Литмир - Электронная Библиотека

Myron puścił ofiarę. Bandzior osunął się na beton niczym mokry piach z rozerwanego worka.

– Zapłaci pan za to, Bolitar – zapowiedział Squires, rozkoszując się emisją głosu. – Robert.

– Tak, panie Squires? – odparł bandzior z pistoletem.

– Uderz dziewczynę. Mocno.

– Tak, panie Squires.

– Hej, niech uderzy mnie – zaprotestował Myron. – To ja mam niewyparzony język.

– To jest pańska kara – oświadczył chłodna Squires. – Uderz dziewczynę, Robert!

Bandzior Robert ruszył do Esperanzy

– Panie Squires – odezwał się Carl.

– Tak, Carl?

Carl wszedł w światło.

– Pozwoli pan, że ja to zrobię.

– To przecież nie w twoim stylu, Carl.

– Zgadza się, panie Squires. Ale Robert może jej zrobić dużą krzywdę.

– I o to chodzi.

– Rzecz w tym, że ją posiniaczy albo połamie. Panu zależy na tym, żeby ją zabolało. A to moja specjalność.

– Wiem, Carl. Dlatego płacę ci tyle, ile płacę.

– Więc niech pan pozwoli mi zrobić to, co do mnie należy. Uderzę tak, że nie zostawię znaku ani jej trwale nie uszkodzę. Panuję nad tym. Wiem, gdzie uderzyć.

Tajemniczy pan Squires rozważył propozycję.

– Zaboli ją? – spytał. – Bardzo zaboli?

– Jeśli pan nalega – odparł Carl stanowczo, choć bez entuzjazmu.

– Tak. Zrób to. Chcę, żeby ją bardzo, bardzo zabolało. Carl podszedł do Esperanzy. Myron ruszył w jego stronę, ale Robert przystawił mu pistolet do głowy. Nic nie mógł zrobić.

– Nie waż się – ostrzegł Carla, patrząc na niego groźnie. Carl zignorował go. Stanął przed Esperanzą. Spojrzała na niego wyzywająco. Bez ostrzeżenia uderzył ją w żołądek.

Siła ciosu poderwała Esperanzę w górę. Z głośnym „uff” zgięła się wpół jak scyzoryk, z wytrzeszczonymi oczami upadła na ziemię i, zwinąwszy się w kłębek, zaczęła gwałtownie łapać powietrze. Carl obrzucił ją obojętnym wzrokiem i spojrzał na Myrona.

– Ty sukinsynu! – zaklął Myron.

– Twoja wina.

Esperanza wiła się na ziemi w strasznym bólu, wciąż nie mogąc nabrać powietrza do płuc. Myronowi zrobiło się gorąco. Chciał podejść do niej, ale Robert znowu wbił mu lufę w kark.

– Teraz mnie pan wysłucha – Reginald Squires powtórnie uruchomił emisję głosu. – Tak, panie Bolitar?

Myron wziął kilka głębokich oddechów. Mięśnie mu spęczniały. Gotował się. Łaknął zemsty. Patrzył na wijącą się Esperanzę. Wreszcie udało się jej podźwignąć na czworaki. Głowę miała spuszczoną. Ciałem wstrząsały silne drgawki. Z jej gardła wydobył się odgłos wymiotów. Chwilę potem następny.

Zaraz…

W dźwięku tym… przeszukał bank pamięci. W całej tej scenie, w złożeniu się jak scyzoryk, w zwijaniu się z bólu na ziemi… było coś dziwnie znajomego. Gdzieś już to widział. Nie, niemożliwe. Kiedy?… Raptem znalazł odpowiedź.

Na zapaśniczym ringu.

Boże, ona udaje!

Na twarzy Carla dostrzegł ślad uśmiechu.

Cholerny świat! Odegrali to!

Reginald Squires odchrząknął.

– Okazał pan niezdrowe zainteresowanie moim synem, Bolitar – oświadczył grzmiącym głosem. – Jest pan zboczony?

Myron już miał rzucić kolejnym dowcipem, lecz ugryzł się w język.

– Nie.

– A więc czego pan od niego chce?

Myron zmrużył oczy przed światłem. Nadal widział jedynie niewyraźny kontur postaci. Co miał na to odpowiedzieć? Facet – był zdrowo rąbnięty. Bez dwóch zdań.

– Słyszał pan o śmierci Jacka Coldrena – odparł, zastanawiając się, jak to rozegrać.

– Oczywiście.

– Pracuję nad tą sprawą.

– Szuka pan jego mordercy?

– Tak.

– Przecież Jack zginął tej nocy. A pan pytał o mojego syna w sobotę.

– To długa historia.

Cień rozłożył ręce.

– Mamy czasu, ile dusza zapragnie.

Myron spodziewał się, że Squires to powie. Skąd?

Nie mając nic do stracenia, opowiedział mu o porwaniu. Prawie wszystko. Kilka razy podkreślił, że Chada porwano z Zajazdu Dworskiego. Zrobił to celowo. Egocentryk Reginald Squires zareagował zgodnie z przewidywaniami.

