Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Idąc za radą Jima, pojechała na farmę Fullerów. Jim powiedział jej, że suka Happy Fuller, Księżniczka, oszczeniła się dwa miesiące temu.

Happy, który przebrała się już z żałobnej szaty w strój ogrodniczy, powitała Caroline z radością. Była zachwycona perspektywą pozbycia się ostatniego szczeniaka i zdobyciem nowej słuchaczki, której mogła opowiedzieć swoje cmentarne przeżycia.

– Nigdy nie byłam tak przerażona – mówiła Happy, prowadząc Caroline obok stadka ceramicznych gęsi i gazonu niecierpków. – Stałam niedaleko, przy grobie mamy. Zmarła na raka jajników w wieku osiemdziesięciu pięciu lat. Nie pozwoliła zabrać się do lekarza. Rak przeszedł przez nią jak huragan przez zboże. Ja odwiedzam regularnie doktora Shaysa i robię wymazy równo co sześć miesięcy.

– Bardzo rozsądnie.

– Nie ma sensu uciekać przed problemami. – Happy stanęła przed wiatrakiem w kształcie człowieczka piłującego drzewo. Dzień był duszny, zupełnie bezwietrzny i człowieczek odpoczywał sobie w spokoju.

– No więc – ciągnęła Happy pochylając się, żeby wyrwać chwast, który miał czelność wyrosnąć pośród jej cynii. – Stoję sobie koło mamy i nagle słyszę potworny harmider. Wrzaski i krzyki. Odwracam się i co widzę? Policjant z Greenville wlatuje z Mavis do grobu Eddy Lou, a Austin wali tego drugiego glinę – wyglądał jakby nie miał nawet osiemnastu Jat – w głowę jego własnym pistoletem. Myślę sobie, Panie w niebiosach, zacznie strzelać! A on co robi? Chwyta Birdie za gardło i rozkazuje temu drugiemu glinie – temu w grobie – żeby wyrzucił kluczyki od kajdanków. A Mavis wrzeszczy jakby chciała obudzić umarłego. I ta biedna Birdie, biała jak ściana, z lufą przy skroni. Myślałam, że padnę na serce. Birdie jest moją najlepszą przyjaciółką.

– Tak, wiem. – Caroline usłyszała już pełną relację od Carola Johnsona, ale pogodziła się z faktem, że usłyszy ją jeszcze raz. I jeszcze raz.

– Kiedy Austin wypalił z tego pistoletu, schowałam się za nagrobek mamy i wcale się tego nie wstydzę. Nagrobek jest niczego sobie, duży, choć musiałam toczyć o niego boje z moim bratem, Dickiem. Zawsze był dusigroszem. Rany, potrafi wycisnąć centówkę jak cytrynę. Wtedy Vernon – który jest jeszcze bardziej szczwany od swego ojca – rozkuł kajdanki. Nagle patrzę, a tu Austin wpycha biedną Birdie do grobu prosto na tego policjanta z Greenville i biedną Mavis. No, wtedy dopiero rozpętało się piekło. Birdie piszczała, Mavis zawodziła, a ten policjant klął jak pijany marynarz na dwudniowej przepustce.

Usta Happy zadrżały i pewnie powstrzymałaby uśmiech, gdyby nie wyraz twarzy Caroline. Przez chwilę spoglądały na siebie, walcząc dzielnie o zachowanie powagi. Caroline przegrała pierwsza. Parsknęła śmiechem i próbowała zatuszować to pokasływaniem. A potem śmiały się już obie. Stały w jasnym popołudniowym słońcu i ryczały ze śmiechu, aż Happy musiała wyjąć chustkę i otrzeć załzawione oczy.

– Mówię ci, Caroline, nie zapomnę tego widoku, choćbym żyła sto lat. Po tym, jak Austin odjechał w buicku Birdie, podbiegłam do grobu. Siedzieli w nim wszyscy, kłębili się na wieku trumny, same ręce i nogi. A ja pomyślałam, Boże bądź miłościw, wygląda to jak jedna z tych udziwnionych scen w pornosach. – W jej oczach pojawił się figlarny błysk. – Nie żebym coś takiego oglądała.

– Nie – powiedziała Caroline słabym głosem. – Oczywiście, że nie.

– Birdie miała spódnicę zadartą prawie do pasa. Jest dość tęgawa i musiała zdrowo przydusić tego policjanta, kiedy na nim wylądowała. Twarz miał czerwoną jak burak. Mavis uczepiła się jego nogi i wykrzykiwała coś o woli boskiej.

– Straszne – wykrztusiła Caroline i dostała nowego ataku śmiechu. – Och, to straszne.

Happy przycisnęła chusteczkę do ust i zakwiczała.

– Potem ocknął się młody policjant. Wyciągaliśmy akurat Birdie i nikt nie zwracał na niego uwagi. Biedny chłopiec zataczał się jak pijany, i gdyby go Cyr nie złapał, byłby wleciał do tego grobu na czwartego. Mówię ci, to było lepsze niż „Kocham Lucy".

Caroline wyobraziła sobie Ricky'ego Ricardo nurkującego do grobu z okrzykiem „Luuucy, już jestem!". Usiadła na kamiennym murku otaczającym cynie i złapała się za boki.

