– Złotko, ty masz go na głowie, ja na niego patrzę i mówię ci, że jest okropny.
– W porządku. – Zirytowana zerwała go z głowy, potem z szuflady stolika wyjęła buteleczkę jodyny.
Tucker zerknął na nią niespokojnie.
– Nie rób tego! – Chwycił ją za nadgarstek.
– Nie bądź dzieckiem. – Spokojnie przełożyła buteleczkę do drugiej ręki. Tucker podskoczył na kanapie, kiedy przycisnęła wacik do ranki. – Tucker, weź się w garść! – Mogłabyś przynajmniej podmuchać.
Podmuchała. Jego dłoń ześlizgnęła się z jej dłoni na udo. Caroline dmuchnęła po raz ostatni i strąciła jego rękę.
– Jezu! Trochę szacunku dla rannego!
– Opatrzę ci głowę, a ty leż spokojnie. – Wyjęła gazę i plaster. – A jeżeli nie będziesz mógł zapanować nad rękoma, zafasuję ci guza dwa razy większego niż ten.
– Tak, proszę pani. – Jej dłonie były kojące i Tucker poczuł się o wiele lepiej, jeżeli nie liczyć łupania w mózgu.
– Nie masz innych obrażeń?
Dotyk jej rąk przypominał muśnięcia chłodnych kropel deszczu.
– Nie wiem. Może sprawdzisz?
Zignorowała zaczepną nutę w jego głosie i rozpięła mu koszulę.
– Mam nadzieję, że to cię nauczy… O, Boże! Tucker! Natychmiast otworzył oczy.
– Co? Co?
– Jesteś sinofioletowy.
Przez dobrą chwilę cieszył się myślą, że nie ma na wierzchu żebra.
– To stare. Austin.
– Oburzające! – W jej głosie brzmiała zgroza, oczy zrobiły się zielone jak szmaragdy. – Powinno się go zamknąć.
– Złotko, zamknęli go. W okręgowym mamrze. Carl odtransportował go tam wczoraj.
Caroline położyła delikatnie rękę na jego sinej klatce piersiowej.
– On cię naprawdę pobił.
– Nie wyszło mu to na zdrowie – powiedział z dumą.
– I to, oczywiście, załatwia sprawę. – Caroline cofnęła rękę i otworzyła fiolkę proszków przeciwbólowych, którymi doktor Palamo leczył jej migreny. – Mężczyźni to idioci.
Tucker uniósł ostrożnie głowę i wsparł się na łokciach.
– Nie ja zacząłem. To on na mnie napadł.
– Zamknij się i łyknij to.
– Co to jest?
– Coś, co zlikwiduje twój ból głowy. Przypuszczam, że go masz. Wziął tabletkę z wdzięcznością, obrzuciwszy wzrokiem etykietkę na fiolce. Jeżeli zadziała, poprosi doktora Shaysa, żeby przepisał mu tego więcej. Bolało go kompletnie wszystko.
– Czy dostanę piwo, jeżeli uda mi się wstać?
– Nie.
Oparł głowę z powrotem na poduszce.
– Trudno. Złotko, czy wyświadczysz mi przysługę i zadzwonisz do Juniora Talbota? Będzie musiał tu przyjechać i odholować samochód.
– Zajmę się tym. – Wstała, rzucając mu groźne spojrzenie. – Nie zasypiaj. Człowiek ze wstrząsem mózgu nie powinien spać.
– Dlaczego?
– Nie wiem – zawołała z irytacją. – Nie jestem lekarzem. Ale ciągle się o tym słyszy.
– Nie zasnę, jeżeli obiecasz, że zaraz wrócisz i potrzymasz mnie za rękę.
Caroline uniosła brew.
– Jeżeli zaśniesz, zadzwonię po doktora Shaysa i każę mu przywieźć najdłuższą igłę, jaką posiada.
– Chryste, ale z ciebie babsztyl. – Mimo to uśmiechnął się, kiedy wyszła.
Pała mu trzy minuty na ewentualne zaśnięcie, po czym zjawiła się z woreczkiem lodu.
– Junior powiedział, że przyjedzie, jak tylko będzie mógł się wyrwać. – jęknął w odpowiedzi, więc przyłożyła mu do czoła woreczek, a wtedy jęk przerodził
się w długie westchnienie ulgi. – Nie wiem, czy mam powiadomić twoją rodzinę.
– Na razie nie. Della jest jeszcze w mieście. Zapomniałem, że prowadzi dzisiaj sprzedaż ciast. Josie nie ruszy się z domu, zwłaszcza że Dwayne ma jak zwykle w niedzielę kaca. – Boże, ależ się czuł zmęczony. Nie było to przyjemne, senne zmęczenie, jakie odczuwa się pod koniec leniwego popołudnia, ale prawdziwe wyczerpanie. – Rozbijanie samochodów to rodzinne hobby Longstreetów.
Spojrzała na niego ponuro. Kolory wracały mu na twarz, uznała więc, że ma prawo zażądać wyjaśnień.
