Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Aha. – Termin obił się jej o uszy. – Ten, kto ją zabił, zabił również dziecko.

– Ta pani umarła sama – sprostował Teddy. – Poziom hormonów był niski.

– Słucham?

– Nie miała farszu, skarbie.

– Ach tak? – Josie spojrzała na szarą, martwą twarz. – Mówiłam mu, że kłamie.

– Komu?

Potrząsnęła głową. Nie był to najlepszy moment, by wspominać o Tuckerze. Josie oderwała wzrok od Eddy Lou i rozejrzała się po sali.

Była zafascynowana wystrojem wnętrza, kiedy się już oswoiła z tym widokiem. Wszystkie te buteleczki, fiolki i długie błyszczące narzędzia. Wzięła skalpel i wypróbowując ostrze, rozcięła sobie poduszeczkę kciuka.

– Cholera!

– Dziecinko, nie powinnaś tego dotykać. – Teddy, uosobienie współczucia, wyjął chusteczkę do nosa i przycisnął ją do ranki. Ponad jego głową Josie patrzyła na twarz na stole do balsamowania.

– Nie wiedziałam, że to jest takie ostre.

– Można się tym posiekać na kawałeczki. – Cmoknął językiem i dmuchał, dopóki się nie uśmiechnęła. Naprawdę był miły. – Zatamujesz szybciej, jeżeli go possiesz.

Przyłożyła skaleczony palec do jego ust. Podczas gdy lizał rankę, Josie przymknęła oczy. Podniecała ją świadomość, że on smakuje jej krew. Kiedy otworzyła oczy, wzrok miała mętny z rozkoszy.

– Mam coś dla ciebie, Teddy. – Wsuwając mu palec głęboko do ust sięgnęła ponad tacą z narzędziami chirurgicznymi i, macając na oślep, znalazła torebkę. Głaskał jej uda, podczas gdy ona zanurzyła dłoń w torebce. Dłoń ta zacisnęła się w pięść, kiedy palce Teddy'ego wsunęły się pod jej majtki.

Z cichym westchnieniem wydobyła z torby kondom. Oczy miała rozognione i bardzo złociste, kiedy rozsuwała mu rozporek.

– Pozwolisz, że ci to założę.

Teddy wzruszył ramionami. Spodnie opadły mu na pięty.

– Proszę uprzejmie.

Kiedy około drugiej w nocy, nasycona seksem Josie wjechała całym pędem na podjazd Sweetwater, Billy T. Bonny przykucnął za przednim błotnikiem czerwonego porsche'a. Zaklął, kiedy reflektory przecięły ciemność parę centymetrów od jego głowy. Zabrakło mu dziesięciu minut, żeby skończyć robotę i zniknąć.

Wzdrygnął się, kiedy zahamowała przed domem i okruchy żwiru pacnety o jego robocze buty, Billy T. zacisnął umazane smarem ręce wokół francuskiego klucza.

Wysiadła z wozu, a on skulił się za maską i obserwował jej gołe stopy z paznokciami pomalowanymi na karminowo; wokół kostki błyszczał cienki złoty łańcuszek. Billy T. poczuł nagły przypływ pożądania. W powietrzu unosił się jej zapach, mroczno słodki, zmieszany z o ton głębszą wonią seksu.

Nuciła piosenkę Patsy Cline „Crazy”. Upuściła torebkę wysypując szminki, drobne, dwa lusterka, garść kondomów, buteleczkę aspiryny, mały pistolet z perłową rękojeścią i trzy pudełka tick – taków. Billy T. zdusił przekleństwo, kiedy pochyliła się, by to wszystko pozbierać.

Spod podwozia porsche'a widział jej długie nogi i dłoń zgarniającą drobiazgi razem ze sporą porcją żwiru.

– Niech to diabli! – mruknęła. Ziewając szeroko ruszyła w stronę domu. Billy T. odczekał pełne trzydzieści sekund, zanim wrócił do pracy.

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

W niedzielne poranki kto żyw w Innocence biegł do jednego z trzech kościołów. Kościół Odkupienia cieszył się największym powodzeniem. Był to mały szary budynek w centrum miasta, wzniesiony w tysiąc dziewięćset dwudziestym szóstym roku, po tym jak powódź zmyła Pierwszy Kościół Metodystów, wielebnego Schottsdale'a i kościelnego, do spółki z którym pastor łamał kolejne przykazania.

Na południowym krańcu miasta wznosił się Kościół Biblii, gdzie modlili się czarni. Żadne prawo, ani boskie, ani ludzkie, nie doprowadziło do tej segregacji kościelnej. Ale tradycja bywa często silniejsza niż prawo.

Każdej niedzieli przez otwarte okna czarnego kościoła płynął chór głosów tak czystych, że metodyści nie próbowali nawet z nimi współzawodniczyć.

