Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Odwróciła głowę i z policzkiem przytulonym do kolan patrzyła na niekiedy kończył opowiadanie, najprawdopodobniej wyssane z palca. Co dziwne – ból głowy ustąpił wraz z ostrzegawczym dławieniem w żołądku.

– A więc – powiedziała – Longstreetowie łamią nogi, żeby uniknąć większych nieszczęść, i na tym polega ich szczęście, tak?

– Tak. Posłuchaj, skarbie, spakuj swojego psa i co ci tam jeszcze trzeba, i przeprowadź się do Sweetwater na jakiś czas. – Uśmiechnął się, widząc błysk czujności w jej oczach. – Mamy tuzin sypialni, więc nie musisz zamieszkać w mojej. – Przesunął palcem wzdłuż jej nosa. – Chyba że jesteś gotowa przyznać, że wylądujesz tam prędzej czy później.

– Dziękuję ci za tak wielkoduszną propozycję, ale niestety jestem zmuszona odmówić.

W jego oczach mignął cień zniecierpliwienia.

– Caroline, będziesz tam miała tyle przyzwoitek, ile zechcesz, oraz porządny zamek w każdej sypialni, jeżeli obawiasz się, że spróbuję wedrzeć się do twojego łóżka.

– Jestem pewna, że spróbujesz – powiedziała, ale ze śmiechem. – I nie pochlebiaj sobie. Naprawdę nie obawiam się, że mogłabym ci ulec. Mimo to muszę tu zostać.

– Nie proponuję ci przecież przeprowadzki na stałe. – Ze zdziwieniem stwierdził, że ta myśl nie przyprawiła go o dreszcz zgrozy. – Zamieszkaj u nas, dopóki Austin nie wróci tam, gdzie jest jego miejsce.

– Muszę tu zostać – powtórzyła. – Tucker, aż do tego lata nigdy nie podjęłam samodzielnie żadnej decyzji. Robiłam, co mi kazano, jechałam tam, gdzie mi kupowano bilet, postępowałam tak, jak tego po mnie oczekiwano.

– Opowiedz mi o tym.

– Nie, nie teraz. – Westchnęła przeciągle. – Może kiedy indziej. To jest mój dom, moje miejsce na ziemi i zostanę tu. Moja babcia mieszkała tu przez całe dorosłe życie. Moja matka tu się urodziła, choć wolałaby, żeby o tym nie wspominać. Chcę się upewnić, że jestem McNair na tyle, by przetrwać tu jedno lato. – Uśmiechnęła się, zmieniając nastrój. – Dasz mi te kwiaty czy pozwolisz im zwiędnąć na schodach?

Mógłby przytoczyć jeszcze parę ważkich argumentów, ale dał spokój. Nie zwykł naginać ludzi do swojej woli.

– Ten wiecheć? – Z niewinną miną podniósł róże. Wilgotne waciki, w które owinięta była każda łodyga, pozwoliły zachować kwiatom świeżość. – Chcesz go?

Wzruszyła ramionami.

– Nie chciałabym, żeby się zmarnowały.

– Ja też nie, zważywszy że pojechałem po nie aż do Rosedale. Po to wino też. Na dodatek musiałem pożyczyć od Delii samochód. – Podniósł kwiaty do twarzy i ostentacyjnie wciągnął nosem powietrze. – A z Delią nie ma nic darmo. Powinnaś zobaczyć listę zadań, którą mi wręczyła. Pralnia chemiczna, rynek warzywny, wyprzedaż u Woolwortha, nawet to nie zostało mi oszczędzone. Zrobiłem zator w sklepie z bielizną damską wybierając negliż dla jej siostrzenicy, która urządza przyjęcie zaręczynowe w przyszłym tygodniu. Mam swoje zasady i nie kupuję wytwornej bielizny dla kobiety, z którą nie pozostaję w intymnych stosunkach.

– Bardzo jesteś zasadniczy, Tucker.

– Tak, grunt to zasady. – Położył róże na jej kolanach. Żółte pączki połyskiwały jak krople słońca. – Pomyślałem, że żółte najbardziej do ciebie pasują.

– Są piękne. – Wciągnęła w nozdrza zapach, słodki i mocny. – Chyba powinnam ci podziękować za trud, jaki sobie zadałeś, żeby je dla mnie zdobyć.

– Wolałbym, żebyś mnie pocałowała. – Uśmiechnął się, kiedy zmarszczyła brwi. Patrzył na nią wsparłszy brodę na dłoni. – Nie zastanawiaj się nad rym, Caroline. Po prostu zrób to. Działa na ból głowy lepiej niż proszek.

Więc z różami na kolanach pochyliła się ku niemu i dotknęła ustami jego warg. Smak pocałunku był równie silny i słodki jak zapach róż. I równie kojący. Trochę oszołomiona chciała się cofnąć, ale przytrzymał jej głowę.

– Jankesi! – mruknął. – Zawsze w pośpiechu. – Zagarnął ustami jej wargi.

Wiedziała, jak powolny, jak głęboki mógłby być ten pocałunek, gdyby na to pozwoliła. Więc westchnęła cichutko i dała się unieść fali.

