Tucker miał wielką ochotę objąć ją, choćby po to, by ofiarować jej schronienie ze swych ramion. Ale bał się, że taki gest zepsuje to, co się między nimi poczynało.
– Dlaczego jesteś nieszczęśliwa, Caro? Spojrzała na niego zaskoczona.
– Nie jestem nieszczęśliwa. – Ale wiedziała, że to tylko część prawdy. Kłamstwo było częścią prawdy.
– Słucham niemal tak dobrze, jak mówię. – Dotknął delikatnie jej twarzy. – Może spróbujesz któregoś dnia.
– Może. – Ale odsunęła się od niego. – Ktoś idzie. Wiedział, że ta właściwa chwila jeszcze nie nadeszła. Spojrzał w okno.
– Doktor od umarlaków – powiedział i uśmiechnął się szeroko, – Chodźmy zobaczyć, czy Josie nakryła do stołu.
ROZDZIAŁ JEDENASTY
Austin Hatinger siedział w więzieniu okręgowym w Greenville, gdzie ściany zamalowane były graffiti, a kibel nie miał spłuczki, i gapił się na paseczki światła na podłodze, tuż przy jego nogach.
Wiedział, dlaczego znalazł się w celi jak zwykły kryminalista, jak zwierzę. Wiedział, dlaczego musi patrzeć na smugi światła w klatce, na brudne ściany ze świńskimi napisami.
Ponieważ Beau Longstreet był bogaty. Był przeklętym plantatorem i zostawił wszystkie swoje brudne pieniądze swoim bękartom.
Są bękartami, pomyślał Austin. Madeline mogła nosić na palcu pierścionek zdrajcy, ale wobec Boga należała do jednego tylko mężczyzny.
Beau nie pojechał do tego kloacznego dołu, Korei, żeby służyć ojczyźnie i ratować dobrych chrześcijan przed żółtą zarazą. Został w domu, w grzechu i luksusie, i robił pieniądze. Austin od dawna podejrzewał, że Beau zwabił Madeline podstępem. To oczywiście nie usprawiedliwia jej zdrady, ale kobiety są słabe, słabe ciałem, słabe wolą, słabe umysłem.
Pozbawione kierownictwa i okazjonalnych kontaktów z męską pięścią, wykazywały głupotę i skłonność do grzechu. Bóg mu świadkiem, że zrobił co w jego mocy, by utrzymać Mavis na wąskiej dróżce cnoty.
Poślubił ją z rozpaczy, zaślepiony gniewem i pożądaniem. „Kobieta, która mi dałeś, podała mi owoc z drzewa, i ja go zjadłem”. Och, tak, Mavis skusiła go, a on uległ.
Austin wiedział, że szatan zawsze przemawia najpierw do kobiety, swoim miękkim uwodzicielskim głosem. Kobieta jest bardziej podatna na grzech, upada i pociąga za sobą mężczyznę.
Ale był wiemy żonie. Przez trzydzieści lat tylko raz zwrócił się ku innej kobiecie.
Nawet jeżeli, egzekwując prawa małżonka i biorąc czasem Mavis, czuli smakował Madeline w ciemnościach, był to jedynie znak od Pana, że Madeline należy do niego.
Udawała wobec niego obojętność. Wiedział, przez wszystkie te lata wiedział, że odeszła z Beau tylko po to, by go dręczyć, jak to zwykle kobiety.
Należała do niego. Tylko do niego. Zaprzeczyła gwałtownie, kiedy oznajmił jej to przed wyruszeniem na wojnę, ale był to zwykły wykręt.
Gdyby nie Beau, czekałaby na jego powrót. Nie czekała, i stało się to dla niego początkiem końca.
Czyż nie urabiał sobie rąk po łokcie, nie zaharowywał się prawie na śmierć próbując zapewnić godziwe życie rodzinie, którą się obarczył? A kiedy on pracował, padał i znów się podnosił, spływał potem i krwią, Beau siedział w swoim białym domu i się śmiał. Śmiał się.
Ale Beau nie wiedział. Mimo wszystkich swoich pieniędzy i pięknych ubrań, i eleganckich samochodów nigdy się nie dowiedział, że pewnego upalnego dnia w środku lata, kiedy oddech palił płuca, a niebo było rozprażone do białości, Austin Hatinger sięgnął po swoją własność.
Pamiętał, jak wyglądała tego dnia. Obraz w jego umyśle był tak wyraźny, że dłonie mu drżały, a gorące fale krwi uderzały do głowy.
Przyszła do niego, wniosła kosz na jego werandę, duży wiklinowy kosz wypełniony rzeczami dla jego rodziny. Dla jego raczkującego syna, dla jego żony, która leżała w pokoju i wypacała z siebie kolejne dziecko.
Madeline ubrana była w niebieską sukienkę i biały kapelusz przewiązany zwiewną szarfą. Zawsze miała słabość do takich szaliczków. Ciemne włosy zwinięte pod kapeluszem ujmowały w ramkę twarz o kremowej skórze, skórze, którą smarowała mazidłami kupionymi za śmierdzące pieniądze Beau. Wyglądała jak wiosenny poranek. Szła wolno zakurzoną ścieżką ku jego walącej się werandzie, oczy jej się śmiały jakby nie widziała nędzy, stopni z betonowych bloków, nędznych ubrań wiszących na sznurze, chudych kur dziobiących w kurzu.
