Литмир - Электронная Библиотека

Znał w skrócie tę historię. Odgrzały ją poranne gazety.

– Stracił prowadzenie, tak?

Linda Coldren prychnęła kpiąco.

– Łagodnie mówiąc – odparła. – Od tej chwili zaczęło mu iść jak po grudzie. Zdarzały się lata, że nie załapywał się do turniejów.

– Wybrał świetny moment, żeby się odkuć. Otwarte Mistrzostwa Stanów.

Popatrzyła na niego jakoś dziwnie i splotła ręce pod piersiami.

– Gdzieś słyszałam pańskie nazwisko. Czy nie grał pan w koszykówkę?

– Owszem.

– W akademickiej lidze Wybrzeża Wschodniego. W drużynie uniwersytetu Karoliny Północnej?

– Uniwersytetu Duke’a – sprostował.

– Tak, Duke’a. Już pamiętam. Po naborze do NBA rozwalił pan kolano.

Myron wolno skinął głową.

– To był koniec pańskiej kariery, prawda?

Ponownie skinął głową.

– Ciężko pan to przeżył.

Nie odpowiedział. Machnęła ręką.

– To, co pana spotkało, ma się nijak do losu Jacka.

– To znaczy?

– Odniósł pan kontuzję. Na pewno dużo przeżył, ale nie z własnej winy. A Jack na osiem dołków przed zakończeniem turnieju miał sześć punktów przewagi. Zdaje pan sobie sprawę, co to znaczy? To tak, jakby na minutę przed końcem decydującego meczu o mistrzostwo NBA prowadzić dziesięcioma punktami. To tak, jakby w ostatnich sekundach spotkania zepsuć stuprocentowy wsad decydujący o mistrzostwie. Jack kompletnie się zmienił. Już się nie pozbierał. Resztę życia spędził, czekając na okazję do zmazania tej plamy.

Spojrzała na ekran. Znów pokazano tablicę wyników. Jack Coldren zachował dziewięciopunktową przewagę.

– Jeżeli znowu przegra…

Nie dokończyła zdania. Stali w milczeniu. Linda wpatrywała się w telewizor. Bucky, bliski łez, wyciągał szyję, drżała mu twarz, oczy miał wilgotne.

– Co się stało, Lindo? – spytał Myron.

– Nasz syn… Ktoś porwał naszego syna.

Rozdział 2

– Nie powinnam panu o tym mówić – powiedziała Linda Coldren. – Zagroził, że go zabije.

– Kto?

Linda Coldren wzięła kilka głębokich oddechów, jak dziecko przed skokiem z trampoliny. Myron czekał. „Skoczyła” po kilku dobrych chwilach.

– Zadzwonił dziś rano – zaczęła, wędrując wielkimi, chabrowymi, szeroko rozwartymi oczami po całym pokoju i nie zatrzymując ich nigdzie dłużej niż na sekundę. – Oświadczył, że ma mojego syna. Ostrzegł, że jeżeli zawiadomię policję, zabije go.

– Powiedział coś więcej?

– Tylko tyle, że następnym razem poda instrukcje.

– To wszystko?

Skinęła głową.

– O której był ten telefon?

– Dziewiąta, wpół do dziesiątej.

Myron podszedł do telewizora i wziął fotografię w ramkach.

– Czy to aktualne zdjęcie syna? – spytał.

– Tak.

– Ile ma lat?

– Szesnaście. A na imię Chad.

Myron przyjrzał się zdjęciu. Pucołowaty jak jego ojciec, uśmiechnięty nastolatek w baseballówce z daszkiem wywiniętym zgodnie z młodzieżową modą mrużył oczy, jakby patrzył pod słońce, a na ramieniu – dumnie niczym karabin z bagnetem – opierał kij golfowy. Myron wpatrywał się w jego rysy. Szukał w nich wskazówki, nietuzinkowego wyjaśnienia? Nie znalazł.

– Kiedy pani spostrzegła, że syn zniknął? – spytał.

Linda Coldren zerknęła szybko na ojca i wyprostowała się, z głową uniesioną wysoko, jakby szykowała się na przyjęcie ciosu.

– Chada nie ma od dwóch dni – odparła wolno.

– Od dwóch dni? – zdziwił się Myron.

– Tak.

– Jak mam rozumieć „nie ma”?

– Dosłownie. Nie widziałam go od środy.

– Ale porywacz zadzwonił dzisiaj?

– Tak.

Już miał coś powiedzieć, lecz urwał i złagodził ton. Traktuj ją w rękawiczkach, Myron. W rękawiczkach, przykazał sobie.

– Wiedziała pani, gdzie jest syn?

– Sądziłam, że u kolegi, u Matthew – odparła Linda Coldren.

Skinął głową raz i drugi, jakby jej odpowiedź była porażająco wnikliwa.

– Tak pani powiedział Chad?

– Nie.

– A więc – rzekł niby od niechcenia – przez dwa dni nie wiedziała pani, gdzie jest syn.

