Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Mamy więcej oleju w głowie niż te wypucowane dupki z policji stanowej. – Billy T. był podniecony perspektywą zestrzelenia czegoś.

Rozległy się chóralne okrzyki dla rozładowania atmosfery. Burke poczekał aż ucichną.

– Ostatni raz widziano Austina w przepuście. Ma nad nami co najmniej godzinna przewagę, jest pozbawiony środka lokomocji. 5ednak człowiek znający okolicę może bez trudu znaleźć sobie kryjówkę. Chcemy go tu żywego, w jednym kawałku. Jeżeli go wyśledzicie, dacie mi znać przez krótkofalówkę. Broni możecie użyć tylko w samoobronie.

Mężczyźni popatrzyli na siebie spod oka. Austin nie był lubiany.

– Jeżeli go zastrzelicie, trzeba będzie odpowiadać na mnóstwo niewygodnych pytań. – Przenosił wzrok z twarzy na twarz. – Nie idziecie, chłopaki na polowanie. Od tej chwili jesteście w służbie publicznej. No, ruszajcie, i żadnej strzelaniny. – Odwrócił się do własnej grupy. – 1 niech nam Bóg pomoże.

Burke, Tucker, Billy T., Singleton Fuller i Bucky Koons wsiedli do terenowca. Singleton natychmiast zapalił cygaro, czego nie wolno mu było robić w domu.

– Nie zawiadomiłeś chłopaków z okręgowej – zauważył mimochodem. Palce Burke'a zacisnęły się na kierownicy.

– To nasze miasto.

W chmurze dymu rozległ się pochwalny pomruk.

Na skrzyżowaniu Old Cypress i Longstreet, które obrał na Bazę A, Burke /jechał na pobocze. Miejsce miało szczególne znaczenie dla Tuckera i Billy'ego T. Ich oczy spotkały się we wstecznym lusterku.

Rozdzielili się; trzyosobowa grupa, z ostrożnym Singletonem na czele, poszła na wschód, Burke i Tucker na zachód.

– Może powiesz mi, co się szykuje między tobą a Billym T.? – zapylał Burke, kiedy zaczęli zataczać wielkie koło, które miało doprowadzić ich z powrotem nad staw McNairów.

– Och, to już historia. – Tucker spojrzał z niepokojem w stronę domu Caroline. – Naprawdę uważasz, że mógł zajść aż tutaj?

– Nic nie uważam. Mógł pójść w każdym kierunku i może popełniłem błąd, nie zawiadamiając policji okręgowej.

– Pomogli nam ostatnim razem jak cholera! Burke pozostawił to bez komentarza.

– Może ruszył w stronę domu. – Martwił się przez chwilę o Carla i jego grupę. – Wprawdzie okręgowi ciągle obserwują dom, i on o tym wie, ale zdaje się, że facet nie myśli logicznie.

Tucker napawał się przez chwilę myślą o kilometrach dzielących siedzibę Hatingerów od domu Caroline.

– Mam nadzieję, że tam właśnie poszedł. Schwytają go i zdejmą nam kłopot z głowy. – Tucker obejrzał się i uchwycił błysk słońca w oknie sypialni Caroline. – Burke, on nie tylko nie myśli logicznie, ale chyba zbzikował. Tego dnia, kiedy wzięliśmy się za łby, myślał, że ma do czynienia z moim starym. Nie chciał zabić mnie ani w połowie tak bardzo jak starego Beau.

Opanował chęć sięgnięcia po papierosa.

– Powiem ci, co myślę. Wcale nie mnie chciał zwabić do tego przepustu.

Burke zmarszczył czoło. Wiedział cholernie mało o psychologii, jeżeli założyć, że odbiega ona od ludzkiej natury. Ale rozumiał, że mężczyzna może dokonać czynów rozpaczliwych, jeżeli popchnie go do tego kobieta. Może nawet powiesić się na belce we własnej stodole.

– Tyle lat żywiłby urazę o kobietę?

– No wiesz, tu w Innocence cierpimy na nadmiar czasu. Moja mama opuszczała pokój za każdym razem, gdy padło nazwisko Hatinger. Robiła to do końca życia. – Tucker zatrzymał się, czekając na Burke'a, który przeszukiwał teren na pomocą lornetki. – To mnie zawsze dziwiło. Zapytałem kiedyś Eddę Lou, czy Austin nie zachowuje się dziwnie wobec niej. Roześmiała się. – Sięgnął jednak po papierosa. – Powiedziała, że czasami, kiedy ją bije, nazywa ją imieniem mojej mamy. – Dreszcz przeleciał mu po plecach. – Widzisz coś?

– Cholera, nic!

Znowu poczuł chłód. Zaciągnął się dymem i pomyślał, że to naturalne odczuwać zdenerwowanie, kiedy człowiek ściga zbiega. A mimo to nie oglądał się już przez ramię ani nie zerkał ukradkiem. Stał na wprost okna sypialni Caroline i gapił się na połyskującą w słońcu szybę.

Coś było nie w porządku. Czuł to tak wyraźnie, jak zapach ozonu w sekundę po uderzeniu piorunu. Coś było cholernie nie w porządku.

– Burke, chcę zajrzeć do Caroline.

