Литмир - Электронная Библиотека

– Odradziłam panu ten wątek.

– Zgadza się.

– Do widzenia, Myron – pożegnała się po krótkiej chwili i rozłączyła.

Myron westchnął. Raptem zapragnął wrócić do czasów sprzed telefonów w samochodach, bez komórek i pagerów. Człowiek nie miał chwili spokoju. Wszędzie go dopadli.

Godzinę później zaparkował przed skromnym domem Rennartów i zapukał do drzwi. Pani Rennart otworzyła mu natychmiast. Przez kilka długich sekund przyglądał się jej twarzy. Milczeli. Nie przywitali się, nie pozdrowili uniesionymi rękami.

– Zmęczony pan – powiedziała wreszcie.

– Tak.

– Czy Lloyd naprawdę wysłał tę kartkę?

– Tak – odparł odruchowo.

Ale zaraz zadał sobie pytanie, czy tę kartkę naprawdę wysłał jej mąż. A jeśli Linda szykowała go do odegrania głównej roli w musicalu Wielki Frajer? Weźmy na przykład brak taśmy z nagraną rozmową. Jeżeli porywacz faktycznie zadzwonił do Jacka przed jego śmiercią, gdzie się podziało nagranie? Może żadnej rozmowy nie było. Może Linda skłamała. Również w sprawie pocztówki. Może wszystko było jednym wielkim kłamstwem. Może dał się zwieść jak napędzany hormonami samiec w którejś z dennych, tandetnych, przeznaczonych na rynek wideo podróbek Żaru ciała z „aktorkami” o imionach w rodzaju Shannon i Tawny.

Nieprzyjemna myśl.

Francine Rennart w milczeniu wprowadziła go do ciemnej piwnicy. Kiedy zeszli na dół, sięgnęła ręką w górę i zapaliła nagą, rozkołysaną żarówkę przywodzącą na myśl Psychozę Hitchcocka. W wybetonowanym pomieszczeniu stał bojler, piec gazowy, pralka, suszarka oraz pojemniki z różnych materiałów, rozmaitej wielkości i kształtów. Na wprost leżały cztery pudła.

– To jego stare rzeczy – wyjaśniła Francine Rennart, nie patrząc w dół.

– Dziękuję.

Próbowała, lecz nie mogła na nie spojrzeć.

– Będę na górze – powiedziała.

Odprowadził wzrokiem jej znikające stopy, obrócił się do pudełek i kucnął. Były zaklejone taśmą. Wyjął mały scyzoryk i rozciął ją.

W pierwszym pudle znajdowały się pamiątki golfowe. Certyfikaty, nagrody, stare kołeczki do piłek. Także piłka do golfa na drewnianej podstawce z zardzewiałą plakietką z tekstem:

AS – DOŁEK PIĘTNASTY W HICKORY PARK – 17 STYCZNIA 1972

Ciekawe, co czuł Lloyd tamtego pogodnego, rześkiego popołudnia. Jak często wracał potem pamięcią do owego strzału, ile razy, siedząc w swoim fotelu wypoczynkowym, próbował odtworzyć tamtą czystą frajdę? Czy pamiętał dotyk rączki kija, napięcie w ramionach, kiedy robił zamach, mocne, czyste uderzenie w piłkę i jej lot w powietrzu?

W drugim pudle Myron znalazł świadectwo ukończenia szkoły średniej oraz rocznik Uniwersytetu Stanowego Pensylwanii, a w nim zdjęcie drużyny golfowej. Lloyd Rennart był jej kapitanem. Myron dotknął palcem dużego P z filcu, oznaczającego uniwersytet. Był też list pochwalny od trenera uczelnianej drużyny. Myronowi rzuciły się w oczy słowa „wspaniała przyszłość”. Wspaniała przyszłość? Trener może potrafił dopingować graczy, ale okazał się kiepskim prorokiem.

W trzecim pudle na wierzchu leżało amatorskie zdjęcie z Korei. Przedstawiało grupę kilkunastu chłopaków i mężczyzn w rozpiętych mundurach polowych, z bronią zawieszoną na szyi. Mnóstwo zadowolonych uśmiechów. Lloyd zdawał się chudszy, lecz nie mizerny ani zabiedzony.

Myron odłożył zdjęcie. W tle Betty Buckley nie śpiewała Memory, choć może powinna. Te pudła żyły życiem, które na przekór wszystkim doświadczeniom, marzeniom, pragnieniom i nadziejom postanowiło dobiec kresu.

Z dna pudła Myron wydobył album ślubny. Na spłowiałej złotej kartce widniały słowa: Lloyd i Lucille, 17 listopada 1968, teraz i na zawsze. Jeszcze więcej ironii. Okładkę ze sztucznej skóry pokrywały zaschnięte pierścienie po drinkach. Pierwsze małżeństwo Lloyda, starannie zapakowane i odłożone na dno kartonu.

