiedziałem mu, co myślę, czuję, czego pragnę. Nie wiedziałem, czy to go w ogóle obchodzi. I nadal nie wiem, a to dlatego, że nigdy nie powiedziałem mu tego w twarz.

– Ona wie, co ja czuję.

– Bardzo dobrze, masz więc punkt oparcia. Nie chcę widzieć cię smutnej, Caroline. I wiem, co to znaczy rodzina.

– Pomyślę o tym. – Odchyliła głowę, żeby zobaczyć jego twarz. Patrzył w jakieś miejsce ponad główną aleją, w światła. Zaniepokoił ją wyraz jego oczu. – O czym myślisz?

– O rodzinie – wyszeptał – O dziedziczności. – Uśmiechnął się z wysiłkiem, ale chłodny błysk w jego oczach nie zniknął. – Chodźmy wreszcie na tę karuzelę.

Poprowadził ją w tłum i gwar. Ale ta myśl ciągle zaprzątała mu głowę. Jeżeli Austin potrafił zabić, może syn Austina potrafi to również. Może Vernon ma zabijanie w genach.

Kiedy zaczęli opadać w dół. Tucker ogarnął Caroline ramieniem.

Jedno było pewne. Pośród śmiechu i świateł festynu czaił się morderca.

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY SIÓDMY

Na piecyku jest kawa, Tuck. – Burke ziewał nad talerzem płatków kukurydzianych. – Nie widziałem cię na nogach tak rano od dwudziestu lat.

– Chciałem złapać cię w domu, zanim zabarykadujesz się w swoim biurze.

– Moim biurze – powtórzył Burke sarkastycznie i podstawił pusty kubek. – Masz na myśli biuro Burnsa. Od trzech dni mój tyłek nie miał kontaktu z moim krzesłem.

– Doszedł do czegoś czy robi szum?

– Odwala więcej papierkowej roboty niż Narodowy Bank Angielski. Faksy, przesyłki superekspresowe, konferencje telefoniczne z Waszyngtonem. Zrobiliśmy sobie tablicę korkową ze zdjęciami wszystkich ofiar, miejscem i czasem śmierci. Mamy odnośniki do sprawy i odnośniki do odnośników. Tucker usiadł przy stole.

– Nic mi nie mówisz, Burke.

Burke napotkał wzrok Tuckera. – Niewiele mogę ci powiedzieć. Mamy listę podejrzanych. Tucker skinął głową i siorbnął gorącej kawy. – Ciągle na niej jestem? – Masz alibi na Eddę Lou. – Burke nabrał łyżką płatków, zawahał się odłożył ją z powrotem na talerz. – Zdajesz sobie chyba sprawę, że Burns cię nie lubi. Nie bardzo wierzy w to, że grałeś z siostrą w karty przez pół nocy.

– Jakoś nie bardzo się tym martwię.

– A powinieneś – Burke urwał słysząc ruch w salonie. Chwilę później z telewizji popłynęły melodie Looney Tunes. – Ósma – powiedział z uśmiechem. – Ten dzieciak chodzi jak w zegarku. Coś ci powiem, Tuck. Burns z największą przyjemnością zwaliłby to wszystko na ciebie. Nie zrobi nic nielegalnego, ale jeżeli znajdzie sposób, żeby cię w to wrobić, to cię wrobi.

– Zwykła niezgodność charakterów – powiedział Tucker z bladym uśmiechem. – Ustaliliście czas śmierci Darleen?

– Między dziewiątą wieczorem a północą.

– Skoro byłem z Caroline od dziewiątej do rana, można mnie chyba wykluczyć.

– Przy seryjnych morderstwach nie jest to tylko kwestia motywu i sposobności. Burns ma lekarza od czubków, który wypracował mu profil psychologiczny. Szukamy kogoś z urazem do kobiet – zwłaszcza kobiet szafujących swymi wdziękami. Kogoś, kto znał ofiary na tyle, by się z nimi umówić.

Płatki zrobiły się papkowate. Burke jadł je bardziej przez rozsądek niż dla przyjemności.

– Darleen jest zagadką – ciągnął. – Może natknął się na nią przypadkiem. Może zadziałał pod wpływem impulsu. To znowu nie pasuje do schematu.

Schemat istnieje rzeczywiście, pomyślał Tucker. Ale chyba nikt jeszcze nie odkrył wszystkich jego elementów.

– Wróćmy na chwilę do tej psychologii – powiedział. – Szukacie kogoś z urazem do kobiet. Faceta, który nienawidził swojej mamy albo zawiódł się na kobiecie, tak?

– Dokładnie.

– Przed Darleen byliście przekonani, że to Austin.

– Pasował jak ulał – zgodził się Burke. – A kiedy rzucił się na Caroline z rzeźnickim nożem, wyglądało na to, że jesteśmy w domu.