– Może powinniście zacząć grać w krokieta albo dziergać koronki. Dokąd się tak spieszyłeś?
– Nie wiem. Przed siebie.
– Trochę głupio gnać przed siebie boso i z prędkością stu sześćdziesięciu na godzinę.
– Raczej stu dwudziestu. Masz skłonności do przesady.
– Mogłeś się zabić!
– Miałem chęć zabić kogoś innego, nie byłoby więc to takie głupie rozwiązanie. – Otworzył oczy. Nie było już w nich cierpienia, specyfik doktora Palamo działał cuda, lecz coś o wiele bardziej dojmującego niż ból fizyczny.
– Co się stało?
– Nie było dziecka – usłyszał swój głos.
– Słucham?
– Ona nie była w ciąży. Okłamała mnie. Stała tam, patrzyła mi prosto w oczy i powiedziała, że ma w sobie moje dziecko. To było kłamstwo.
Caroline potrzebowała chwili, by zrozumieć, że on mówi o Eddzie Lou, Eddzie Lou, którą znalazła pływającą w stawie.
– Przykro mi. – Splotła ręce na kolanach, niepewna, co powiedzieć i jak to powiedzieć.
Tucker nie wiedział, dlaczego jej to wszystko mówi, ale kiedy już raz zaczął, nie był w stanie przestać.
– Te ostatnie dni… Gryzłem się tym. Myśl, że umarła w ten sposób. Kiedyś coś dla mnie znaczyła. Prawie coś dla mnie znaczyła. Myśl o tym i świadomość, że wraz z nią umarła jakaś cząstka mnie… Ale Edda Lou kłamała.
– Może się pomyliła. Mogła myśleć, że jest w ciąży. Zaśmiał się krótko.
– Nie spałem z nią od dwóch miesięcy. Kobieta pokroju Eddy Lou ma bardzo dobre rozeznanie w tym kobiecym interesie. Wiedziała. – Przymknął na chwilę oczy, a kiedy je znowu otworzył, płonął w nich gniew. – Dlaczego jestem taki zły, że nie było dziecka? Skłamała, i to oznacza, że dziecko nie umarło i nie muszę się dręczyć myślą o nim.
Caroline wzięła go za rękę, podniosła ją nawet do policzka. Nie zdawała sobie sprawy, że Tucker w ogóle się czymś przejmuje, w dodatku tak głęboko. W jej uczuciach coś się zmieniło. Nigdy już nie będzie potrafiła oceniać Tuckera z dawną surowością.
– Czasem to, co mogło być, boli bardziej niż to, co się faktycznie zdarzyło – powiedziała cicho.
Odwrócił dłoń splatając ich palce. Miała najpiękniejsze, najsmutniejsze oczy, jakie kiedykolwiek widział.
– Zdaje się, że wiesz coś o tym.
Uśmiechnęła się i nie zaprotestowała, kiedy pocałował jej rękę.
– Wiem. – Jak zwykle czujna, uwolniła dłoń. – Może pójdę i sprawdzę, czy przyjechał Junior?
Nie chciał się z nią rozstawać, jeszcze nie. Podniósł się z trudem.
– Może pójdziemy oboje? – Pokój zakołysał się i wrócił do normalnej pozycji. – Podasz mi rękę?
Spojrzała na jego wyciągniętą dłoń. Pomyślała, że to niemądrze z jej strony podejrzewać, że on prosi o coś więcej. Podała mu rękę.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Junior Talbot wysiadł ze swojej półciężarówki holowniczej, wsunął palec pod czapkę z daszkiem i przebił się przez kołtun radych
włosów, żeby podrapać się w głowę. Obszedł wolno rozbitego porsche'a, miażdżąc ciężkimi butami rozbite szkło. Jasno niebieskie oczy spoglądały ponuro z okrągłej, mocno piegowatej twarzy. Z namysłem skubał dolną wargę. Caroline pomyślała, że wygląda jak Howdy Doody na środkach uspokajających.
– Widzi mi się, że masz tu mały kłopot – powiedział przeciągając słowa.
– Aha – przytaknął Tucker. – Poczęstujesz mnie fajką. Junior?
– Rozumie się. – Junior wyciągnął paczkę winstonów z kieszeni koszuli poplamionej olejem. Wytrząsnął papierosa z paczki i kiedy Tucker się poczęstował, schował ją starannie do kieszeni. Potem przykucnął, żeby przyjrzeć się zgniecionemu błotnikowi. Zapadła kolejna długa cisza.
– Niezła z niej była gablota.
Tucker wiedział, że Junior nie chce rozdrapywać jego ran. Po prostu w jego naturze leżało stwierdzanie rzeczy oczywistych. Tucker wsunął rękę do samochodu i ze skrytki na rękawiczki wyjął pudełko zapałek.
– Chyba złożą mi ją do kupy w Jackson. Junior namyślał się nad tym przez chwilę.
– Chyba – zdecydował. – Chociaż mogłeś wygiąć kadłub. Mają teraz sposoby, żeby go naprostować. Kiedyś wygiąłeś kadłub i mogłeś się pożegnać z gablotą.