– Twierdzi pan, że Chada Coldrena porwano z mojego motelu?! – krzyknął.

Jego motelu! Myron zdążył się tego domyślić. Tylko to tłumaczyło interwencję Carla po alarmie Stuarta Lipwitza.

– Tak.

– Carl?

– Tak, panie Squires?

– Wiedziałeś o tym porwaniu?

– Nie, panie Squires.

– No, to trzeba się tym zająć! – krzyknął Squires. – Nikt nie będzie robił takich rzeczy na moim terenie. Słyszycie?! Nikt!

Gość oglądał stanowczo za dużo filmów gangsterskich.

– Ten, co to zrobił, jest trupem! – grzmiał Squires. – Słyszycie?! Ma nie żyć! Nie żyć!!! Rozumie pan, Bolitar?

– Ma nie żyć – powtórzył Myron. Cień wycelował w niego długi palec.

– Znajdzie mi go pan. Znajdzie pan sprawcę i do mnie zadzwoni. A ja się nim zajmę. Rozumie pan?

– Ja zadzwonię. Pan się zajmie.

– Do roboty. Znajdź pan to ścierwo!

– Jasne, panie Squires. Jasne. – We dwójkę można grać w dialogi ze złych filmów. – Niemniej przydałaby mi się mała pomoc.

– Jaka?

– Za pańskim pozwoleniem, chciałbym porozmawiać z pana synem. Spytać, co wie o tej sprawie.

– A skąd miałby wiedzieć?

– Jest najbliższym kolegą Chada. Może coś słyszał albo widział. Tego nie wiem, ale chciałbym sprawdzić.

Zapadło krótkie milczenie.

– Niech pan sprawdzi – burknął Squires. – Carl zawiezie pana do szkoły. Będzie pan mógł swobodnie porozmawiać z Matthew.

– Dziękuję, panie Squires.

Światło zgasło. Znów znaleźli się w gęstych ciemnościach. Myron dotarł po omacku do drzwiczek samochodu. Za nim „dochodząca do siebie” Esperanza. I Carl. Wsiedli.

Myron odwrócił się i spojrzał na Murzyna.

– Chyba zapomniał wziąć lekarstwo – rzekł Carl, wzruszając ramionami.

Rozdział 32

– Chad pochwalił się, że przygruchał starszą laskę.

– Wymienił jej imię? – spytał Myron.

– Gdzie tam – odparł Matthew Squires. – Powiedział, że jest na wynos.

– Na wynos?

– No, wie pan. Chinka.

Mój Boże.

Myron siedział naprzeciwko niego. Matthew Squires był modelowym grandżystą. Długie włosy z przedziałkiem pośrodku głowy, zwisające w strąkach na ramiona. Kolorystyka i budowa przywodząca na myśl Kuzyna Itta z Rodziny Addamsów. Silny trądzik. Ponad metr osiemdziesiąt wzrostu, waga pięćdziesiąt parę kilo. Myron zastanawiał się, jak to jest dorastać w cieniu tatusia światłego jak reflektor.

Po jego prawej ręce siedział Carl. Esperanza pojechała taksówką sprawdzić alibi Esme Fong i pogrzebać w przeszłości Lloyda Rennarta.

– Chad powiedział ci, gdzie się z nią spotyka?

– Jasne, stary. Ten pierdolnik to własność mojego taty.

– Chad wiedział, że twój ojciec jest właścicielem Zajazdu Dworskiego?

– Nie tam. Nie gadamy o forsie tatusia. Nie wypada, kumacie? Myron i Carl wymienili spojrzenia. Spojrzenia pełne politowania nad współczesną młodzieżą.

– Pojechałeś z nim do Zajazdu Dworskiego?

– Nie tam. Pojechałem później. Wykombinowałem, że zechce poimprezować, jak sobie trochę ten tego. Że uczci to i w ogóle.

– O której tam wpadłeś?

– Wpół do jedenastej, jedenasta, coś tak.

– Widziałeś się z Chadem?

– Nie tam. Z miejsca wszystko się pokićkało. Nie było okazji.

– Jak to się pokićkało? Matthew Squires zawahał się.

– W porządku, Matthew. – Carl pochylił się do przodu. – Ojciec chce, żebyś panu powiedział wszystko.

Chłopak skinął głową. Gdy opuszczał dolną szczękę, strąki włosów zjeżdżały mu na twarz jak rozsuwająca się i zamykająca zasłona ze sznurków.

– Dobra, akcja była taka: wjeżdżam mesiem na parking i przyuważam starego Coldrena.

– Jacka Coldrena? – spytał nagle zaniepokojony Myron. – Zobaczyłeś Jacka Coldrena? W Zajeździe Dworskim?

Matthew skinął głową.

– Siedział w swoim wozie, obok hondy Chada. I był naprawdę wpieniony. Nie chciałem mieć z tym nic wspólnego, no nie? Więc wybyłem.

48
{"b":"101683","o":1}