– Mówiłem ci już. Susie zaprosiła ją do nas. Siedzą teraz pewnie przy kuchennym stole i gadają o kwiatach i ślubnych tortach.

– Aha. – Tucker poruszył barkami, jakby chciał rozluźnić mięśnie. – Ale chcę tam zajrzeć.

Szedł już w tamtą stronę, kiedy rozległy się strzały.

Caroline piekła kukurydziany chleb według rodzinnego przepisu Happy Fuller. Kończyła rozrabianie ciasta, kiedy zadzwoniła Susie. Najpierw z zaproszeniem na obiad, potem z żądaniem, by przyszła i przemówiła Marvelli do rozumu w kwestii chryzantem, ale Caroline nie dała się zwieść. Austin Hatinger kręcił się w odległości piętnastu kilometrów od domu McNairów i Susie nie chciała, żeby Caroline siedziała sama.

Caroline była jej wdzięczna. A ponieważ od chwili telefonu każde skrzypnięcie podłogi i każdy cień przyprawiały ją o łomotanie serca, cieszyła się szczerze z zaproszenia. Nie przypuszczała, żeby Austin zawitał w jej progi. Z pewnością tego nie zrobi. Ale kiedy słońce zaczęło chylić się ku zachodowi, myślała z przyjemnością o spędzeniu wieczoru w bezpiecznej, hałaśliwej kuchni Susie.

Wciągnęła w nozdrza powietrze i uśmiechnęła się. Kukurydziany chleb był prawie gotowy. Zapakuje bochenek. Nieprzydatnego i pojedzie do miasta.

Spojrzała na zegar. Jeszcze pięć minut. Pchnęła siatkowe drzwi i zawołała psa.

– Nieprzydatny, chodź, mały. – Zaklaskała w dłonie i spróbowała zagwizdać. – Nieprzydatny, chodź! Jedziemy na spacer! – Słysząc popiskiwanie pod nogami, przykucnęła, żeby spojrzeć przez szpary w deskach. Pies tulił się do ściany domu i drżał.

– Głupi psiak. Wychodź zaraz. Co cię tak przestraszyło? Szczeknął dwa razy i przytulił się jeszcze mocniej do muru. Zirytowana Caroline przysiadła na piętach.

– Zobaczył pewnie zaskrońca – mruknęła. Postanowiła, że wywabi go spod werandy za pomocą kości z firmy Milky, Nieprzydatny udowodnił wielokrotnie, że jego siła woli nie wytrzymuje konfrontacji z kością mleczną. Caroline zaczęła się podnosić. Wtedy zobaczyła Austina Hatingera.

Przez chwilę myślała, że ma halucynacje. Przecież to niemożliwe, żeby mężczyzna szedł przez jej trawnik z dwoma pistoletami za pasem i nożem w dłoni. Żeby deptał jej świeżo posadzone bratki i uśmiechał się, uśmiechał się sztywnymi wargami, oczami, w których czai się szaleństwo.

Była jeszcze na kolanach, kiedy się odezwał.

– Bóg mnie do ciebie zaprowadził. – Uśmiech zdawał się rozcinać mu twarz. – Rozumiem Jego wolę. Byłaś z nim. Widziałem cię z nim, zostaniesz złożona w ofierze. – Podchodząc do werandy, obrócił nóż w dłoniach. – Jak Edda Lou. To musi być tak jak z Eddą Lou.

Caroline poderwała się na nogi i rzuciła w tylne drzwi. Zatrzasnęła je za sobą, szarpnęła zasuwą. Zegar w piecyku zaczął brzęczeć i Caroline wrzasnęła dziko. Usłyszała głuche uderzenie w drzwi i dźwięk ten wyrwał ją z bezruchu.

Nie myślała. Kierując się wyłącznie instynktem, porwała colta dziadka. Musi dostać się do samochodu. Biegnąc przez dom, usłyszała trzask starego drewna. Drzwi poddały się pod naporem ciała Austina.

I przypomniała sobie, że colt, który trzyma w spoconej dłoni, jest nie nabity.

Łkając, wybiegła przez frontowe drzwi. Sięgnęła do kieszeni. Naboje wyślizgnęły się jej z palców, potknęła się i omal nie zleciała ze schodów. Odzyskała równowagę i zobaczyła, że wszystkie cztery koła samochodu są przebite.

Austin trzepnął siatkowymi drzwiami o ścianę.

– Nie możesz uciec przed wyrokiem boskim. Jesteś jego narzędziem. Oko za oko, mówi Pan.

Ale Caroline biegła już w stronę bagien. Jeszcze jeden nabój wyślizgnął jej się z rąk i zniknął w trawie. Jej krzyk był tylko chrapliwym oddechem.

– Przestańcie, przestańcie – rozkazała swoim rozlatanym dłoniom, kiedy udało jej się włożyć jeden, potem drugi nabój do magazynku. – Och, Boże, poroszę – Jeszcze parę kroków i znajdzie się wśród drzew. Były schronieniem pułapką. Jedno rozpaczliwe spojrzenie za siebie. Austin był o wyciągnięcie ramienia. Łzy przyćmiewały jej wzrok, kiedy odwróciła się i wystrzeliła.

66
{"b":"107067","o":1}