Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Co pan chce zrobić, panie Tucker?

– Odwiozę cię z powrotem do Sweetwater.

– Do Sweetwater? Ale., ale…

– Wejdziesz do domu, zadzwonisz do szeryfa Truesdale'a i wszystko mu opowiesz. – Spojrzał ostro na Cyra. – Opowiesz?

– Tak, proszę pana. – Cyr otarł łzy z policzków. – Przysięgam. Powiem mu, gdzie jest tata. Opowiem mu wszystko.

– I powiedz mu, żeby przyjechał do przepustu. Szybko. Bez zwłoki. Natychmiast. – Wjechał w bramę Sweetwater.

– Powiem mu. Przykro mi, panie Tucker. Tak się bałem.

– Porozmawiamy o tym później. – Zatrzymał samochód wzbijając żwir w powietrze. – Biegnij do domu. Jeżeli nie złapiesz szeryfa w biurze, zadzwoń do niego do domu. Della ma numer. Jeżeli nie będzie Burke'a. szukaj Carla.

– Tak, proszę pana. Co pan chce zrobić? – Szeroko otwartymi oczami patrzył, jak Tucker otwiera bagażnik, wyrzuca rower i sięga po karabin. – Jedzie pan za nim? Będzie pan go ścigał, panie Tucker?

Tucker otworzył karabin, sprawdził magazynek. Podniósł wzrok i utkwił spojrzenie w twarzy Cyra.

– Tak, to właśnie mam zamiar zrobić. Najlepiej powiedz Burke'owi, że mianowałem się jego zastępcą.

Cyr odwrócił się i pędem pobiegł do domu.

ROZDZIAŁ OSIEMNASTY

Mógł sobie wyobrazić każdego, tylko nie siebie zamieszanego w strzelaninę. Już po raz drugi przez Austina Tuck znajdował się w takiej nieprzyjemnej sytuacji, że musiał brać do ręki karabin.

Było to cholernie irytujące.

Ale nie mógł wrócić do domu i siedzieć na werandzie czekając, aż Burke i Carl załatwią sprawę. W oczach stała mu jeszcze przerażona twarz Cyra, strach dziecka zdawał się wisieć w samochodzie.

„On wyjmie mi oczy!”

Gdzie, na litość boską, usłyszał coś takiego?

Od tego szaleńca, swojego ojca, uznał Tucker.

Zatrzymał samochód. Wysiadł z wozu i używając go jako osłony, otworzył tylne drzwiczki. Jak niemal wszyscy w Innocence Della woziła na parapecie lornetkę.

Kiedy podniósł ją do oczu i nastawił ostrość, betonowa bryła przepustu wyskoczyła mu przed oczami. Nie dostrzegł niczego przy wejściu do przepustu, żadnego ruchu na brzegu Little Hope. Pusto na polu za strumieniem.

Uchwycił błysk z okna wozów mieszkalnych na parkingu, pięć kilometrów dalej. Obniżył lornetkę i wyraźnie zobaczył siostrę Earleen, Laurilee. Wyszła z przyczepy, uderzyła patelnią w puszkę Mountain Dew i krzyknęła donośnie.

Zwołuje dzieciarnię na kolację, pomyślał Tucker z roztargnieniem i wolno przesunął lornetkę. Zobaczył świnie ryjące w zagrodzie Marchesów i tabun kurzu posuwający się drogą w stronę miasta. Samochodu nie rozpoznał.

Cisza przerywana jedynie pochlupywaniem strumienia i głosem ptaków, które podśpiewywały bez zapału, wydawała się czymś namacalnym.

Jeżeli Austin czeka, to w jakimś ciemnym kącie przepustu. Istniał tylko jeden sposób, by się o tym przekonać. Tucker upchnął do kieszeni parę nabojów, nie tracąc nadziei, że nie będzie musiał ich użyć. Podchodził do przepustu przygięty, ze wzrokiem wlepionym w wąski otwór wejściowy. Kiedy znalazł się w odległości pięciu metrów, opadł na brzuch i wysunął karabin.

– Boże, zrób mi tę przysługę i spraw, żebym nie musiał zabić tego padalca.

Wziął głęboki oddech i wolno wypuścił powietrze.

– Austin! Zakładam, że wiesz o mojej obecności – zawołał. Skórę miał wyschniętą na wiór, ręce zupełnie spokojne. – Zadałeś sobie mnóstwo trudu, żeby mnie tu zaprosić. Może wyjdziesz, żebyśmy mogli porozmawia – rozsądnie. Albo poczekamy na przyjazd Burke'a.

Ciszę przerwał jedynie krzyk kruka.

– Utrudniasz mi życie. Austin. Będę musiał tam wejść. Torturowałeś dziecko, tego nie zdzierżę. Będziemy musieli strzelać do siebie i jeden z nas na pewno umrze. – Westchnąwszy cicho, Tucker podniósł kamień. – Bardzo nie chcę, żebym to był ja.

Rzucił kamieniem w stronę wejścia i czekał na ostrą odpowiedź karabinu. Cisza.

