Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Nieważne, czy jest trudne, czy łatwe, powiedział sobie Cyr podchodząc do bocznej ściany domu, żeby wężem ogrodowym obmyć twarz i ręce. Jest to coś, co musi zrobić, ponieważ jeżeli tego nie zrobi, ojciec przyjdzie po niego. Znajdzie go, choćby nie wiem jak dobrze się ukrył. Przyjdzie po niego już nie z pasem czy pięściami. Z czymś gorszym.

– „Jeżeli oko cię zgorszy, wykol je" – powiedział jego ojciec. – Jesteś moim okiem, synu. Moimi oczami.

I przysunął ostrze noże tak blisko, tak blisko jego lewego oka, że Cyr bał się mrugnąć.

– Nie zawiedź mnie, synu. Przyprowadź go tutaj, ja będę czekał.

– Skończyłeś na dzisiaj?

Cyr podskoczył na głos Tuckera i oblał sobie wodą buty. Tucker uśmiechnął się i przytknął zapałkę do połówki papierosa.

– Della mówiła mi, że jesteś dzisiaj jakiś nerwowy. Lepiej zakręć tego węża, zanim się utopisz.

– Tak, proszę pana. Skończyłem. – Cyr gapił się na swoją rękę. Widział, jak palce zaciskają się na metalowym kurku i przekręcają go.

– Całe szczęście, bo już patrząc na ciebie czuję się przepracowany. Chcesz coli albo cytrynowego ciasta?

– Nie. proszę pana. – Z opuszczoną głową zwijał węża. W gardle czuł coś bardzo zbliżonego do łez. Może się nie uda, pomyślał z rozpaczą. Może Tucker każe mu po prostu zmiatać do domu. Z zaciśniętymi wargami Cyr pokuśtykał w stronę roweru.

– Co ci się stało w nogę?

Cyr stanął tyłem do domu i patrzył niewidzącym wzrokiem w przestrzeń. „Niech cię pożałuje, chłopcze. Niech cię wsadzi w któryś z tych swoich eleganckich samochodów. I sprowadź go tu do mnie".

– To nic, panie Tucker. Chyba coś sobie naciągnąłem. – Kuśtykał dalej, modląc się, żeby Tucker zbył go wzruszeniem ramion.

– Wróć do domu i pokaż tę nogę Delii.

Cyr zacisnął dłonie na rączkach kierownicy i rzucił spłoszone spojrzenie w stronę werandy.

– Nie, proszę pana, wolę wrócić do domu.

Tucker dostrzegł łzy w jego oczach i zmarszczył brwi. Duma nastolatka to bardzo drażliwa sprawa.

– Muszę pojechać do miasta załatwić parę sprawunków – improwizował schodząc z werandy. – Ta kobieta gania mnie w tę i z powrotem, kup to, załatw tamto. Jak to się dzieje, że kobieta nie potrafi od razu powiedzieć, czego jej trzeba?

Cyr wpatrywał się w plamy rdzy na kierownicy.

– Nie wiem, proszę pana.

– Jedna z tajemnic wszechświata. – Położył chłopcu rękę na ramieniu i poczuł, że Cyr sztywnieje. Z poczuciem winy uświadomił sobie, jaki chłopiec jest chudy i jak ciężko pracuje. – Zapakuj rower do oldsa, Cyr. Podwiozę cię do domu.

Kłykcie Cyra zbielały.

– Nie chcę sprawiać kłopotu, panie Tucker.

– I tak muszę przejechać koło zjazdu do twego domu. Chodź, znikamy stąd, zanim ta kobieta przypomni sobie o czymś jeszcze.

– Tak, proszę pana. – Z opuszczoną głową, Cyr doprowadził rower do samochodu. W głowie mu łomotało, kiedy Tucker wyjął kluczyki ze stacyjki i otworzył bagażnik.

– Bóg jeden wie, dlaczego ona jeździ tą łodzią – mruknął Tucker. – Można by tu załadować trzech truposzy. – Odsunął na bok pudło odzieży dla ubogich, trzy pary butów, które należało oddać do szewca przy następnym pobycie w Greenville, karton słojów z kamionki i winchester.

Cyr spojrzał na broń i szybko odwrócił wzrok. Tucker zauważył to spojrzenie.

– Wozi to z sobą od paru miesięcy – powiedział. – Mówi, że będzie jak znalazł, kiedy samochód jej się zepsuje i napatoczy się jakiś zboczeniec. – Tucker przeciągnął starannie linę i przymocował ją do zderzaka. – Wprawdzie nie mogę sobie jakoś wyobrazić Delii siedzącej na masce z winchesterem na kolanach i wypatrującej zboczeńca, ale kto wie.

Cyr nie odpowiedział. Wsiadł do samochodu. Ze schowka przy kierownicy Tucker wyjął parę kaset.

– Chowam je w schowku – powiedział. – Kobieta nigdy nie zagląda do schowka. Co powiesz na Presleya?

– Okay. – Cyr splótł Zesztywniałe dłonie na kolanach.

– Chłopie, Presley nie jest okay, Presley jest super. – Tucker włożył kasetę do odtwarzacza i cofnął taśmę do „Heartbreak Hotel". – Śpiewał wraz z Królem, jadąc aleją. – W domu wszystko w porządku?