Happy przysiadła koło niej.

– Och, cieszę się, że to z siebie wyrzuciłam. Birdie nigdy by mi nie wybaczyła tego śmiechu.

– Straszne. Okropne!

To opóźniło ich powrót do równowagi o dalszych pięć minut.

– No cóż – Happy schowała chustkę, krztusząc się od hamowanego śmiechu. – Pójdę po tego cholernego psa. Obejrzysz go sobie, a ja zrobię nam coś zimnego do picia. Księżniczko! Księżniczko, chodź do nas i przyprowadź ze sobą tego kundla. Został jej ten jeden – powiedziała Happy tonem pogawędki. – Nie powiem ci nic o ojcu, bo Księżniczka nie jest brzemienna. Chyba ją jednak wysterylizuję.

Przez podwórko przeszła, nie śpiesząc się, potężnie zbudowana suka żółtej sierści i znudzonym wyrazie pyska. Zataczając kręgi wokół niej, biegł wyrośnięty szczeniak takiej samej maści. Co parę sekund dawał nura pod jej brzuch próbując złapać któryś z obwisłych sutków. Księżniczka, która miała najwyraźniej dość macierzyństwa, odsuwała się ze wstrętem.

– Hej tam! – Happy klasnęła w dłonie. Szczeniak porzucił pogoń za matczynym mlekiem i przybiegł w podskokach. – Jesteś małe ladaco, powiedz, jesteś?

Szczeniak szczeknął potwierdzająco, machając ogonem tak zawzięcie, że jego tłusta pupa prawie spotykała się z nosem.

– Zapoznajcie się ze sobą, a ja przyniosę mrożonej herbaty. – Happy wstała.

Caroline przyglądała się psu sceptycznie. Był zabawny, to prawda, i bardzo przymilny, kiedy wsparł się grubymi łapami o jej kolana. Ale potrzebowała psa obronnego, nie szczeniaka. Nie wyjdzie jej na dobre, jeżeli przywiąże się do zwierzaka, którego będzie musiała opuścić za parę miesięcy. i choć potomek Księżniczki już teraz był duży, wcale jednak nie wyglądał groźnie ze swymi klapniętymi uszami i wywieszonym językiem. Jego matka sięgała Caroline głową do pasa, ale kto wie, ile czasu zajmie jej synowi osiągnięcie takich rozmiarów.

Popełniłam błąd, zdecydowała Caroline. Trzeba było spytać o najbliższy przytułek dla psów i wyzwolić toczącego pianę dobermana, którego mogłaby uwiązać przy tylnych drzwiach.

Ale szczeniak był taki ciepły i miękki. Kiedy mu się przyglądała, polizał jej rękę i machał ogonem tak zamaszyście, że go zobaczył i ruszył w pogoń.

Zaskomlał, kiedy go w końcu złapał. Przybiegł z powrotem do Caroline, patrząc na nią oczami pełnymi zdumienia i psiego smutku.

– Małe głupiątko – mruknęła i wzięła go na ręce. A, co mi tam!, pomyślała, kiedy lizał ją po twarzy i szyi.

Zanim Happy wyłoniła się z kuchni z mrożoną herbatą, Caroline zdążyła już nazwać psa Nieprzydatny. Uznała, że będzie wyglądał bardzo wytwornie w czerwonej obróżce.

Kupiła mu ją w sklepie Larssona, razem z pięciokilowym workiem karmy dla szczeniaków, smyczą, plastikowym naczyniem z dwiema miseczkami i poduszką w kwiatki, która miała posłużyć za psie posłanie.

Wył w samochodzie przez cały czas, który spędziła w sklepie. Wyjrzała raz i zobaczyła, jak stoi oparty przednimi łapami o okno i patrzy na nią z wyrzutem i grozą w wielkich brązowych oczach. W chwili, gdy usiadła za kierownicą, wdrapał jej się na kolana.

Po krótkiej walce pozwoliła mu tam zostać.

– Nie przydasz mi się kompletnie na nic – powiedziała, kiedy szczeniak westchnął z zadowoleniem. – Już teraz to wiem. I wiem, w czym tkwi problem. Kiedy byłam mała, bardzo chciałam mieć psa. Ale to było wykluczone. Psie kłaki w salonie i pchły w dywanie. Zresztą od chwili, gdy skończyłam osiem lat, byłam zawsze w drodze. Pies nie wchodził w rachubę.

Głaskała go jedną ręką, zadowolona z obecności ciepłego kłębuszka kolanach.

– Chodzi o to, że zostanę tu jeszcze tylko przez miesiąc, dwa, więc nie możemy sobie pozwolić na bliski związek. Co nie oznacza, że nie możemy być przyjaciółmi – ciągnęła, kiedy Nieprzydatny uniósł głowę, dziwiąc się jej zmarszczonym brwiom, i spojrzał żałośnie. – Chcę przez to powiedzieć że nie zaszkodzi nam z pewnością trochę serdeczności, szacunku, nawet pewna dawka wzajemnej radości. Musimy mieć jednak świadomość, że będzie to…

49
{"b":"107067","o":1}