A dowód tego miała przed oczami. Dowodem był również dom jej babki i wszystkie te domy i farmy, i pola wokół Innocence. I samo Innocence.
Właśnie zaczynała to rozumieć.
Kiedy zobaczyła Tuckera, który ukazał się na frontowej werandzie, pomyślała, że może i jego zacznie rozumieć. Uruchomiła silnik i objechała powoli gazon peonii.
– Stałaś tam tak długo. Już zacząłem się bać, że się rozmyśliłaś.
– Nie. – Wysiadła z samochodu. – Po prostu patrzyłam.
On również dokonał pewnych obserwacji i uznał, że będzie lepiej, jeżeli poczeka z mówieniem, aż obręcz, która ściskała jego serce, zostanie trochę rozluźniona. Caroline ubrana była w cienką białą sukienkę, rozkloszowaną ku dołowi. Wyobraził sobie, jak powiewa na wietrze; trzymała się na dwóch ramiączkach szerokości palca. Szyję Caroline otaczał naszyjnik z jakichś wypolerowanych kamieni. Zaczesane w tył włosy odsłaniały kolczyk harmonizujące z naszyjnikiem. Zrobiła coś tajemniczego i bardzo kobiecego z twarzą, pogłębiając oczy i podkreślając usta.
Kiedy szła ku niemu po schodach, poczuł pierwsze tchnienie jej zapachu. Prawą ręką ujął jej lewą dłoń i obrócił ją w koło pod łukiem swojego ramienia, niby w tańcu. Roześmiała się. Kiedy ujrzał głębokie wycięci sukienki na plecach, przełknął głośno ślinę.
– Muszę ci coś wyznać, Caroline.
– Słucham.
– Jesteś brzydka. – Potrząsnął głową, zanim zdołała coś powiedzieć. – Musiałem wyrzucić to z siebie.
– Interesujące podejście.
– Pomysł mojej siostry. To powinno powstrzymać kobiety przed zakochiwaniem się we mnie.
Dlaczego zawsze pobudzał ją do śmiechu?
– Metoda może okazać się skuteczna. Masz zamiar zaprosić mnie do środka?
– Wydaje mi się, że czekałem na to bardzo długo. – Poprowadził ją do drzwi, otworzył je. Zatrzymał się na chwilę, żeby zobaczyć, jak wygląda w progu – w jego progu – na tle krzewów magnolii. Musiał stwierdzić, że wyglądała świetnie.
– Witaj w Sweetwater.
W chwili gdy znalazła się w holu, usłyszała donośne pokrzykiwania Delii.
– Jeżeli zapraszasz kogoś do mojego stołu, mogłabyś przynajmniej go nakryć! – Della stała u podnóża kręconych schodów, z jedną ręką na mahoniowym słupku, drugą na potężnym biodrze.
– Powiedziałam, że nakryję, no nie? – dobiegł z góry głos Josie. – Nie wiem, o co ten cały rwetes. Skończę robić twarz i zajmę się stołem.
– Tydzień zejdzie, zanim skończy z tymi farbami. – Della odwróciła się. Święte oburzenie na jej twarzy ustąpiło miejsca ciekawości, kiedy dostrzegła Caroline. – Proszę, proszę, to ty jesteś wnuczką Edith.
– Tak.
– Ucięłyśmy sobie z Edith niejedną miłą pogawędkę na jej
frontowej werandzie. Przypominasz ją trochę. Koło oczu.
– Dziękuję.
– To jest Della – obwieścił Tucker. – Opiekuje się nami.
– Próbuję od trzydziestu lat, ale rezultaty są mizerne. Zabierz ją do gościnnego salonu i daj dobrej sherry, Tucker. Kolacja będzie niedługo. – Po raz ostatni łypnęła okiem w stronę schodów i podniosła głos. – Dobrze by było, gdyby ktoś przestał się pacykować i nakrył stół.
– Chętnie to zrobię – zaczęła Caroline, ale Della już popychała ją w stronę salonu.
– Nawet mowy nie ma. Tucker obrał ziemniaki, a ta dziewczyna nakryje do stołu. Tyle przynajmniej może zrobić, skoro zaprosiła tego doktora od umarlaków. – Poklepała Caroline po ramieniu i popędziła do kuchni.
– Doktor od umarlaków?
Tucker uśmiechnął się i podszedł do antycznej orzechowej komody, gdzie trzymano alkohol.
– Patolog.
– A, Teddy. To… interesujący człowiek, z pewnością. – Przesunęła wzrokiem po wysokich oknach, koronkowych firankach, tureckich dywanach. Dwie bliźniacze kanapy utrzymane były w tonacji pastelowej. Ściany pokryte były tapetą w chłodnych barwach harmonizujących ze starymi meblami, podobne kolory miały ręcznie wyszywane poduszki leżące na otomanie. Na obramowaniu marmurowego kominka stała waza Waterforda wypełniona płatkami róż.