Już miał odłożyć album na bok, kiedy górę wzięła w nim ciekawość. Usiadł w szerokim rozkroku, jak chłopak z nową paczką kart z baseballistami. Położył album na betonowej podłodze i otworzył go. Niedotykana od lat oprawa trzasnęła.

Na widok pierwszego zdjęcia o mało nie krzyknął.

Rozdział 40

Myron nie zdejmował nogi z gazu.

Na Chestnut Street w pobliżu Czwartej Ulicy nie wolno parkować, mimo to się nie zawahał. Nie zwracając uwagi na chór klaksonów, wyskoczył z auta, zanim jeszcze na dobre stanęło, przebiegł przez recepcję hotelu Omni i wpadł do otwartej windy. Wysiadł na ostatnim piętrze, odnalazł właściwy numer i mocno zapukał. Drzwi otworzył Norm Zuckerman.

– Bube – powitał go z szerokim uśmiechem. – Co za miła niespodzianka.

– Mogę wejść?

– Ty? Oczywiście, kochany, zawsze.

Myron szybko go wyminął. Pierwszy pokój był – używając żargonu z hotelowego folderu – przestronny i elegancko umeblowany. Siedząca na kanapie Esme Fong spojrzała na Myrona z miną osaczonego królika. Ze stolika do kawy spadały kaskadą, zaścielając podłogę, plakaty, plany, reklamy i inne akcesoria. Wśród nich powiększone zdjęcia Tada Crispina i Lindy Coldren. Wszędzie oko trafiało na znaki firmowe Zoomu, natarczywe jak mściwe duchy i sprzedawcy oferujący towary przez telefon.

– Opracowujemy strategię – wyjaśnił Norm. – Ale zawsze możemy zrobić sobie przerwę, co, Esme?

Esme Fong skinęła głową.

Norm przeszedł za barek.

– Czego się napijesz, Myron? – spytał. – Wątpię, czy mają tu yoo-hoo, ale na pewno…

– Niczego – przerwał mu Myron.

Norm uniósł ręce w żartobliwym geście poddania.

– Matko, tylko bez nerwów. Co cię ugryzło?

– Chciałem cię ostrzec, Norm.

– Ostrzec? Przed czym?

– Robię to z przykrością. Twoje życie miłosne to sprawa osobista. Niestety, nic nie poradzę, Norm. Za późno. To się wyda. Przykro mi.

Norm Zuckerman ani drgnął. Dopiero po chwili otworzył usta, jakby chciał zaprotestować, ale zrezygnował.

– Jak się dowiedziałeś? – spytał.

– Byłeś z Jackiem. W Zajeździe Dworskim. Widziała cię pokojówka.

Zuckerman spojrzał na Esme. Trzymała głowę wysoko.

– Czy wiesz, co się stanie, jeśli się rozejdzie, że jestem fajgele?

– Nic na to nie poradzę, Norm.

– Ta firma to ja, Myron. Zoom to moda, to symbol, to sport. A świat sportu, tak się niestety składa, jest najbardziej homofobicznym środowiskiem na świecie. W tym biznesie liczy się tylko wizerunek. Jeżeli odkryją, że jestem starą ciotą, wiesz, co się stanie? Spuszczą Zoom do szamba!

– Nie byłbym tego pewien. Tak czy siak nie da się tego ukryć.

– Czy policja już wie?

– Jeszcze nie.

Norm uniósł ręce w górę.

– Dlaczego to się musi wydać? Taki przelotny romans?! Owszem, poznałem Jacka. Wpadliśmy sobie w oko. Gdyby któryś z nas się z tym wygadał, obaj byśmy mnóstwo stracili. To nie było niewielkiego. I nie ma żadnego związku z jego śmiercią.

Myron zerknął na Esme. Spojrzeniem chciała na nim wymóc milczenie.

– Obawiam się, że ma – odparł.

– Obawiasz? Chcesz mnie zniszczyć, bo „się obawiasz”?

– Przykro mi.

– I nie odwiodę cię od tego?

– Niestety.

Norm odszedł od barku i opadł na fotel. Schował twarz w dłonie, sunąc palcami do tyłu, aż wplątały się we włosy.

– Całe życie kłamałem, Myron – zaczął. – Dzieciństwo w Polsce spędziłem na udawaniu, że nie jestem Żydem. Dasz wiarę? Ja, Norm Zuckerman, udawałem, że jestem gamoniowatym gojem. Ale przeżyłem. Przyjechałem tutaj. I resztę dorosłego życia spędziłem, udając, że jestem prawdziwym mężczyzną, casanową, facetem, który u swojego boku ma zawsze piękną dziewczynę. Do kłamstw się przywyka, Myron. Kłamie się coraz łatwiej, wiesz? Kłamstwa stają się drugą rzeczywistością.

– Przykro mi, Norm.

Norm Zuckerman westchnął głęboko i zmusił się do uśmiechu.

– A może to i lepiej – powiedział. – Taki Dennis Rodman. Ubiera się jak transwestyta. I nic mu to nie szkodzi, prawda?

– Nic.

Zuckerman podniósł wzrok na Myrona.

56
{"b":"101683","o":1}