– To musi być dla pani bardzo stresujące. Zapewniam, że zrobię wszystko, co w mojej mocy, by zakończyć tę sprawę szybko.
Caroline uśmiechnęła się słabo, starannie unikając wzroku Susie.
– To bardzo pocieszające.
– Zrobię wszystko, absolutnie wszystko! – Podniósł walizeczkę, którą przedtem ustawił sobie przy nodze. – Teraz rzucę okiem na miejsce zbrodni, szeryfie.
Burke wskazał mu kępę drzew, po czym zerknąwszy na błyszczące włoskie pantofle Burnsa, mrugnął do żony.
– Nawet niezły – uznała Susie, patrząc, jak mężczyźni idą w stronę drzew. – Jeżeli pociąga cię typ eleganta.
– Tak się szczęśliwie składa, że chwilowo nie pociąga mnie żaden typ.
– Nigdy nic nie wiadomo. – Susie powachlowała się skrajem bluzki. – Pokażę ci teraz, jak się czyści broń, a potem zrobimy panom coś zimnego do picia. – Spojrzała na Caroline ciekawie. – Nie wiedziałam, że jesteś taka sławna. Myślałam, że to tylko takie przechwałki panny Edith.
– Sława to rzecz względna.
– Chyba masz rację. – Susie odwróciła się w stronę domu. Ponieważ polubiła Caroline i ponieważ odniosła wrażenie, że Caroline przydałaby się odrobina śmiechu, otoczyła ją ramieniem i zapytała: – Umiesz zagrać „Orange Blossom Special”?
Caroline roześmiała się po raz pierwszy od wielu dni.
– Pewnie tak.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Tucker położył nogi na biurku Burke'a i skrzyżował je w kostkach. Nie przeszkadzało mu, że musi czekać; prawdę mówiąc, czekanie należało do rzeczy, które robił najlepiej. To co inni, w tym sam Tucker, uznawali za nieuleczalne lenistwo, było w rzeczywistości bezkresną, wrodzoną cierpliwością.
Ponieważ nie spał dobrze w nocy, mała drzemka w oczekiwaniu na Burke'a wydała mu się rozsądnym sposobem spędzenia czasu.
Wieść o tym, że FBI jest w mieście, dotarła do Sweetwater lotem błyskawicy. Tucker wiedział już, że agent specjalny Burns ubiera się jak właściciel zakładu pogrzebowego i jeździ brązowym mercurym. Wiedział również, że Burns był nad stawem McNairów i robił tam to, co zwykli robić agenci FBI na miejscu zbrodni.
Zbrodni. Z cichym jękiem Tucker przymknął oczy, jakby chciał się odciąć od własnych myśli. Siedząc z nogami na biurku szeryfa, wsłuchany w skrzypienie wiatraka na suficie i zawodzenie bezużytecznego klimatyzatora pod oknem, pomyślał, że to przecież niemożliwe, by Edda Lou Hatinger leżała w szufladzie zamrażarki w zakładzie pogrzebowym Palmera, zaledwie parę ulic dalej.
Poruszył się niespokojnie, próbując uciec od makabrycznego obrazu, zapomnieć o tym, że był gotów walczyć z Eddą Lou do upadłego. Gorzej! Że cieszył się na tę walkę, cieszył się z góry na łzy, które popłyną, kiedy Edda Lou zrozumie, że nie zostanie nową panią Sweetwater.
Teraz nie musi już z nią walczyć. Nie musi już ratować własnej dumy, ukrócając jej
ambicje.
Teraz musi tylko spreparować alibi, żeby nie stać się podejrzanym o morderstwo. A wszystko dlatego, że podniecał go sposób, w jaki Edda Lou stukała w klawisze kasy Larssona, że pobłażał sobie, sypiając z nią i skubiąc wargami jej gładką skórę.
Bywał już oskarżany o wiele rzeczy. O lenistwo, które według kodeksu Tuckera przestępstwem nie było. O trwonienie pieniędzy, do czego przyznawał się chętnie. O cudzołóstwo, czemu zaprzeczał. Nigdy nie sypiał z mężatkami z wyjątkiem Sally Guilford parę lat temu, ale ona była w separacji. Oskarżano go nawet o tchórzostwo, które wolał brać za ostrożność.
Ale morderstwo? Wszystko to byłoby bardzo zabawne, gdyby nie było takie przerażające. Jego ojciec pękłby ze śmiechu. On – jedyny człowiek, którego Tucker naprawdę się bał – nigdy nie zdołał zmusić syna do zastrzelenia czegokolwiek podczas wspólnych przymusowych polowań.
Oczywiście, Edda Lou nie została zastrzelona. Została zamordowana tak jak inne dziewczęta, zaszlachtowana. Tucker wyłowił z kieszeni papierosy.
Odciął koniuszek – około pół centymetra – i sięgał właśnie po zapalniczkę, kiedy wszedł Burke w towarzystwie zapoconego, zirytowanego mężczyzny w ciemnym garniturze.