– Dupa blada – mruknął Tucker i zsunął się w śmierdzące koryto Little Hope. W głowie szumiało mu z wściekłości i strachu. Chwycił karabin jak maczugę i runął ku otworowi przepustu, pewien, że lada chwila naszpikują go ołowiem.

Ale w przepuście nikogo nie było. Tucker stał z karabinem wzniesionym nad głowę, sercem dudniącym jak orkiestra dęta i czuł się odrobinę głupio. W betonowej jamie słyszał wyraźnie swój chrapliwy oddech.

– W porządku – powiedział spokojnie. – Nikt nie widział, jak robiłeś z siebie idiotę. – Odwrócił się i szedł już w stronę wyjścia, kiedy coś go powstrzymało.

Czy Austin mógł się gdzieś schować? Znaleźć jakimś cudem dziurę, która mogłaby go pomieścić? Czy czeka, aż Tucker wyjdzie na otwartą przestrzeń, żeby go ustrzelić jak kaczkę?

To głupie, uznał Tucker, zrobił kolejny krok, zatrzymał się i zaklął.

Lepiej być głupim niż martwym, zdecydował, nie wiedział tylko, co wobec tego powinien zrobić.

Przypomniał sobie korkową scenę z „Batch Cassidy and the Sundance Kid", kiedy Newman i Redford zostali uwięzieni w ostatniej, beznadziejnej klatce filmu.

Sprytne, ale nie dość sprytne dla syna Beau Longstreeta, Tuckera. Nie, proszę pana! On wiedział, co się wydarzyło dalej. Gruchnęły strzały i Butch. i Kid powędrowali w chwale ku wieczności.

Stał w wąskim przepuście, myśląc, że nie jest ani bohaterem, ani człowiekiem wyjętym pod sprawa, a jednak jego duma cierpi na tym, że się kuli i czeka.

Zanim został zmuszony do podjęcia decyzji, usłyszał warkot samochodu, pisk opon i szybkie, gwałtowne trzaskanie drzwiami.

– Tuck! Nic ci nie jest?!

– Tutaj, Burke! – Tucker oparł karabin o ścianę. – Nie ma go.

Usłyszał jak Burke wydaje Carlowi rozkaz, by się rozejrzał, potem światło w otworze zostało odcięte przez szerokie bary szeryfa. – Co się tu, do kurwy nędzy, dzieje? – No, cóż, stary, powiem ci.

– Nie mogłem zrozumieć połowy z tego, co mówił ten chłopak. – Burke wyciągnął zapalniczkę w stronę połówki papierosa Tuckera. – Ale był cholernie pewny, że ty i jego tata się tu pozabijacie.

– Nie wiem, czy jestem rozczarowany, czy zachwycony tym, że nie mieliśmy okazji spróbować. Cyr to dobry chłopiec, Burke. Austin cholernie go nastraszył, ale Cyr zrobił to, co słuszne. – Wydmuchał wolno dym. – myślę, że będzie najlepiej, jeżeli zatrzymam go w Sweetwater na jakiś czas. Własny dom nie jest dla niego bezpiecznym miejscem. Nawet jeżeli Austinowi nie uda się go dopaść, zrobi to Vernon. Przysięgam na Boga, nie rozumiem, jakim cudem ten dzieciak jest krewnym ich obu.

– Przy odrobinie szczęścia Vernon dowie się o wszystkim dopiero za parę dni. Teraz skoncentrujmy się na odnalezieniu jego ojca. – Kiwnął głową w stronę Tuckera. – Wygląda na to, że się mianowałeś.

– Chwilowa niepoczytalność. – Tucker sięgnął po karabin. Wtedy zauważył napis na ścianie. – A to co? – Podszedł bliżej. – Daj mi latarkę. Burke – powiedział, a potem zaklął brzydko, kiedy odczytał litery.

OKO ZA OKO

– Boże Wszechmogący! – szepnął Burke, potarłszy palcem pierwsze "O". – Zdaje się, że napisał to krwią. Zwołam chłopaków. Przeszukamy każdy dom, każdą pędź ziemi, ale znajdziemy sukinsyna dzisiaj.

„On wyjmie moje oczy!”

Tucker przycisnął palce do własnych powiek. W uszach dźwięczał mu przerażony głos Cyra.

– Idę z wami. Dostanę tę kiczowatą gwiazdkę?

W ciągu godziny Burke zebrał piętnastu krzepkich, chętnych mężczyzn. Zaniepokoił się trochę, widząc Billy'ego T. Bonny'ego i Juniora Talbota uzbrojonych po zęby. Mógł mieć tylko nadzieję, że podniecenie wywołane pościgiem zepchnie na dalszy plan animozje osobiste. Dla bezpieczeństwa rozdzielił ich jednak, wysyłając Juniora z grupą Carla, Billy'ego T. zatrzymał przy sobie. Na czele trzeciej grupy postawił powolnego, ale rozsądnego Jeda Larssona.

Podzielił mapę okręgu na trzy terytoria.

– To nie są zawody strzeleckie. Austin ma dwa pistolety, i jeżeli nie strzelał do królików, zmarnował tylko jeden nabój. Bardzo nie chciałbym zakończyć tego dnia kondolencyjną wizytą u czyjejś żony czy dziewczyny.

65
{"b":"107067","o":1}