Głos miała tak czysty, kiedy ofiarowała mu ten kosz z używanymi rzeczami. Beau kupił je dla dzieci, które miał z jego. Austina, kobietą. Myśl ta huczała mu w głowie, zagłuszając jęki jego własnej żony, nawołującej o lekarza.
Pamiętał, że Madeline chciała wejść do środka, zatroskana o kobietę, która nigdy nie znalazłaby się w jego łóżku, gdyby nie zdrada innej.
– Jedź po doktora, Austin – powiedziała tym swoim głosem, chłodnym jak źródlana woda. Współczucie malujące się w jej złocistych oczach wwiercało się w niego jak świder. – Pośpiesz się, ja zostanę z twoją żoną i synkiem.
To nie szaleństwo nim owładnęło. Nie, Austin nigdy by tego tak nie określił. To było poczucie sprawiedliwości. Owładnął nim słuszny gniew, kiedy zwlókł Madeline z werandy. Kierowała nim prawda, kiedy rzucił ją na ziemię, w brud i kurz.
O, udawała, że go nie chce. Krzyczała i walczyła, ale to było tylko udawanie. Miał prawo, prawo dane mu od Boga, wedrzeć się w nią. Nieważne, że ani na chwilę nie przestała udawać, że szlochała i błagała o litość. W końcu ona też musiała uznać to prawo.
Wypełnił ją swoim nasieniem i jeszcze teraz, po tyłu łatach, pamiętał, jaką przyniosło mu to ulgę. Pamiętał, jak dygotało jego ciało, kiedy oddawał jej to, co było w nim mężczyzną.
Przestała w końcu płakać. Kiedy stoczył się z niej i leżał w piachu wpatrując się w to białe od żaru niebo, wstała, odeszła, zostawiła go z triumfem w duszy i smakiem goryczy w ustach.
Czekaj, dzień po dniu, noc w noc, na przyjście Beau. Narodził się jego drugi syn, żona leżała w łóżku z kamienną twarzą, a Austin czekał z winchesterem w dłoni. I tęsknił aż do bólu za tym, by móc zabić.
Ale Beau nigdy nie przyszedł. Austin zrozumiał, że Madeline zachowała tajemnicę. 1 skazała go na zagładę.
Teraz Beau nie żył. Nie żyła również Madeline. Leżeli we wspólnym grobie na Cmentarzu Błogosławionego Spokoju.
Ale został syn, syn, który obrócił koło przeznaczenia. Syn uwiódł jego córkę. Dziewczyna nie żyła.
Zemsta była jego prawem.
Austin zamrugał powiekami i skupił wzrok ponownie na smugach słonecznego światła, które przenikały przez pręty, przesuwając się wraz ze słońcem. Nadchodził zmierzch. Austin tkwił w przeszłości przeszło dwie godziny.
Nadszedł czas, by zaplanować przyszłość. Z obrzydzeniem spojrzał na swoje szerokie niebieskie spodnie. Więzienne ubranie. Wkrótce się go pozbędzie. Ucieknie. Bóg pomaga tym, którzy pomagają sami sobie. Znajdzie sposób.
Wróci do Innocence i zrobi to, co powinien zrobić przeszło trzydzieści lat temu. Zabije cząstkę Beau, która żyła w jego synu.
I wyrówna rachunki.
Caroline wyszła na ukwiecone patio i wciągnęła głęboko powietrze pachnące latem. Światło złagodniało, nadciągał zmierzch i owady brzęczały w trawie. Caroline doznała uczucia niemal przesytu. Zapomniała, jak bardzo to uczucie może być przyjemne.
Kolacja okazała się furą pysznego jedzenia podawanego na srebrnych tacach. Była to powolna, wykwintna ceremonia wypełniona zapachem, smakiem, rozmową, śmiechem. Teddy pokazywał sztuki magiczne z serwetka i sztućcami. Dwayne, ponury, ale w stopniu możliwym do przyjęcia, zaprezentował niezwykły talent mimiczny, naśladując Jimmy'ego Stewarta. Jacka Nicholsona i miejscowych oryginałów w rodzaju Juniora Talbota.
Tucker i Josie bawili ją obrazowymi opowieściami o skandalach seksualnych, jakie zdarzyły się przed pięćdziesięciu laty.
Jak bardzo różniła się ta kolacja od posiłków w jej domu rodzinnym.
Matka narzucała stosowny temat rozmowy i ani kropla nie spadała na wykrochmalony adamaszkowy obrus. Posiłki te przypominały bardziej konferencje biurowe niż rodzinne biesiady. Nigdy nie omawiano przeszłości przodków, a Georgia McNair Waverly wcale nie byłaby ubawiona, gdyby gość wyciągnął zza jej stanika widelec do sałaty. Za to Caroline bawiła się jak nigdy dotąd w życiu i było jej przykro, że wieczór się kończy.