– Uroczy dom. – Wzięła z jego rąk kieliszek. – Dziękuję.
– Oprowadzę cię kiedyś. Opowiem całą historię.
– Chciałabym ją usłyszeć. – Podeszła do okna, skąd mogła widzieć ogród, a dalej pola i stary cyprys. – Nie wiedziałam, że jesteście farmerami.
– Plantatorami – sprostował Tucker stając za jej plecami. – Lorgstreetowie są plantatorami od osiemnastego wieku, od dnia kiedy Beauregard Longstreet wyłudził od Henry'ego Van Havena w dwudniowej partii pokera sześćset akrów najlepszej ziemi w delcie. Było to w Natchez w tysiąc siedemset dziewięćdziesiątym szóstym roku, w domu rozpusty o nazwie „Czerwona Gwiazda”.
Caroline odwróciła się od okna.
– Zmyślasz.
– Nie, droga pani, mój ojciec powtórzył mi to, co usłyszał od swojego ojca, który usłyszał to od swojego ojca, i tak dalej, aż do owego pamiętnego dnia w dziewięćdziesiątym szóstym, oczywiście, fragment o szachrowaniu opiera się na spekulacjach. Jest autorstwa Larssonów. Nawiasem mówiąc, są kuzynami Van Havenów.
– To brzydko z ich strony.
Lubił kiedy tak na niego patrzyła, z leciutko wydętymi wargami, z delikatną kpiną w oczach.
– W każdym razie Henry tak się zdenerwował utratą ziemi, że próbował zgładzić starego Beau, kiedy ten skończył świętowanie wygranej z jedną z najlepszych dziewczynek w „Czerwonej Gwieździe”. Nazywała się Millie Jones.
Caroline cmoknęła wargami i potrząsnęła głową.
– Powinieneś zostać literatem.
– Mówię ci tylko, jak było. A więc Millie była zadowolona z Beau – wspominałem ci może, że Longstreetowie cieszyli się zawsze opinią znakomitych kochanków?
– Nie wydaje mi się.
– Udokumentowane, poprzez wieki – zapewnił ją Tucker. Lubił patrzeć, jak uśmiech rozjaśnia jej oczy, łagodzi wyraz ust. Gdyby nie znał tej historii, wymyśliłby ją na poczekaniu. – I Millie, wdzięczna Beau za jego starania, jak również za pięć dolarów w złocie, które pozostawił na nocnym stoliku, podeszła do okna, żeby pomachać mu na pożegnanie. To właśnie ona dostrzegła Henry'ego, który czaił się w krzakach z naładowaną flintą Krzyknęła ostrzegawczo. Henry wystrzelił. Kula przeszyła rękaw surduta Beau, ale nie ucierpiał na tym jego refleks. Wyciągnął nóż i cisnął nim w krzak, z którego padł strzał. Trafił Henry'ego prosto w bebechy, jak mawiał mój dziadunio.
– Był, oczywiście, ekspertem w rzucaniu nożem, tak jak był znawcą sztuki miłosnej.
– Bardzo utalentowany człowiek – przytaknął Tucker. – A ponieważ był również niezwykle roztropny, uznał, że lepiej opuścić Natchez i nie odpowiadać niewygodne pytania o karciany zakład, nieboszczyka w krzakach i arkansaski burdel. Będąc romantykiem, zabrał Mollie z tego domku i przywiózł ją tutaj. – I zaczął sadzić bawełnę.
– Sadzić bawełnę, bogacić się i płodzić dzieci. To właśnie ich syn zaczął budowę tego domu w tysiąc osiemset dwudziestym piątym. Caroline nie odezwała się. Można było dać się łatwo porwać rytmowi, melodii jego głosu. Nieważne, co w tej historii jest prawdą, pomyślała, a co Tucker zmyślił na poczekaniu. Chodzi o sposób, w jaki opowiadał.
Odsunęła się od okna, czując, że on zaraz jej dotknie. Nie była już wcale taka pewna, że sobie tego nie życzy.
– Wiem bardzo niewiele o historii mojej rodziny – powiedziała. – A już z pewnością nic o wydarzeniach sprzed dwustu lat.
– Tutaj, w delcie, częściej oglądamy się za siebie, niż patrzymy w przyszłość. Historia to największa plotkara. A jutro… Cóż, jutro samo zadba o siebie, prawda?
Wydało mu się, że słyszy jej westchnienie, ale dźwięk był tak cichy, że mógł się pomylić.
– Przez całe życie myślałam wyłącznie o przyszłości, planowałam następny miesiąc, następny sezon. To pewnie tutejszy
klimat tak
na mnie wpłynął. – Tym razem westchnęła i było w tym coś tęsknego. – Od chwili, gdy weszłam do domu babci, nie pomyślałam nawet o przyszłości. Zresztą, nie chciałam myśleć – powiedziała, przypomniawszy sobie telefony od menedżera. Twierdził, że jej wyjazd do Missisipi jest ucieczką.