– Zakładając, że nie wrócił z krainy umarłych, nie mógł zabić Darleen. – Tucker poprawił się na krześle. – Co myślisz o dziedziczności, Burke? O krwi, genach i takich tam?

– Myśli o tym każdy, kto ma dzieci. I każdy, kto ma rodziców – dodał i odsunął talerz. – przez wiele lat zastanawiałem się, czy nie popełniam tych samych błędów, jakie popełnił mój ojciec. Czy nie brnę w ślepe uliczki, a może pozwalam się tam zagonić.

– Przepraszam. Powinienem pomyśleć, zanim o to zapytałem.

– Nie szkodzi, to było bardzo dawno temu. Prawie dwadzieścia lat. Lepiej patrzeć na własne dzieci niż oglądać się wstecz. Weźmy na przykład mojego najmłodszego – Burke wskazał na drzwi do salonu, gdzie jego syn oglądał przygody królika Bugsa. – Wygląda jak ja. Mam zdjęcia, kiedy byłem w jego wieku. Jest taki do mnie podobny, że aż ciarki chodzą człowiekowi po plecach.

– Vernon przypomina swojego ojca. To podobieństwo może nie ograniczać się do koloru włosów i kształtu nosa. Może dotyczyć również osobowości, charakteru, gestów, nawyków. Mam powody przypuszczać, że coś podobnego zdarzyło się w mojej rodzinie. – Nie chciał rozmawiać na ten temat nawet z Burke'em. – Dwayne ma tę samą chorobę, która zabiła naszego ojca Wystarczy, żebym zerknął w lustro albo na Dwayne'a, lub Josie i widzę naszą matkę. Jej twarz jest odbita na naszych twarzach. Kochała książki, zwłaszcza poezję. I to również przekazała mi w genach.

– Marvella unosi głowę identycznym ruchem jak Susie – powiedział Burke. – I ma upór Susie – „Chcę tego, i znajdę sposób, żeby to zdobyć”. Przekazujemy dzieciom nasze cechy, te dobre i te złe. – Vernon nie traktuje swojej żony ani odrobinę lepiej, niż Austin traktował swoją. – Skąd ci tu wyskoczył Vernon? – Słyszałeś o wczorajszej awanturze na festynie? – Chodzi ci o to, że mały Cyr rozkwasił swojemu bratu nos? Marvella i Bobby Lee tam byli. Nikt chyba nie ma Cyrowi za złe. – Vernon nie jest lubiany. Jego tata też nie był. Oboje mają coś takiego w oczach, Burke. – Tucker odchylił się wraz z krzesłem, żeby rozprostować nogi. – Mama kupiła mi kiedyś Biblię z obrazkami. Pamiętam jeden rysunek. Był na nim Izaak, Ezechiel albo jeszcze kto inny. W każdym, razie jeden z tych proroków, co to siedzą na pustyni przez czterdzieści dni. żeby spotkać się z Bogiem. Ten obrazek przedstawił powrót tego proroka. Wygłaszał przepowiednie i gadał jak z nut. Miał takie dzikie spojrzenie, zupełnie jak łasica, która zwietrzyła kurczaka. Zawsze się zastanawiałem, dlaczego Bóg woli rozmawiać z szaleńcami. Może dlatego, że nie zdziwi ich żaden głos rozbrzmiewający im w głowie. Zdaje się, że mogę słyszeć różne głosy, niekoniecznie namawiające do dobrego. Burke wstał, żeby dolać sobie kawy. Burns wspominał o głosach. Masowi mordercy twierdzą, że ktoś im mówi, co zrobić i jak to zrobić. Son of Sam twierdził, że zabijać kazał mu pies sąsiadów. Osobiście Burke nie przepadał za mistycyzmem. Był zdania, że David Berkowitz wykorzystał psychologię, żeby wykołować wymiar sprawiedliwości. Ale teoria Tuckera mocno go zaniepokoiła. – Chcesz powiedzieć, że Vernon słyszy głosy? – Nie wiem, co mu siedzi w tej głowiźnie, ale wiem, co widziałem wczoraj w jego oczach. To samo, co widziałem w oczach Austina, kiedy mnie dusił i nazywał imieniem mojego ojca. Proroczy szał. Gdyby mógł rozerwać Cyra na kawałki, zrobiłby to. I stawiam Sweetwater przeciwko orzechom, że uznałby to za swój święty obowiązek.

– Pomijając Eddę Lou, pozostałe ofiary znał chyba dość powierzchownie.

– Burke, jesteśmy w Innocence. Ludzie znają się na wylot, chcą czy nie. Znasz powiedzenie o jabłku i jabłoni. Jeżeli Austin był potencjalnym mordercą, Demon może być rzeczywistym.

94
{"b":"107067","o":1}