Myron próbował ukryć oszołomienie. Jack Coldren w Zajeździe Dworskim? Jego syn bzyka się w środku z Esme Fong, a nazajutrz zostaje porwany.
Ale galimatias!
– W piątek wieczorem ktoś wylazł przez okno z pokoju Chada. To byłeś ty? – spytał.
– No.
– Co tam robiłeś?
– Sprawdzałem, czy Chad jest w domu. Tak robimy. Wchodzę do niego przez okno. Jak kiedyś Vinnie do Doogiego Howsera. Pamięta pan ten serial?
Myron skinął głową. Pamiętał.
Niewiele więcej mógł wyciągnąć z młodego Squiresa. Po skończonej rozmowie Carl odprowadził Myrona do samochodu.
– Porąbana sprawa – ocenił.
– Owszem.
– Zadzwonisz, jak czegoś się dowiesz?
– Tak. – Myron nie wspomniał mu o śmierci Tita. Nie było powodu. – Przy okazji, świetnie rozegrałeś ten cios w brzuch Esperanzy.
Carl uśmiechnął się.
– Jesteśmy zawodowcami. Czuję się zawiedziony, żeś to zauważył.
– Nie zauważyłbym, gdybym jej nie widział na ringu. Znakomita robota. Możesz być z siebie dumny.
– Dzięki.
Carl wyciągnął rękę, Myron ją uścisnął. Wsiadł do samochodu i ruszył. Dokąd teraz?
W głowie wciąż mu się kręciło od najnowszej rewelacji: Jack Coldren był w Zajeździe Dworskim. Widział samochód syna. Jak to miało się do całości? Czyżby śledził Chada? Może. Znalazł się tam przypadkiem? Wątpliwe. Jakie rozwiązania wchodziły jeszcze w grę? Po co Jack Coldren śledziłby własnego syna? I od jakiego miejsca – od domu Matthew Squiresa? Czy to miało sens? Gość startuje w Otwartych Mistrzostwach Stanów, ma świetną pierwszą rundę, a potem jedzie pod rezydencję Squiresów i czeka, aż chłopak ją opuści?
Nie.
Zaraz.
Przypuśćmy, że Jack Coldren nie śledził syna. Przypuśćmy, że śledził Esme Fong.
Zaraz, zaraz…
A może Jack też miał z nią romans? Jego małżeństwo rozsypało się. Esme jest trochę perwersyjna. Uwiodła nastolatka. Co ją mogło powstrzymać od uwiedzenia jego ojca? Tylko gdzie tu sens? Czy Jack Coldren ją śledził? Dowiedział się o jej schadzce z synem? Jak było?
I największy znak zapytania: co to wszystko ma wspólnego z porwaniem Chada i śmiercią Jacka?
Myron podjechał pod dom Coldrenów. Media odsunięto, lecz kręciło się tam co najmniej tuzin policjantów. Wyciągali kartonowe pudła. Tak jak się obawiała Victoria, policja dostała nakaz rewizji.
Zaparkował za rogiem i poszedł do domu. Na krawężniku po drugiej stronie ulicy siedziała Dianę Hoffman. Poprzednio widział ją tutaj, na dziedzińcu za domem Coldrenów, gdy kłóciła się z Jackiem. Uświadomił też sobie, że jest jedną z niewielu osób, które wiedziały o porwaniu. Czyż nie stała tuż przy nich na polu golfowym, kiedy po raz pierwszy rozmawiał o tym z Jackiem?
Warto było zamienić z nią słowo.
Dianę Hoffman paliła papierosa. Niedopałki u jej stóp świadczyły, że siedzi tu dłużej niż kilka minut. Podszedł do niej.
– Cześć – przywitał się. – Niedawno się poznaliśmy. Spojrzała na niego, zaciągnęła się głęboko dymem i wydmuchnęła go w stojące powietrze.
– Pamiętam – odparła głosem brzmiącym jak stare opony na nierównym bruku.
– Moje kondolencje. Pani i Jack z pewnością byliście sobie bliscy.
Znów zaciągnęła się papierosem.
– Tak.
– Golfista i asystentka to na pewno mocny związek.
Podejrzliwie zmrużyła oczy.
– Tak.
– Niemal taki jak męża z żoną. Albo partnerów w interesach.
– Mhm. Podobny.
– Kłóciliście się?
Spiorunowała go wzrokiem, lecz po chwili się roześmiała, co skończyło się suchym kaszlem.
– A co panu do tego? – spytała, odzyskawszy głos.
– Widziałem, jak się kłócicie.
– Słucham?
– W piątek w nocy. Staliście na dziedzińcu za domem. Sklęła go pani. W złości cisnęła papierosa.
Dianę Hoffman zgasiła niedopałek. Na jej twarzy pojawił się uśmieszek.
– Bawi się pan w Sherlocka Holmesa, panie Bolitar?
– Nie. Ja tylko pytam.
– A ja radzę pilnować własnego nosa, rozumiemy się?
– Rozumiemy.
