Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Tuck? – Zaspana, otulona czerwonym jedwabnym szlafrokiem Josie stała w holu. – Tuck, chcę ci coś powiedzieć.

Dzikie spojrzenie, jakim ją obrzucił, zanim runął w dół schodów, wypłoszyło z niej resztki snu. Pobiegła za nim.

– Tuck! Poczekaj! – Dogoniła go, kiedy otwierał samochód, i chwyciła za ramię. – Tucker, co się stało?

Wyrwał się jej, całą siłą woli próbując utrzymać w ryzach zwierzę, które się w nim ocknęło.

– Trzymaj się ode mnie z daleka.

– Kochanie, ja chcę ci pomóc. Jesteśmy rodziną. – Spróbowała odebrać mu kluczyki i jęknęła z bólu, kiedy ścisnął ją za nadgarstek.

– Mówię ci, odejdź! Łzy przyćmiły jej wzrok.

– Gdybyś tylko chciał mnie wysłuchać. Tucker, Tucker, widziałam się wczoraj wieczorem z tym doktorem. Tym z FBI. – Podniosła głos do krzyku, kiedy porsche zawył silnikiem. – Edda Lou nie była w ciąży. Nie było dziecka, Tucker. To była pułapka, tak jak ci mówiłam.

Josie syknęła i złapała się za goleń, gdzie uderzył ją kamień. Wściekła, nabrała garść żwiru i cisnęła za samochodem.

– Jezu Chryste! O co ten cały raban?

Josie odwróciła się. Na werandzie stał Dwayne. Dłonią zakrywał oczy i chwiał się na nogach, ubrany tylko w bokserskie spodenki.

– Wszystko w porządku – powiedziała Josie z westchnieniem, wracając na werandę. Nic już nie mogła zrobić dla Tuckera, ale mogła zająć się Dwayne'em. – Chodź, zrobimy sobie kawy.

Kierownica wibrowała pod ręką Tuckera, kiedy skręcał na drogę do miasta. Był za bardzo wściekły, by przejmować się tym, że tyłem wozu zarzuciło, a opony zapiszczały żałośnie.

Nie ujdzie jej to na sucho. Myśl zataczała kręgi w jego umyśle. Do cholery, nie ujdzie jej to na sucho. Zgrzytając zębami dociskał pedał gazu, dopóki strzałka nie sięgnęła stu trzydziestu.

Mimo licznych zakrętów, widział drogę na wiele kilometrów przed sobą. Fale rozprażonego powietrza drgające nad szosą zdawały się rozmywać odległość. Nie wiedział, dokąd jedzie ani co ma zamiar zrobić. Ale wiedział, że zrobi to natychmiast. Natychmiast!

Zacisnął dłoń na gałce, szykując się do zmiany biegów przed zakrętem, przy drodze do McNairów. Ale choć skręcił kierownicą, samochód pomknął prosto. Tucker miał jeszcze tylko tyle czasu, by zakląć i nacisnąć zupełnie bezużyteczny hamulec.

Ubrana w jeden z babcinych kapeluszy z wielkim rondem ocieniającym twarz, Caroline trzebiła chaszcze przy swojej drodze. Mimo upału i obolałych ramion bawiła się jak nigdy w życiu. Nożyce były ostre jak brzytwa, a ich drewniane rączki wypolerowane latami używania. Krótkie ogrodowe rękawice chroniły jej ręce przed zadrapaniami. Wyobrażała sobie, że są to te same rękawice, które wkładała babcia do tej samej ciężkiej pracy. Właściwie mogłaby poczekać i zlecić robotę Toby'emu. Ale cieszył ją wysiłek. Cieszyło słońce, kurz i upał, zapach świeżej zieleni. Cieszyło ją, że troszczy się sama o siebie. Wokół niej był tylko śpiew ptaków, przytłumione odgłosy letniego popołudnia, samotność. Dokładnie to, czego potrzebowała. Roztarta więc bolące ramiona i ścięła winorośl grubą jak jej kciuk.

Usłyszała ryk silnika. Zanim jeszcze przysłoniła dłonią oczy i spojrzała na skrawek drogi widoczny z alei, wiedziała, że to Tucker. Samochód jechał z nadmierną szybkością, poza tym rozpoznała potężny pomruk porsche'a.

Któregoś dnia, pomyślała, biorąc się pod boki, któregoś dnia ten facet zmieni samochód w harmonijkę, a sam wyląduje w szpitalu. Jeżeli przypadkiem zmierza w tę stronę, powie mu, co o tym myśli. Dlaczego mężczyzna…

Rozległ się wizg opon na asfalcie i krzyk i choć więcej w nim było złości niż strachu, zaczęła biec, zanim jeszcze usłyszała zgrzyt miażdżonego metalu i dźwięk tłuczonego szkła.

Nożyce wypadły jej z ręki. Poprzez łomot swojego serca słyszała głos młodego Carla Perkinsa wyśpiewującego historię niebieskich zamszowych butów.

– O mój Boże!

Zobaczyła koleiny wyżłobione w murawie, a w sekundę potem samego porsche'a wbitego w słup, na którym przed chwilą wisiała jej skrzynka na listy. Okruchy szkła połyskiwały jak brylanty na asfalcie. Ujrzała Tuckera z głową na kierownicy i, wykrzykując jego imię, podbiegła do samochodu.

