Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Chcę ci powiedzieć wiele rzeczy. Tylko nie bardzo wiem, jak to zrobić. Ujęła go za przegub dłoni.

– Może, kiedy poczuję się pewniej, będę chciała je usłyszeć. Na razie wolałabym pozostawić sprawy ich własnemu biegowi.

Zawsze byłem cierpliwy, przypomniał sobie. Ale trudno jest zachować cierpliwość, kiedy człowiek stoi na krawędzi i ziemia usuwa mu się spod nóg.

– Dobrze. – Pochylił się, żeby pocałować ją w usta. – Pozwól mi dzisiaj tu zostać.

Poczuł, że się uśmiecha pod jego wargami.

– Myślałam, że nigdy o to nie poprosisz. – Wstała biorąc go za ręce. – Mówiłeś, zdaje się, że jeżeli nie spodoba mi się twoja metoda, spróbujmy jeszcze raz?

– Nie spodobała ci się?

– Bo ja wiem? Może gdybyśmy to powtórzyli, wyrobiłabym sobie bardziej zdecydowaną opinię.

– Rozsądna propozycja. – Obrzucił wzrokiem kuchenny stół i uśmiechnął się szeroko. – Może zaczniemy tutaj? – Rozwiązał pasek jej szlafroka. – I będziemy posuwać się w stronę sypialni… Cholera!

Zadzwonił telefon i Caroline opuściła głowę na ramię Tuckera.

– Moglibyśmy nie odbierać, ale ona będzie dzwoniła przez całą noc.

– Ja odbiorę.

– Nie, ja…

Chwycił ją za ręce, zanim zdążyła zawiązać szlafrok.

– Pozwól, że ja odbiorę. Jeżeli nie uda mi się namówić jej do odłożenia słuchawki, pozwolę ci spróbować.

Po chwili wahania uznała, że pomysł nie jest zły.

– Dlaczego nie? Pocałował ją szybko.

– Uprzątnij stół – zawołał przez ramię. Zaśmiała się głośno w odpowiedzi.

– Babciu – szepnęła Caroline, biorąc ze stołu drucianą podstawkę. – Mam nadzieję, że się nie zgorszysz. – Wstawiła kieliszki i pustą butelkę do zlewu i uznała, że babci spodobałby się pomysł z kuchennym stołem.

– Już? – zdziwiła się, słysząc kroki Tuckera. – Niemożliwe, żeby poddała się tak prędko. Co jej… – słowa zamarły jej na ustach, kiedy zobaczyła jego twarz. – Co się stało?!

– To nie była twoja matka. To był Burke. – Podszedł do niej i otoczył ramionami. – Darleen Talbot zaginęła. – Znowu ujrzał ich odbicie w ciemnym oknie. Jak przez ciemne okulary, pomyślał i zamknął oczy. – Zaczniemy szukać o świcie.

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY TRZECI

Postaraj się zasnąć. – Tucker stał w łazience, podczas gdy Caroline próbowała makijażem zatuszować skutki długiej, nie przespanej nocy. Nie mogłabym. – Przypudrowała ciemne plamy pod oczami. – Siedziałabym tylko przy telefonie i czekała, aż zadzwoni.

– Jedź do Sweetwater. – Patrzył na jej odbicie w lustrze. Wspólne krzątanie się w tym tak bardzo prywatnym miejscu i uczestnictwo w tym odwiecznym kobiecym rytuale wzbudziło w nim dziwne poczucie intymności. – Zdrzemnij się w moim hamaku.

– Tucker, nic mi nie będzie. To o Darleen trzeba się martwić. O Fullerów, o Juniora. O to małe dziecko. Boże! – Walcząc o zachowanie spokoju, machinalnie wsuwała i wysuwała z tubki szczoteczkę do tuszu. – Jak to się mogło stać?

– Nie wiemy, czy w ogóle coś się stało. Może po prostu zwinęła żagle. Billy T. twierdzi, że się z nią nie widział, ale ponieważ Junior go poturbował, trudno oczekiwać, że powie prawdę.

– Więc dlaczego zostawiła samochód na drodze? Wałkowali ten temat przez pół nocy.

– Może się z kimś umówiła. Ta droga jest dość odludna. Mogła zostawić samochód i pojechać z kimś, choćby po to, żeby dać nauczkę Juniorowi.

– Mam nadzieję, że się nie mylisz. – Przeczesała grzebieniem włosy. – Boże, mam nadzieje, że się nie mylisz, bo inaczej… Bo to by oznaczało…

– Nie ma co martwić się na zapas. – Delikatnie ujął ją za ramiona. – Żyjemy dniem dzisiejszym, pamiętasz?

– Próbuję. – Oparła się o niego na chwilę. Łazienka była zaparowana po ich kąpieli. Za oknem świtało. – Jeżeli moja matka ma racje, dziennikarze zjadą tu jeszcze dzisiaj. Poradzę sobie z nimi. – Odsunęła się z ciężkim westchnieniem. – Ale muszę iść do Fullerów i spróbować pocieszyć Happy. I tego się boję.

– Będzie tam mnóstwo ludzi. Nie musisz iść.