Naprzeciwko Odkupienia znajdował się Luterański Kościół Trójcy Świętej, znany ze swych kiermaszy ciast. Della Duncan, osoba odpowiedzialna za ich organizację, twierdziła z dumą, że za pieniądze uzyskane ze sprzedaży ciast budyniowych Święta Trójca zakupiła witraż. To zainspirowało Happy Fuller, która zorganizowała trzy kolacje rybne na rzecz Odkupienia, co pozwoliło nabyć większy witraż.

Wierni w Biblii byli zadowoleni ze swych zwykłych okien i czystości swych głosów.

Niedziela w Innocence był to czas modlitwy, zadumy i zażartego współzawodnictwa. Z trzech ambon płynęło słowo boże i piętnowano grzech, w twardych drewnianych ławkach drzemali starcy i dzieci, kobiety dzierżyły w dłoniach wachlarze. Organy grzmiały, niemowlęta zawodziły. Ciężko zarobione pieniądze padały na tace. Pot płynął obficie.

We wszystkich trzech świętych przybytkach kapłani pochylili głowy i zaintonowali modlitwę za Eddę Lou Hatinger, za Mavis Hatinger, jej męża (w żadnym z kościołów nie wymieniano imienia Austina) i jej pozostałe przy życiu dzieci.

W tylnej ławce Odkupienia, pobladła z rozpaczy i pomieszania Mavis szlochała cicho. W kościele znajdowała się trójka z jej pięciorga dzieci Vernon, który odziedziczył ponury wygląd ojca i jego przykre usposobienie siedział obok swojej żony, Loretty. Loretta robiła, co mogła, by uciszyć synka, używając w tym celu wysłużonej packi na muchy. Bawełniana sukienka opinała ciasno jej brzemienny brzuch.

Obok niej siedziała Ruthanne. Nie płakała. Miała osiemnaście lat i przed dziesięcioma dniami ukończyła liceum imienia Jeffersona Davisa. Było jej przykro z powodu śmierci siostry, choć nigdy jej nie kochała. Siedząc w dusznym kościele myślała tylko o tym, jak prędko zdoła zarobić dość pieniędzy, by wyrwać się z Innocence.

Najmłodsze dziecko, Cyr, był znudzony i marzył, żeby znaleźć się gdzie indziej. Jego stopy tkwiły w butach o numer za małych, szyję drapał mu zbyt mocno wykrochmalony kołnierzyk. Wstydził się swojej rodziny, ale jako czternastolatek był na nią skazany.

Złościło go, że pastor mówił o Hatingerach tak, jakby należało ich żałować i za nich się modlić. Kongregacja była wręcz usiana jego kolegami i Cyr oblewał się rumieńcem za każdym razem, gdy któryś z nich rzucał mu spojrzenie przez ramię. Odetchnął z ulgą, kiedy nabożeństwo się skończyło i wierni mogli powstać. Uperfumowane panie ruszyły ławą ku jego matce, by wyrazić jej swoje współczucie, a Cyr wyślizgnął się bocznymi drzwiami i pośpieszył w stronę drogerii Larssona, by wypalić papierosa na jej tyłach.

Sytuacja przedstawiała się jego zdaniem kiepsko. Siostra była martwa, ojciec i brat w więzieniu. Matka załamywała dłonie i gadała z facetem z doradztwa prawnego. Vernon mówił jedynie o wyrównywaniu z kimś rachunków. Loretta zgadzała się z każdym słowem, szybko nauczyła się potakiwać i unikać w ten sposób twardych pięści męża. Naprawdę szybko się uczy, ta Loretta.

Cyr zapalił jednego z trzech posiadanych pallmaili, które podprowadził Vernonowi, i szarpnięciem rozluźnił krawat.

Ruthanne ma najwięcej rozumu z nich wszystkich, uznał Cyr. Ale jest wiecznie zajęta liczeniem swoich pieniędzy. Cyr wiedział, że ukrywa gotówkę w pudełku z podpaskami – coś, czego jej ojciec nie wziąłby do ręki. Ze względu na silne poczucie lojalności, jak również na fakt, że pożegnałby Ruthanne z przyjemnością, zatrzymał jej sekret dla siebie.

Wiedział, że z chwilą otrzymania świadectwa maturalnego on również zniknie z Innocence z prędkością światła. Nikt nie myślał wysyłać go na studia. Ponieważ miał chłonny, spragniony wiedzy umysł, świadomość ta bolała jak diabli. Ale był jednocześnie pragmatykiem i brał rzeczy takimi, jakie są.

Wytrwale zaciągał się papierosem, choć nie odkrył jeszcze prawdziwej przyjemności palenia.

– Hej! – Zza węgła wyłonił się Jim March, chudy wyrostek, o skórze koloru melasy. Podobnie jak Cyr miał na sobie niedzielne ubranie. – Co robisz?

Jako stary przyjaciel przysiadł bezceremonialnie obok Cyra.

32
{"b":"107067","o":1}