Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Ja ciągle krwawię!

Billy T. rzucił okiem w stronę, gdzie jeden z mężczyzn próbował obwiązać Johnowi Thomasowi ranę.

– To pokrwaw sobie przez chwilę w spokoju. To cię nie zabije. Tracił ich. Widział to po sposobie, w jaki przestępowali z nogi na nogę, odwracając wzrok od kobiety, która leżała zakrwawiona na ziemi.

Billy T. odłożył strzelbę i rozpiął pasek od spodni. Kutas stanął mu na samą myśl o gwałcie. Kiedy zobaczą, jakim jestem mężczyzną, znowu będą z nim.

– Ktoś nadjeżdża, Billy.

– To pewnie Will. Jak zawsze spóźniony i bez grosza.

Usiadł okrakiem na Winnie. Zacisnął palce na wycięciu jej koszuli nocnej, kiedy na podwórku Toby'ego zahamował gwałtownie samochód i powietrze przeszył huk wystrzału.

– Mam na muszce twoje jaja, Billy T. – Tucker wysiadł z samochodu. Na myśl o karabinach wymierzonych w niego poczuł mrowienie na całym ciele. – Zapewniam cię, że ten karabinek wyrządzi ci większą krzywdę, niż zdołałem ja przed paroma dniami.

– Nie mieszaj się do tego, Tucker. – Billy T. wyprostował się, klnąc sam siebie, że odłożył broń. – Jesteśmy tu, żeby zrobić to, co dawno powinno być zrobione.

– Aha, palenie krzyży to coś w sam raz dla ciebie. Zabicie bezbronnego człowieka. – Zobaczył krew na twarzy Winnie i zemdliło go. – Bicie kobiet. To wymagało od was wiele odwagi, żeby tu przyjść. Sześciu chłopa przeciwko mężczyźnie, kobiecie i dwójce dzieci.

– Ten czarnuch zabija kobiety. Tucker uniósł brew.

– Z tego, co widzę, to ty robisz.

– Wieszamy mordercę. Myślisz, że nam przeszkodzisz? Ty i twój zapijaczony brat? – Dźwignął Winnie i trzymając ją przed sobą, cofnął się do miejsca, gdzie rzucił karabin. – Zdaje się, że was jest dwóch, a nas pół tuzina.

W tym momencie reflektory przecięły ciemność i olds Delii zarył się kołami w piach. Wysiadły trzy kobiety z karabinami.

– Przypomnij mi, żebym zmył im głowę – mruknął Tucker do Dwayne'a. – Zdaje się, że układ się zmienił – zwrócił się do Billy'ego T. – Siły jakby się wyrównały.

– Myślisz, że przestraszymy się paru kobiet?

Della wyraziła swoją opinię, posyłając kulkę między stopy Wooda.

– Wiecie, że umiem strzelać. A obecne tu dwie panie nie spudłują również, przy odrobinie szczęścia. Caroline, bierz na cel tę broczącą świnię pod schodami. Nie wygląda na ruchliwego, powinnaś mieć ładny strzał.

Caroline przełknęła ślinę i wymierzyła w Johna Thomasa.

– Pieprzę to! – Wood rzucił strzelbę. – Nie strzelam do kobiet, tak jak ich nie gwałcę.

– Więc zejdź z linii ognia – doradził mu Tucker. – Mamy remis. Pięciu na pięciu. – Uśmiechnął się słysząc syrenę. – I to się wkrótce zmieni. Na twoim miejscu, Billy T., położyłbym tę kobietę na ziemię, i to bardzo delikatnie. Jeżeli tego nie zrobisz, poślę twojemu bratu kulkę.

– Jezu Chryste, Billy, puść ją. – John Thomas wgramolił się tyłem na schodki.

Billy T. oblizał wargi.

– Może ja tobie ją poślę.

– Proszę uprzejmie. Nie zrobisz tego jedną ręką, musisz wpierw puścić tę kobietę. Potem możemy próbować szczęścia.

– Puść ją, Billy – powiedział Wood cicho. – I odłóż broń. To wariactwo. – Zwrócił się do grupki mężczyzn. – To wariactwo.

W odpowiedzi rzucili karabiny.

– Teraz jesteś sam – zauważył Tucker. – I możesz umrzeć sam. Nie robi mi to żadnej różnicy.

Billy T. puścił Winnie. Osunęła się na ziemię i zaczęła się czołgać w stronę męża. Billy T. rzucił broń i ruszył w stronę samochodu.

– Na twoim miejscu nigdzie bym nie szedł – powiedział Tucker cicho.

– Nie strzelisz człowiekowi w plecy.

Tucker wypuścił serię z karabinu. Zadzwoniły szyby w oknach.

– Pewnie, że nie.

– Zastrzel go, Tucker – zaproponowała kuzynka Lulu. – Zaoszczędzisz pieniądze podatników.

– Dość tego! – Caroline otarła wilgotne dłonie o spodnie i podbiegła o Winnie.

– Moje dzieci!