– To niech pan go pilnuje. – Uśmiechnęła się szerzej, ale nie była zbyt miła. – Niemniej zaoszczędzę panu czasu i powiem, kto zabił Jacka. Zdradzę też, kto porwał chłopca. Chce pan?
– Zamieniam się w słuch.
– Ta suka. – Dianę Hoffman wskazała kciukiem dom za plecami. – Na którą się pan napalił.
– Nie napaliłem się na nią.
– Jasne – zakpiła.
– Skąd pani wie, że to ona?
– Bo ją znam.
– To nie jest argument.
– A to pech, kowboju. Zrobiła to pańska flama. Chce pan wiedzieć, dlaczego pokłóciłam się z Jackiem? Nazwałam go kretynem, bo nie zawiadomił policji o porwaniu. Odparł, że on i Linda uznali, że tak będzie najlepiej. – Dianę uśmiechnęła się szyderczo. – On i Linda, nie wiesz czasem.
Myron przyjrzał się jej. Znów coś się nie zgadzało.
– Pani zdaniem to Linda zdecydowałaby nie wzywać policji.
– Jasne, że ona. Porwała chłopca. Ta sprawa to jeden wielki pic.
– Po co by to zrobiła?
– Pan ją spyta. – Dianę uśmiechnęła się szpetnie. – Może powie.
– Pytam panią.
Pokręciła głową.
– Hola, kowboju. Wskazałam winną i wystarczy, nie? Myron uznał, że czas spróbować z innej beczki.
– Długo pani asystowała Jackowi?
– Rok.
– Wolno spytać o pani kwalifikacje? Co sprawiło, że Jack wybrał panią?
Zachichotała.
– Co za różnica. Od czasów Lloyda Rennarta Jack i tak nie słuchał asystentów.
– Znała pani Lloyda Rennarta?
– Nie.
– Więc dlaczego Jack panią zatrudnił? Nie odpowiedziała.
– Sypialiście z sobą?
Dianę Hoffman zaniosła się głośnym śmiechokaszlem.
– Jeszcze czego! – Znów sucho się zaśmiała. – Z Jackiem? Jeszcze czego!
Ktoś zawołał go po imieniu. Myron obrócił się i zobaczył Victorię Wilson. Choć twarz miała zaspaną jak zwykle, przyzywała go niecierpliwie ręką. Obok niej stał Bucky. Starszy pan wyglądał tak, jakby zdmuchnąć mógł go lada powiew.
– Cwałuj tam, kowboju – zakpiła Dianę Hoffman. – Pańska luba jest chyba w potrzebie.
Myron spojrzał na nią po raz ostatni i ruszył w, stronę domu. Trzy kroki dalej dopadł go detektyw Corbett.
– Muszę z panem zamienić słowo, panie Bolitar.
– Za chwilę – zbył go i dołączył do Victorii.
– Żadnych rozmów z policją – przestrzegła. – Pojedzie pan do Wina i tam zostanie.
– Nie przepadam za rozkazami.
– Pan wybaczy, że ranie pańskie męskie ego – powiedziała tonem całkowicie przeczącym słowom. – Ale wiem, co robię.
– Czy policja znalazła palec? Victoria Wilson skrzyżowała ręce.
– Tak.
– I?
– I nic.
Myron spojrzał na Bucky’ego. Starszy pan odwrócił wzrok.
– Nie spytali o niego? – zdziwił się Myron.
– Spytali. Odmówiłyśmy odpowiedzi.
– Przecież palec mógł oczyścić Lindę z zarzutów. Victoria Wilson westchnęła.
– Niech pan jedzie do domu, Myron. Gdyby wynikło coś nowego, zadzwonię.
Rozdział 33
Nadszedł czas na rozmowę z Winem.
W samochodzie Myron przećwiczył kilka jej wariantów. Wszystkie miały wady, ale trudno. Win był przyjacielem. Musiał mu przekazać wiadomość o matce, żeby sam rozstrzygnął, co począć z tym fantem.
Najtrudniej było podjąć decyzję, czy w ogóle mu o tym mówić. Z jednej strony niedobrze byłoby zachować wszystko dla siebie, z drugiej – kto chciałby się narazić na wybuch stłumionej wściekłości Wina?
Zadzwoniła komórka.
– Potrzebuję pańskiej rady – usłyszał w słuchawce głos Tada Crispina.
– Co się stało?
– Polują na mnie media, chcą uzyskać wypowiedź. A ja nie bardzo wiem, co mam im powiedzieć.
– Nic. Niech pan im nic nie mówi.
– No tak, owszem, ale to nie takie łatwe. Dwa razy dzwonił do mnie pełnomocnik Amerykańskiego Związku Golfa Learner Shelton. Na jutro zaplanował ceremonię wręczenia trofeów. Chce mnie ogłosić mistrzem Stanów. Nie wiem, co robić.
Mądry chłopak, pomyślał Myron. Rozumie, że jeżeli źle rozegra sprawę, może go to drogo kosztować.