– Muszę. Mogę być albo kimś z zewnątrz, albo członkiem tej społeczności. Wszystko zależy od tego, jak potraktuję innych.

Czy nie powiedział czegoś podobnego Cyrowi zaledwie wczoraj? Trudno dyskutować z sobą samym.

– Przyjdę tam, kiedy będę mógł. Jeżeli będę mógł. Skinęła głową. Przed domem roztrąbił się samochód.

– To pewnie Burke. Już prawie świta.

– Muszę iść.

– Tucker! – Pocałowała go, delikatnie, czule. – Tylko tyle. Przytulił twarz do jej policzka.

– To wystarczy.

Dochodziła dopiero ósma, kiedy Caroline dotarła do domu Fullerów, ale Happy nie była sama. Przyjaciele i rodzina zwarli szeregi, kawa lała się strumieniami. Choć nikt nie myślał o jedzeniu, wszyscy siedzieli w kuchni, w tej odwiecznej kobiecej kryjówce.

Caroline stanęła niepewnie w drzwiach, poza nawiasem cichych rozmów, poza kręgiem duchowego wsparcia i niepokoju. Susie huśtała Scootera na biodrze, Josie kręciła się niespokojnie przy tylnych drzwiach. Żona Toby'ego, Winnie, zmywała naczynia. Birdie Shays trwała przy Happy jak posąg. Marvella rwała na strzępy papierową chusteczkę.

Wrażenie, że jest tu intruzem, było tak silne, że Caroline chciała się odwrócić i odejść. To Josie zauważyła ją pierwsza, uśmiechnęła się do niej ze zrozumieniem.

– Caroline! Wyglądasz jak zbity pies. Chodź, napompujemy cię kawą.

– Ja… – Przeniosła wzrok od jednej kobiety do drugiej. – Chciałam tylko zapytać, czy nie mogę w czymś pomóc.

– Możemy tylko czekać. – Happy wyciągnęła ku niej rękę. Caroline weszła w zaklęty krąg.

Więc czekały, pośród zapachu perfum i cichych głosów, rozmów o dzieciach i mężczyznach, pośród dziecięcych popłakiwań. Przed południem wkroczyła do kuchni Della z koszem jedzenia. Zmusiła Happy do zjedzenia kanapki, zbeształa Josie za zbyt mocną kawę, uciszyła Scottera dając mu do gryzienia jedną ze swych plastikowych bransolet.

– Ten dzieciak ma zafajdane pieluchy – oświadczyła. – Czuć na kilometry.

– Przewinę go. – Susie podniosła malca z podłogi, gdzie próbował rozbić bransoletką kafelki.

– Jest zmęczony. Prawda, że jesteś zmęczony, skarbie? Położę go do łóżeczka. Happy.

– Lubi spać z żółtym misiem – powiedziała Happy, zaciskając drżące usta. – Darleen przywiozła mu go wczoraj.

– Poszukaj go, Happy. – Della rzuciła Birdie ostrzegawcze spojrzenie, dławiąc w zarodku jej protest. – Musi się czymś zająć – powiedziała cicho, kiedy Happy wyszła z kuchni. – Inaczej zagryzie się na śmierć. Nam wszystkim przydałoby się zajęcie. Birdie, sprawdź, czy uda ci się znaleźć składniki do twojej słynnej galaretki. Do wieczora powinna wystygnąć. Marvello, przestań wykręcać sobie palce i zrób z nich jakiś użytek. Wyciśnij cytryny. Zrobimy lemoniady, zamiast tej cholernej kawy. Winnie, myślę, że powinnaś zmajstrować napój dla Happy. Niech sobie pośpi.

– Myślałam już o tym, panno Delio. Nie sądzę, żeby go wypiła. Della uśmiechnęła się ponuro.

– Wypije, jeżeli ja jej każę. Ta kobieta szła ze mną zawsze łeb w łeb, ale ja wstrzymywałam konia. Josie, weźcie się z Caroline do zmywania.

– Marnujesz się, Delio. Powinnaś mieć pod sobą pluton komandosów – mruknęła Josie, ale już zbierała naczynia.

Teraz kuchnię przepełniał duch pracy, nie tylko jedności. Caroline uśmiechnęła się do Delii.

– Co muszę robić, żeby być taka jak pani, kiedy dorosnę? Mile połechtana, Della bawiła się złotymi guzikami przy bluzce.

– Cóż, drogie dziecko, musisz się nauczyć wyzyskiwać swoje możliwości. Każdy je ma, ale nie wszyscy wiedzą, jak ich używać.

– Dziewczynki Happy powinny tu być. – Birdie trzasnęła drzwiczkami szafki. – Powinny.

– Wiesz, że przyjadą, jeżeli będą potrzebne. Marvello, czy tak matka uczyła cię wyciskać cytryny? – Della zaczęła sprzątać nie dojedzone kanapki. – Te dziewczęta mają rodziny, Birdie. Pracę i własne domy. Czy nie byłoby głupio z ich strony jechać taki kawał drogi tylko po to, by się przekonać, że Darleen pojechała na wycieczkę?

81
{"b":"107067","o":1}