– Och, Boże, mój Boże! Tucker!

Bojąc się go ruszyć, bojąc się go zostawić, dotykała lekko jego twarzy. Pisnęła, kiedy podniósł głowę.

– Kurwa! Dech jej zaparło.

– Ty idioto! Myślałam, że nie żyjesz! Ten, kto tak jeździ, powinien już nie żyć! Dorosły mężczyzna, grzejący drogą jak nawalony, nieodpowiedzialna nastolatek. Nie rozumiem, jak możesz…

– Zamknij się, Caro. – Przyłożył dłoń do pulsującej głowy i stwierdził, że krwawi. Nic nowego. Sięgnął niepewnie do klamki, ale Carolina go uprzedziła.

– Gdybyś nie był ranny, dałabym ci w nos. – Pomogła mu jednak wydostać się zza kierownicy.

– Jestem w takim nastroju, że mógłbym ci oddać. – Zrobiło mu się ciemno przed oczyma i oparł się o tylny, nienaruszony zderzak. – Wyłącz radio, dobrze? Wyjmij kluczyki.

Mamrocząc pod nosem, wyszarpnęła je ze stacyjki.

– Zniszczyłeś moją skrzynkę na listy. Chyba powinniśmy być wdzięczni, że nie był to jakiś samochód.

– Jutro przywiozę ci nową.

– Łatwo przychodzi ci wymiana rzeczy, prawda? – Strach nadał jej głosowi ostre brzmienie. Otoczyła Tuckera ramieniem, przyjmując na siebie ciężar jego ciała.

– Większość rzeczy.

Odleci mi ta pieprzona głowa, pomyślał. Jej nie uda mi się wymienić.

Caroline na wpół niosła go, na wpół ciągnęła ścieżką ku domowi. Żwir ranił mu stopy i dopiero teraz uświadomił sobie, że wypadając ze Sweetwater, zapomniał włożyć butów. Czuł, jak strużka krwi spływa mu po skroni do ucha.

– Puść mnie, Caroline.

Coś w jego głosie, nie gniew, lecz rozpacz, kazały jej się cofnąć.

– Pozwól sobie pomóc – szepnęła. – Jestem silniejsza niż wyglądam.

– Wyglądasz jakby pierwszy podmuch wiatru mógł cię zdmuchnąć. – Dom tańczył mu przed oczami i Tucker przestraszył się, że zemdleje. Potrząsnął głową i ból w oku przywrócił mu przytomność. – Masz w sobie coś kruchego. Nigdy przedtem nie podobały mi się takie delikatne kobiety.

– Przypuszczam, że to komplement.

– Ale ty nie jesteś krucha. Jesteś twardzielem, Caro, i jesteś na mnie nieźle wkurzona. Po prostu chwilowo przestałaś wrzeszczeć.

– Dlaczego miałabym wrzeszczeć? – Głuche brzmienie jego głosu powiedziało jej, że Tucker jest bliski omdlenia.

Rozgniewaj go, niech się wkurzy, pomyślała. Jeżeli upadnie, nie będę w stanie go podnieść.

– Jest mi to całkowicie obojętne, czy rozwalisz samochód i skończysz jako mokra plama na asfalcie. Ale przyznaję, wolałabym, żebyś wybrał inne miejsce, niekoniecznie moją prywatną drogą.

– Zrobię, co w mojej mocy. Kochanie, muszę usiąść.

– Jesteśmy już prawie na werandzie. – Niemal wciągnęła go na stopnie. – Możesz usiąść tutaj. – Nigdy nie lubiłem apodyktycznych kobiet. – Więc jestem ocalona.

Kiedy znaleźli się na werandzie, a on dalej trzymał się na nogach, wepchnęła go do domu. – Mówiłaś, że mogę usiąść… – Kłamałam. Zaśmiał się ponuro.

– Kobiety zawsze kłamią.

– Teraz już możesz usiąść. – Ułożyła go na tapczanie z przestrzeloną poduszką, drugą podłożyła mu pod głowę. – Zadzwonię po doktora Shaysa, a potem trochę cię opatrzę.

Zrobił ruch, jakby chciał chwycić ją za rękę. Zatrzymała się.

– Nie dzwoń do niego. To zwykły guz, mam ich więcej.

– To może być wstrząs mózgu.

– I wiele innych rzeczy. On da mi zastrzyk. Nienawidzę igieł, rozumiesz? Ponieważ rozumiała i podzielała jego obawy, zawahała się. Guz nie wyglądał groźnie, a Tucker był przytomny.

– Umyję cię, a potem zobaczymy.

– Dobrze. Co powiesz na kubeł lodu podlany piwem?

– Lód dostaniesz. O piwie zapomnij. A w ogóle to leż spokojnie.

– Kobieta nigdy nie da mi piwa – mruknął pod nosem. – Leżę i wykrwawiam się na śmierć, a ona się piekli.

– Słyszałam! – zawołała Caroline z kuchni.

– Zawsze słyszą. – Tucker zamknął oczy i nie otworzył ich, kiedy Caroline przyłożyła zimny kompres do rozcięcia na jego czole. – Dlaczego nosisz ten okropny kapelusz? – Wcale nie jest okropny. – Z ulgą stwierdziła, że ranka jest płytka.

34
{"b":"107067","o":1}