– W domu?

– Twoja mama dobrze się czuje?

– Ona… Jako tako.

– Jeżeli czegoś potrzebujesz, pieniędzy albo czegokolwiek, wystarczy mi o tym powiedzieć. I nie musisz mówić mamie, skąd to masz.

Cyr odwrócił głowę. Nie mógł znieść troski, zwykłej serdeczności.

– Radzimy sobie. – Mignęła mu ciężarówka Toby'ego u wylotu drogi prowadzącej do domu Caroline i zapragnął zapłakać. Nigdy już nie będzie mógł zagwizdać na Jima. Po dzisiejszym dniu, kiedy stał się mordercą.

– Nie powiesz mi, co się dręczy, Cyr? Serce podeszło mu do gardła.

– Nic, panie Tucker. Nic mnie nie dręczy.

– Skończyłem czternaście lat już jakiś czas temu – powiedział Tucker swobodnie. – Ale pamiętam, jak to jest. I pamiętam jak to jest, kiedy ojciec ma ciężką rękę i krótki lont. – Tucker popatrzył na niego z takim zrozumieniem, że Cyr musiał znowu odwrócić głowę. – Nie kulałeś, wsiadając do samochodu, Cyr.

Gula strachu zaczęła rosnąć. – Chyba… chyba mnie już nie boli ta noga. Tucker milczał przez chwilę, potem wzruszył ramionami. – Skoro tak…

Jechali teraz wzdłuż wąskiego pasemka Little Hope. Cyr wiedział, że za chwil? znajdą się nad przepustem.

– Trzy… trzymam rower w przepuście.

– Dobrze. Wysadzę cię tam, jeżeli chcesz.

– Może mógłby pan…

„Znieść rower na dół. Pomóc mi sprowadzić rower do przepustu, gdzie czeka na pana mój ojciec. Pomoże mi pan, ponieważ zawsze pan pomaga, kiedy pana o to proszą".

– Co takiego?

Są już prawie na miejscu. Prawie na… Cyr przesunął dłonią po suchych ustach. Nie czul już w sobie lodowatego strachu, tylko mdlącą grozę. „Muszę go tylko poprosić, i on to zrobi". Ujrzał błysk – odbicie światła od szkieł lornetki. A może noża.

– Stać! Stać! – W panice chwycił za kierownicę. Samochód zatańczył na drodze, omal nie wpadając do strumienia.

– Co u diabła?! – Tucker odkręcił kierownicę i nacisnął na hamulec. Olds stanął w poprzek drogi. – Straciłeś rozum?

– Niech pan zawróci, panie Tucker, niech pan zawróci, na miłosierdzie boskie, trzeba zawrócić! – Szlochając Cyr uczepił się kierownicy. – Proszę Boże, odwróć samochód, zanim on przyjdzie nas zabić. Teraz zabije nas obu.

– Cyr, uspokój się!

Oldsmobile obrócił się dostojnie jak okręt wypływający z portu i pomknął z powrotem ku Sweetwater. Skulony na siedzeniu Cyr szlochał z rękoma przy ustach. Wpatrywał się we wsteczne lusterko, podczas gdy Król śpiewał o palącej miłości.

– On przyjdzie. Wiem, że przyjdzie. Moje oczy, wyjmie mi moje oczy! – Chwycił się za żołądek. Tucker zjechał na pobocze. Wyciągnął Cyra z wozu i trzymał go za głowę, kiedy wymiotował. Potem wyciągnął chusteczkę i otarł chłopcu twarz.

– Oddychaj wolno. Myślisz, że już?

Cyr skinął głową i zaczął płakać. Cicho, beznadziejnie. Tuckerowi ścisnęło się serce. Siedział osłupiały w otwartych drzwiach samochodu i klepał Cyra po ręce.

– Wypłacz się. Poczujesz się lepiej.

– Nie mogłem tego zrobić. Po prostu nie mogłem. On mnie zabije.

– Kto cię zabije?

Cyr zwrócił ku niemu pocętkowaną, zrozpaczoną twarz. Tucker pomyślał, że wygląda jak zakatowany pies, który czeka na ostatni cios.

– Mój tata. Kazał mi tu pana przyprowadzić. Powiedział, że to za Eddę Lou i że jeżeli oko cię zgorszy, musisz je wyjąć. Przynosiłem mu codziennie jedzenie. I przyniosłem mu pas i czystą koszulę. I lornetkę. Musiałem. A dzisiaj przyniosłem mu nóż.

Tucker podniósł Cyra za front koszuli i potrząsnął nim mocno.

– Twój tata jest tutaj, w tym przepuście?

– Czeka na pana. Miałem pana przyprowadzić. Ale nie mogłem. – Cyr wywrócił oczami. – Może już idzie. Może już idzie. I ma te pistolety.

– Wskakuj do wozu.

Cyr zrozumiał z tego, że jedzie prosto do więzienia. Pomagał zbiegowi i stawał się tym samym współsprawcą czy coś takiego. Ale więzienie było lepsze niż wyjęcie oczu nożem.

64
{"b":"107067","o":1}