Dzień spędzony z wysłannikiem FBI nie wprawił Burke'a w najlepszy humor. Spojrzał koso na nogi Tuckera i rzucił kapelusz na wieszak przy drzwiach.
– Czuj się jak u siebie w domu, synu.
– Robię co mogę. – Tucker wolno wydmuchał dym. W żołądku latały mu motylki, ale posłał Burke'owi leniwy uśmiech. – Powinieneś kupić sobie jakieś nowe czasopisma, Burke. Duchowa strawa mężczyzny nie może ograniczać się do broni myśliwskiej i tępienia szkodników.
– Rozejrzę się za jakimś numerem „Gentleman's Quarterly” i „People'.
– Będę wdzięczny. – Tucker obrzucił towarzysza Burke'a przelotnym spojrzeniem. Ciemny garnitur zdawał się pasować, ale facet nie miał dość rozsądku, by poluzować krawat. Choć Tucker nie potrafiłby wyjaśnić dlaczego ten drobny fakt sprawił, że poczuł instynktowną niechęć do Burnsa. – Pomyślałem sobie, że wpadnę i pogadam z wami, panowie.
Burke skinął głową i zasiadł za biurkiem, chcąc podkreślić oficjalny charakter rozmowy.
– Tucker Longstreet, agent specjalny Burns.
– Witamy w Innocence! – Tucker nie wstał, ale wyciągnął dłoń. Z przyjemnością stwierdził, że ręka Burnsa jest miękka i wilgotna. – Co sprawia, że jest pan specjalny, agencie Burns?
– Moja ranga. – Burns dokonał oceny wytartych adidasów Tuckera i drogich bawełnianych spodni z zarozumiałym uśmieszkiem. Antypatia była wzajemna. – O czym chciał pan z nami porozmawiać, panie Longstreet?
– Cóż, moglibyśmy zacząć od pogody – Tucker zignorował ostrzegawcze spojrzenie Burke'a. – Wygląda na to, że zbiera się na burzę. Może się ochłodzi na pięć minut. Moglibyśmy również porozmawiać o baseballu. Orioles grają dzisiaj z Jankees. Birds mają w tym sezonie niezłych miotaczy. – Tucker zaciągnął się głęboko. – Lubi pan zakłady sportowe, panie Burns?
– Niestety, nie pasjonuję się sportem.
– Nic nie szkodzi. – W głosie Tuckera brzmiała nuda, kiedy odchylał się niedbale na krześle. – Ja nie pasjonuję się w ogóle niczym. To wymaga zbyt wiele wysiłku.
– Przejdźmy do sprawy. Tuck. – Ponieważ spojrzenia nie odnosiły skutku, Burke przybrał swój cichy, przywołujący do porządku ton szeryfa. – Tucker znał ofiarę, Eddę Lou… – Urwał.
– Intymnie? – podpowiedział Tucker. Poczuł bolesny skurcz w żołądku i zdusił papierosa.
Burns zajął trzecie krzesło. Zgrabnym ruchem wyjął z kieszeni notatnik i mały magnetofon.
– Chce pan złożyć oświadczenie?
– Coś w rodzaju: „Jedyna rzecz, jakiej należy się obawiać, jest sam strach”? – Tucker przeciągnął się. – Wolałbym nie. Burke uważał, że pan będzie chciał zadać mi parę pytań. Jestem człowiekiem wyjątkowo zgodnym, więc przyszedłem na nie odpowiedzieć.
Niewzruszony Burns włączył magnetofon.
– Powiedziano mi, że miar pan z ofiarą romans.
– Miałem z nią stosunki płciowe.
– Daj spokój, Tuck!
Tuck rzucił Burke'owi złe spojrzenie.
– Jeżeli mam być szczery, to najuczciwsze postawienie sprawy. Poszliśmy z Eddą Lou parę razy na randkę i wskoczyliśmy do paru łóżek. – W jego oczach pojawił się twardy wyraz. Siłą woli powstrzymał się, żeby nie sięgnąć po następnego papierosa. – Zerwałem znajomość, ponieważ zaczęła mówić o małżeństwie.
– Rozstanie było polubowne?
– Tego bym nie powiedział. Zakładam, że wie pan już o scenie w restauracji. Najbliższe prawdy byłoby stwierdzenie, że Edda Lou była wkurwiona.
– To pańskie określenie, panie Longstreet. – Postukał ołówkiem w notatnik. – Ja mam tu napisane: „rozgniewana i poruszona”.
– Weźmie pan te dwa słowa, dołoży do tego Eddę Lou i wyjdzie panu „wkurwiona”.
– Twierdziła, że składał pan jej obietnice. Tucker zaczął się huśtać na krześle.
– Wyznaję pewną zasadę, agencie Burns. Nie składam obietnic, ponieważ Jest nader mało prawdopodobne, bym którejś dotrzymał.
– Ogłosiła publicznie, że jest w ciąży.
– Faktycznie.