Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Będziemy musieli porozmawiać, ty i ja. O bardzo wielu sprawach. Nie odpowiedziała, więc zostawił ją samą.

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY

Jego tata nie żyje. Powiedziała mu o tym panna Della. Tata nie żyje. Nie będzie więcej bicia pasem, nie będzie bicia w ogóle. Nie będzie nawoływań do groźnego Boga, by ukarał grzeszników za ich niecne czyny, lenistwo, sprośne myśli.

Panna Della usadziła go w jasnej kuchni i powiedziała mu, że jego tata nie żyje, a w jej oczach malowało się serdeczne współczucie.

Bał się, tak się bał, że skończy w piekle. W gorącym czarnym kotle, które tak obrazowo opisywał mu ojciec. Czy mógł oczekiwać wybaczenia i miejsca przy stole Bożym, skoro skrywał w sercu tak straszną tajemnicę? Tajemnicę, o której szeptał mu diabeł z piekielnym chichotem? Jego tata nie żyje. A on się z tego cieszy.

Łzy, które panna Della cierpliwie ocierała, nie były łzami żalu czy rozpaczy. Były łzami ulgi. Rzeką radości i nadziei.

Zostanie skazany na wieczne męki piekielne, myślał podlewając ogród.

Jest odpowiedzialny za śmierć swego ojca. I nie czuje skruchy.

Panna Della zawiadomiła go, że może zostać w Sweetwater, jak długo będzie chciał, pan Tucker tak powiedział. Nie musi wracać do domu, do tego przybytku strachu i beznadziei. Nie stanie przez Vernonem, nie zobaczy oczu ojca w twarzy brata, nie odczuje kary Austina wymierzonej pięściami Vernona.

Dzięki zwykłemu tchórzostwu skreślił cztery lata oczekiwania.

Jego ojciec nie żyje i on jest wolny.

Cyr przykucnął, a wąż. ogrodowy sikał wodą, tworząc kałużę wokół jego nóg. Wpychając pięści do oczu, płakał ze szczęścia nad swoim życiem, ze strachu o swoją duszę.

– Cyr.

Zerwał się na równe nogi. Tylko szybki refleks pozwolił Burnsowi uskoczyć poza zasięg ogrodowego węża. Przez chwilę stali naprzeciwko siebie, rozdzieleni strugą wody, chłopiec z zapuchniętą twarzą i przerażonymi oczami, mężczyzna, który chciał udowodnić, że ojciec Cyra zarzynał kobiety w wolnych od pracy chwilach.

Burns uśmiechnął się przymilnie, co sprawiło, że Cyr podwoił czujność.

– Chciałbym porozmawiać z tobą przez chwilę.

– Muszę podlać kwiaty.

Burns spojrzał na rozmokłą ziemię.

– Zdaje się, że już to zrobiłeś.

– Mam inną robotę.

Burns wyciągnął rękę i zakręcił kurek. Władczość była jego cecha charakterystyczną, podobnie jak elegancja.

– To nie potrwa długo. Wejdźmy do domu, tam na pewno jest chłodniej.

– Nie, proszę pana, nie mogę zabrudzić podłogi pannie Delii.

Burns spojrzał w dół. Ostatni ślad biel na trampkach Cyra zniknął pod powłoką trawy i błota.

– Faktycznie. Chodźmy więc na boczny taras. – Zanim Cyr zdołał zaprotestować, Burns ujął go za ramię i poprowadził wzdłuż bocznej ściany domu. – Lubisz pracować w Sweetwater?

– Tak, proszę pana. I nie chciałbym, żeby ktoś przyłapał mnie na tym, że siedzę i gadam.

Burns wszedł na taras i wskazał Cyrowi jedno z wyściełanych krzeseł pod parasolem.

– Pan Longstreet jest taki surowy?

– O, nie, proszę pana. – Cyr usiadł z ociąganiem. – Moim zdaniem, to on nigdy nie daje mi tyle pracy, ile by mógł. I zawsze powtarza, żebym się nie spieszył i nie przemęczał. A po południu sam przynosi mi colę.

– Liberalny pracodawca. – Burns wyjął notatnik i magnetofon. – Jestem pewien, że nie miałby nic przeciwko temu, żebyś zrobił sobie małą przerwę i odpowiedział na parę pytań.

– Sam go o to spytaj – zasugerował Tucker, stając w kuchennych drzwiach z butelką coli w ręku. – Proszę, Cyr. – Postawił butelkę przed chłopcem. – Przepłucz sobie gardło.

– Pan Burns powiedział, że muszę przyjść tu i rozmawiać – zaczął Cyr. Patrzył na Tuckera z takim samym przerażeniem, jakie maluje się w oczach królika złapanego w strumień światła reflektorów.

– Wszystko w porządku. – Tucker dotknął przelotnie jego ramienia, po czym przysunął sobie krzesło. – Nikt nie oczekuje, że będziesz dzisiaj pracował.

Cyr gapił się w biały blat stołu.