– Już mówiłam: byłam pewna, że jest u Matthew.

– Nie powiadomiła pani policji.

– Skądże.

Myron już miał zadać kolejne pytanie, ale jej postawa kazała mu je przemyśleć. Wykorzystując jego niezdecydowanie, wyprostowana jak struna Linda z płynną gracją ruszyła w stronę kuchni. Podążył za nią. A za nimi Bucky, który pewnie ocknął się z transu.

– Chcę się upewnić, czy dobrze zrozumiałem – spróbował z innej strony Myron. – Chad zniknął przed turniejem?

– Tak – potwierdziła Linda. – Mistrzostwa rozpoczęły się w czwartek. – Pociągnęła za uchwyt na lodówce. Drzwiczki otworzyły się z cmoknięciem. – A dlaczego pan pyta? Czy to ważne?

– Wyklucza pewien motyw.

– Jaki?

– Chęć wpłynięcia na wynik turnieju. Gdyby Chad zniknął dzisiaj, to przy tak wielkiej przewadze pani męża nad konkurentami można by podejrzewać, że ktoś chce mu przeszkodzić w wygranej. Jednak dwa dni temu, przed rozpoczęciem mistrzostw…

– Nikt nie dałby Jackowi cienia szans – dokończyła za niego Linda. – Bukmacherzy oceniali je w najlepszym razie jak jeden do pięciu tysięcy. – Skinęła głową, zgadzając się z tą oceną. – Napije się pan lemoniady?

– Nie, dziękuję.

– Tato?

Bucky odmówił, kręcąc głową. Linda Coldren zajrzała do lodówki.

– No, dobrze. – Myron klasnął w dłonie, siląc się na swobodny ton. – Wykluczyliśmy jedną możliwość. Sprawdźmy inną.

Linda Coldren znieruchomiała, utkwiwszy w nim baczne spojrzenie. W ręce bez wysiłku trzymała czterolitrowy szklany dzbanek z lemoniadą. Myron zastanawiał się, jak to rozegrać. Zadanie nie było łatwe.

– Czy syn byłby zdolny do takiej intrygi? – spytał.

– Słucham?

– W tych okolicznościach to oczywiste pytanie. Postawiła dzbanek na drewnianej podstawce.

– Co pan sugeruje?! Że Chad sam się porwał?

– Tego nie powiedziałem. Chciałem sprawdzić, czy to możliwe.

– Proszę wyjść.

– Choć nie było go dwa dni, nie zawiadomiła pani policji. Można z tego wnioskować, że w domu doszło do konfliktu. I że nie jest to pierwsza ucieczka Chada.

– Albo też dojść do wniosku – Linda Coldren zacisnęła dłonie w pięści – że obdarzyliśmy syna zaufaniem, zapewniając mu swobodę zgodną z jego dojrzałością i odpowiedzialnością.

Myron zerknął na Bucky’ego. Ten głowę miał spuszczoną. – Skoro tak się sprawy mają…

– Tak się mają! – ucięła.

– A czy odpowiedzialne dzieci nie informują rodziców, dokąd idą? Żeby się nie martwili?

Linda Coldren wzięła szklankę. Z przesadnym pietyzmem postawiła ją na blacie i powoli napełniła lemoniadą.

– Chad nauczył się samodzielności – powiedziała. – Jego ojciec i ja gramy zawodowo w golfa. Co, szczerze mówiąc, oznacza, że oboje rzadko bywamy w domu.

– I wasza nieobecność nie doprowadziła do konfliktu?

– To bez sensu.

Linda Coldren pokręciła głową.

– Ja tylko…

– Panie Bolitar, Chad sam się nie porwał. Owszem, jest nastolatkiem. Nie jest ideałem, podobnie jak jego rodzice. Ale nie sfingował porwania. Załóżmy jednak teoretycznie, że to zrobił, chociaż wiem, że nie. Jeśli tak, to jest bezpieczny i pańska pomoc nie jest nam potrzebna. Wkrótce się dowiemy, czy to okrutny żart. Jeśli jednak mojemu synowi coś grozi, szkoda mi czasu na pańskie domysły.

Myron skinął głową. Miała rację.

– Rozumiem – rzekł.

– To dobrze.

– Czy po telefonie porywacza zadzwoniła pani do kolegi syna? Tego, u którego mógł przebywać?

– Do Matthew Squiresa. Tak.

– Nie domyślał się, gdzie jest Chad?

– Nie miał pojęcia.

– Przyjaźnią się, czy tak?

– Tak.

– Bardzo blisko?

Zmarszczyła brwi.

– Tak.

– Matthew często do niego dzwoni?

– Tak. Kontaktują się też przez Internet.

– Jaki jest numer jego telefonu?

– Powiedziałam przecież, że z nim rozmawiałam.

– Mimo to proszę o podanie – odparł. – Cofnijmy się jednak na moment. Kiedy ostatni raz widziała pani syna?

3
{"b":"101683","o":1}