– Zaraz się nim zajmę. – Szarpała sznur na rękach Winnie, chcąc uwolnić ją, zanim nadejdą dzieci. Ale wybiegły już z domu. Jim ściskał w dłoniach rzeźnicki nóż unurzany w krwi Johna Thomasa, mała dziewczynka potykała się o przydługa koszulkę nocną.

– Już, już – szeptała Caroline, przeciągając pętlę przez głowę Toby'ego. Oczy zaszły jej łzami, kiedy brała od Jima zakrwawiony nóż. Przecięła więzy. – Jesteś ranny! – Jej palce dotknęły czegoś wilgotnego. – Niech ktoś wezwie lekarza!

– Zawieziemy go do szpitala. – Tucker przykucnął przy Tobym. – Burke i Carl już odczytywali Billy'emu T. i innym ich prawa. – Co ty na to. Toby? Wytrzymasz małą przejażdżkę?

Toby tulił swoją rodzinę, a łzy spływały mu po policzkach. Uśmiechnął się blado, podczas gdy Winnie szlochała mu na piersi.

– Ty prowadzisz?

– No chyba!

– No to będziemy tam w trymiga.

– Dwayne, pomóż mi. Della, zabierz dzieci do Sweetwater. Caroline… – Tucker rozejrzał się. – Dokąd idziesz, Caroline?

Nie obejrzał się.

– Wyrzygać tę potworność.

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY SZÓSTY

Radosne okrzyki, piski strachu i wybuchy śmiechu rozbrzmiewały echem na równinie. Kolorowe światła migotały, mrugały, wirowały, zmieniając martwe Pole Eustisa w krainę bajek.

W Innocence odbywał się wielki festyn.

Dorośli skwapliwie wyciągali zaskórniaki, by oddać je na pożarcie maszynom grającym, dzieci z palcami lepkimi od cukrowej waty i buziami wypchanymi hot dogami biegały zaaferowane, a ich piski i krzyki wznosiły się ponad muzykę płynącą z głośników. Nastolatki okupowały strzelnicę i popisywały się przed dziewczynami, strącając butelki.

Starsi woleli bingo, a najmniej odporni na gorączkę hazardową tracili miesięczne pensje, próbując przechytrzyć Koło Fortuny.

Podróżny przejeżdżający starym mostem Longstreet uznałby prawdopodobnie, że natrafił na zwyczajny festyn na obrzeżach zwykłego prowincjonalnego miasteczka. Wrzawa i muzyka obudziłby może echa dzieciństwa i wywołały nostalgię.

Caroline nie dała się oczarować.

– Nie rozumiem, dlaczego dałam się na to namówić. Tucker zarzucił jej rękę na ramię.

– Ponieważ nie możesz się oprzeć urokowi pewnego Południowca. Przez chwilę spoglądała na zapaleńców wrzucających monety do naczyń stołowych, które w każdym przyzwoitym sklepie kosztowały połowę ceny.

– Uważam, że to nie w porządku. Te ostatnie wydarzenia…

– Nie wiem, w jaki sposób wieczór spędzony na festynie może cokolwiek zmienić. Chyba że się uśmiechniesz.

– We wtorek odbędzie się pogrzeb Darleen.

– Darleen zostanie pochowana niezależnie od tego, czy tu będziesz, czy też nie.

– Wczorajsze wydarzenia…

– Billy T. i jego kumple są w więzieniu. Doktor mówi, że Toby i Winnie czują się świetnie. A spójrz tam – wskazał na Cyra i Jima, którzy wciśnięci w samolocik karuzeli wirowali kwicząc z uciechy. – Wiedzą, że należy się radować, kiedy nadarza się po temu okazja.

Tucker przycisnął usta do włosów Caroline i kontynuował spacer.

– Wiesz, dlaczego nazwaliśmy to miejsce Polem Eustisa?

– Nie. – Cień uśmiechu przemknął po jej wargach. – Ale jestem pewna, że zaraz się dowiem.

– Kuzyn Eustis – w rzeczywistości był wujkiem, ale tak bardzo „pra”, że nazywamy go kuzynem. Otóż, kuzyn Eustis był jednostką wybitną. Rządził Sweetwater od tysiąc osiemset czterdziestego drugiego do pięćdziesiątego szóstego i plantacja rozkwitała. Miał sześcioro dzieci ślubnych i około tuzina z nieprawego łoża. Chodziły słuchy, że lubił zabawiać się z niewolnicami, kiedy doszły do odpowiedniego wieku. Ten odpowiedni wiek to było trzynaście, czternaście lat.

– Oburzające. Nazwaliście jego imieniem pole?!

– Jeszcze nie skończyłem. – Stanął, by zapalić połówkę papierosa. – Otóż, Eustin był człowiekiem godnym podziwu. Bez mrugnięcia okiem sprzedawał swoje dzieci. Te ciemnoskóre. Jego żona była zagorzałą papistką, błagała go, by żałował za grzechy i ratował duszę od ogni piekielnych. Ale Eustis szedł za głosem swojej natury.

91
{"b":"107067","o":1}