– Nie wiedziałem, co innego mógłbym robić.

– Przez następnych parę dni możesz robić, co ci się podoba. – Tucker sięgnął po papierosa. Obliczył, że dzięki metodzie skracania zszedł na pół paczki dziennie. Bezlitośnie odłamał połowę papierosa. – Ma pan pracowity ranek, agencie Burns. – Patrzył na Burnsa ponad płomieniem zapałki.

W jego oczach malowało się ostrzeżenie, równie wyraźne jak krwią wypisane posłannictwo Hatingera. – Powiedz chłopcu, ile możesz, a ja zabiorę go potem na ryby.

Burns skrzywił się z niesmakiem. Też pomysł, zabierać dziecko na ryby nazajutrz po śmierci ojca.

– Zawiadomię cię, kiedy skończę. A tymczasem ty możesz poszukać robaków.

Tucker napił się z butelki Cyra.

– Nie. Tak sobie myślę, że skoro chłopak tu pracuje, jestem jego opiekunem. Zostanę, chyba że Cyr sobie tego nie życzy.

Cyr podniósł na niego przerażone oczy.

– Byłbym wdzięczny, gdyby pan został, panie Tucker. Boję się, że powiem coś nie tak.

– Wystarczy, że powiesz całą prawdę, zgadza się, agencie Burns?

– Absolutnie. A więc… – urwał, kiedy na taras weszła Josie ubrana w przeźroczysty szlafroczek.

– Patrzcie państwo! – zawołała. – Nieczęsto się zdarza, by kobieta wyszła z kuchni i natknęła się na trzech przystojnych mężczyzn. – Potargała Cyra po głowie, ale nie odrywała wzroku od Burnsa. – Agencie specjalny, zaczęłam już podejrzewać, że mnie pan nie lubi. Ani razu nie zjawił się pan na pogawędkę. – Wsparła się biodrem o krzesło Tuckera. Sięgnęła po paczkę papierosów, oferując Burnsowi widok, od którego zakręciło mu się w głowie. – Chciałam już coś przeskrobać, żeby musiał mnie pan przesłuchać.

Burns był sztywny, ale nie martwy. Poczuł, że w gardle go dławi, a krawat uwiera w szyję.

– Niestety, niewiele mam czasu na życie towarzyskie podczas prowadzenia śledztwa, panno Longstreet.

– Cóż za szkoda! – Jej lekko ochrypły głos uderzał do głowy jak zapach magnolii. Mrugając rzęsami, wręczyła Burnsowi pudełko zapałek, po czym przytrzymała mu dłonie, kiedy podawał jej ogień. – A ja tak czekałam, żeby pan przyszedł i opowiedział mi o swoich przygodach. Założę się, że miał ich pan mnóstwo.

– Rzeczywiście, przeżyłem parę interesujących chwil.

– Musi mi pan o nich opowiedzieć albo pęknę z ciekawości. – Przesunęła palcem wzdłuż szyi do miejsca, gdzie spotykały się poły szlafroka. Nie mógłby śledzić tego palca z większą uwagą, nawet gdyby miał do niego przytwierdzone oczy. – Teddy mówił, że z pana prawdziwy as.

Burns przełknął głośno ślinę.

– Teddy?

– Doktor Rubenstein. – Posłała mu uwodzicielskie spojrzenie spod ciężkich rzęs. – Powiedział, że jest pan niekwestionowanym mistrzem w dziedzinie masowych morderstw. Po prostu uwielbiam rozmowy z mężczyznami, którzy prowadzą niebezpieczne życie.

– Josie – Tucker spojrzał na nią figlarnie. – Zdaje się, że miałaś zrobić sobie rano manikiur czy coś takiego.

– Faktycznie, kochanie, mam w planie manikiurzystkę. – Rozłożyła dłonie i szlafrok rozchylił się szerzej. – Wyznaję pogląd, że kobieta nie może być w pełni atrakcyjna, jeżeli nie dba o dłonie. – Wstała od st0. zadowolona, że udało się jej rozproszyć uwagę Burnsa. – Może zobaczymy się później w mieście, agencie Burns. Zazwyczaj wpadam do „Chat'N Chew" po wizycie u manikiurzystki.

Zostawiła go z obrazem swych bioder rozkołysanych pod cienkim różowym szlafrokiem.

Tucker zdusił papierosa w miedzianym pudełku wypełnionym piaskiem.

– Włączysz ten magnetofon?

Burns spojrzał na niego niewidzącym wzrokiem, po czym zebrał rozproszone władze umysłowe.

– Będę zadawał Cyrowi pytania – zaczął, ale jego spojrzenie powędrowało w stronę kuchennych drzwi. – Nie mam nic przeciwko twojej obecności, jeśli nie będziesz się wtrącał.

Tucker skinął głową i rozsiadł się na krześle.

Burns włączył magnetofon, podał wszystkie dane i zwrócił się do Cyra z poważnym uśmiechem.

71
{"b":"107067","o":1}