Nie przestraszyła się nawet wtedy, gdy zacisnął jej palce na karku. Pod dłonią czuła szalone bicie jego serca. Sprawiło jej to przyjemność.

Tym razem to on się odsunął. Nie dotknął jej, jeżeli nie liczyć palców na karku. Nie dotknął jej, jeżeli nie liczyć palców na karku. Nie dotknął jej. Nie śmiał. Wiedział, że jeżeli to zrobi, nie będzie w stanie się opanować.

Coś tutaj było cholernie nie w porządku. Tucker wiedział, że musi to sobie dobrze przemyśleć.

– Nie sądzę, żebyś zaprosiła mnie do środka?

– Nie – powiedziała, i głęboko odetchnęła. – Jeszcze nie teraz.

– Więc pojadę do domu. – Po krótkiej wewnętrznej walce między,jechać" a „zostać", wstał. – Obiecałem kuzynce Lulu partyjkę warcabów. Ona oszukuje. – Uśmiechnął się szeroko. – Ja też, tylko jestem szybszy.

– Dziękuję za kwiaty. I za wino.

Tucker przekroczył szczeniaka, który tarzał się pod schodami. Ponieważ między oldsmobile'em Delii a BMW zostało zaledwie kilka centymetrów, wsiadł od strony pasażera. Nacisnął starter i otworzył okno.

– Wsadź to wino do lodówki, kochanie. Wrócę.

Patrząc, jak wyjeżdża tyłem z jej podjazdu, Caroline zastanawiała się, dlaczego to krótkie zdanie zabrzmiało jak groźba.

Josie i Crystal siedziały przy swoim ulubionym stoliku w „Chat'N Chew". Pretekstem spotkania był obiad, ale ponieważ obie się odchudzały, był to kiepski pretekst. Tak naprawdę chodziło o plotki.

Josie zerkała bez większego zainteresowania na swoją sałatkę z kurczęcia. Miała ochotę na gruby stek i furę ślicznych tłustych frytek. Ale martwiła się o swoje ciało. Miała już trzydziestkę z hakiem i z niepokojem wypatrywała grożących jej obwisłości i zwiotczeń.

Jej mama utrzymała szczupłą sylwetkę aż do chwili, gdy padła martwa w swoje róże. Josie postanowiła, że będzie tak szczupła, jak się da.

Od dnia, kiedy uświadomiła sobie, że jej matka różni się zasadniczo od jej ojca, Josie znajdowała się w ciągłej rozterce. Choć czuła się z tego powodu winna, że mogła oprzeć się pragnieniu, by być równie piękna jak matka, piękniejsza. Równie pożądana przez mężczyzn. Bardziej pożądana.

Nigdy nie zdołała przejąć spokojnej godności matki i poniosła sromotną klęskę w pierwszym małżeństwie, więc postanowiła naśladować odważny styl ojca. Czuła, że do niej pasuje: wygląd kobiety fatalnej i odrobina wulgarności. już za młodu dopasowała elementy układanki pod tytułem „Josie Longstreet". Teraz należało ją tylko scementować.

Podczas gdy Josie rozgrzebywała widelcem sałatkę z kurczęcia. Crystal rozprawiała się ze swoim tuńczykiem w pomidorze. Rytmicznie machając widelcem, ani na chwilę nie przestawała mówić. Josie włączała się i wyłączała, jak to robiła przez całe życie.

Lubiła Crystal, lubiła ją od czasu, gdy podjęły uroczyste postanowienie, że zostaną najlepszymi przyjaciółkami. Miały wtedy po siedem lat, uprzywilejowaną pozycję społeczną i nie wiedziały, jak różnie ułoży im się życie. Josie poszła swoją drogą: debiutanckie bale i pierwsze, stosowne małżeństwo, Crystal - swoją. Po tym jak ojciec prawnik uciekł w nieznanym kierunku ze swoją sekretarką, przypadła jej w udziale ciężka praca i nieudane małżeństwo, które po drugim poronieniu zakończyło się rozwodem.

Ale pozostały przyjaciółkami. Za każdym powrotem do Innocence Josie odnawiała więzy łączące ją z Crystal. Była na tyle sentymentalna, by pragnąć dziecinnej przyjaźni w dorosłym życiu. I cieszyło ją, że się tak ładnie z Crystal uzupełniają. Crystal była drobna i zaokrąglona, Josie wysoka i szczupła. Crystal, mając jasną skórę obsypaną piegami, wydała majątek na reklamowane środki, by w końcu zaakceptować je jako cechę charakterystyczną. Nauczyła się dbać o cerę w Szkole Zdrowia i Urody Madame Aleksandry, którą ukończyła z trzecią lokatą i miała dyplom na potwierdzenie tego faktu.

W efekcie jej mlecznobiała karnacja stanowiła idealne dopełnienie cygańskiej twarzy Josie. Crystal zmieniała uczesanie co parę miesięcy, reklamując w ten sposób swoje fryzjerskie umiejętności. Obecnie miała włosy w kolorze sherry, uczesane w wysoki kok. Twierdziła z uporem, że koki znów stają się modne.

51
{"b":"107067","o":1}