Литмир - Электронная Библиотека

– Próbowałam dodzwonić się do Lindy – powiedziała Esme. – Ale linia jest zajęta.

– A dzwoniła pani na numer Chada?

Coś przemknęło po jej twarzy i uciekło.

– Numer Chada?

– Ma w domu własny telefon. Przecież pani to wie.

– Niby skąd?

Wzruszył ramionami.

– Myślałem, że zna pani Chada.

– Znam – odparła wolno i czujnie. – Byłam w domu Coldrenów kilka razy.

– Mhm. A kiedy go pani ostatnio widziała? Dotknęła dłonią podbródka.

– Gdy odwiedziłam ich w piątek wieczorem, chyba go nie było – odparła wciąż bardzo powoli. – Doprawdy nie wiem. Pewnie parę tygodni temu.

Myron zabuczał.

– Zła odpowiedź

– Słucham?

– Nie rozumiem, Esme.

– Czego?

Nie przerwał marszu. Esme dotrzymywała mu kroku.

– Ma pani ile… dwadzieścia cztery lata?

– Dwadzieścia pięć.

– Jest pani inteligentna. Atrakcyjna. Odnosi sukcesy. Ale żeby z nastolatkiem… o co tu chodzi?

Zatrzymała się.

– O czym pan mówi?

– Nie wie pani?

– Nie mam zielonego pojęcia.

Wwiercił się spojrzeniem w jej oczy.

– Pani. Chad Coldren. Zajazd Dworski. Wystarczy?

– Nie.

– No, wie pani!

Zrobił sceptyczną minę.

– Powiedział to panu Chad?

– Esme…

– Kłamie. Mój Boże, nie zna pan nastolatków? Jak pan mógł uwierzyć w takie bzdury?

– Są zdjęcia, Esme

Twarz jej zwiotczała.

– Co?!

– Zatrzymaliście się przy bankomacie w sąsiedztwie motelu, pamięta pani? Są tam kamery. Utrwaliły pani twarz.

Zablefował, i to bardzo udanie. Na krótko ugięły się pod nią nogi. Rozejrzała się, opadła na ławkę, odwróciła i spojrzała na opasany rusztowaniami budynek w stylu kolonialnym. Przyszło mu na myśl, że rusztowania psują efekt, jak włosy pod pachami pięknej kobiety. Niby nie powinno się to liczyć, a jednak się liczyło.

– Proszę nic nie mówić Normowi – powiedziała nieobecnym głosem. – Proszę.

Myron milczał.

– Głupio zrobiłam. Wiem o tym. Ale nie zasłużyłam na utratę pracy.

Usiadł obok niej.

– Niech pani powie, co się stało.

– Z jakiej racji? – wbiła w niego wzrok. – Co panu do tego?

– Mam powody pytać.

– Jakie? – rzuciła ostrzejszym tonem. – Nie jestem z siebie dumna. Ale kto panu dał prawo mnie osądzać?

– Jak pani chce. Wobec tego zapytam Norma. Może on mi pomoże.

Otworzyła usta.

– Pomoże panu w czym? Nie rozumiem. Dlaczego pan mi to robi?

– Chcę kilku odpowiedzi. Nie mam czasu na wyjaśnienia.

– Co mam panu powiedzieć? Że głupio zrobiłam? Owszem, głupio. Że poczułam się samotna w miłym otoczeniu? Że ze strony tego ładnego, miłego, młodziutkiego chłopca nie groziły mi żadne komplikacje uczuciowe ani to, że mnie czymś zarazi? To wszystko jednak niewiele zmienia. Popełniłam błąd. Żałuję, w porządku?

– Kiedy ostatni raz widziała pani Chada?

– Dlaczego pan znów o to pyta?

– Albo odpowie pani na pytanie, albo idę do Norma.

Przyjrzała mu się uważnie. Przybrał najbardziej nieprzeniknioną minę, zapożyczoną od supertwardych policjantów i inkasentów z rogatek na autostradzie New Jersey.

– W tym motelu – odparła po kilku sekundach.

– W Zajeździe Dworskim?

– Jak go zwał, tak zwał. Nie pamiętam nazwy.

– Kiedy to było?

Zastanawiała się chwilę.

– W piątek rano. Chad jeszcze spał.

– Od tamtej pory nie widziała go pani ani z nim nie rozmawiała?

– Nie.

– Nie planowała pani żadnych nowych schadzek? Zrobiła nieszczęśliwą minę.

– Nie, właściwie nie. Myślałam, że Chad chce się po prostu zabawić, ale gdy przyjechaliśmy na miejsce, stwierdziłam, że się we mnie zadurzył. Nie przewidziałam tego. Szczerze mnie to zaniepokoiło.

– A dokładnie?

– Że powie o nas matce. Wprawdzie przysiągł, że jej nie powie, lecz kto wie, jak by się zachował, gdybym go zraniła? Nie zadzwonił do mnie, więc mi ulżyło.

Myron nie doszukał się w jej twarzy i słowach żadnych kłamstw. Co nie znaczy, że nie kłamała. Esme zmieniła pozycję, krzyżując nogi.

– Nadal nie rozumiem, dlaczego pan mnie o to wszystko pyta. – Zastanawiała się chwilę, a potem w jej oczach rozbłysła iskra. Usiadła prosto. – Czy to ma jakiś związek z zabójstwem Jacka?

Nie odpowiedział.

– Mój Boże! – Głos jej zadrżał. – Nie myśli pan chyba, że Chad ma z tym coś wspólnego.

Myron odczekał chwilę. Wóz albo przewóz, pomyślał.

– On nie – odparł. – Ale nie mam pewności co do pani. Na jej twarzy rozbiło biwak zmieszanie.

– Słucham?!

– Myślę, że pani go porwała.

Uniosła ręce.

– Czy pan oszalał?! Porwałam? To była wspólna decyzja. Całkowicie. Niech mi pan wierzy, palił się do tego. Zgoda, był młodociany. Ale czy myśli pan, że dowiozłam go do motelu pod lufą pistoletu?

– Nie o tym mówię.

Znowu się zmieszała.

– Więc o czym, do cholery?!

– Opuściła pani motel w piątek. Dokąd pani pojechała?

– Do Merion. Poznaliśmy się tam wieczorem, pamięta pan?

– A gdzie pani była zeszłej nocy?

– Tu.

– W swoim apartamencie?

– Tak.

– Od której?

– Od ósmej.

– Ktoś może to potwierdzić?

– A dlaczego ktoś miałby to potwierdzać? – odparowała z irytacją.

Przez jego nieprzeniknioną minę nie przedostałyby się nawet gazy. Esme westchnęła.

– Do północy siedziałam z Normem. Pracowaliśmy.

– A potem?

– Poszłam spać.

– Czy nocny portier potwierdzi, że nie opuściła pani swojego pokoju po północy?

– Myślę, że tak. Nazywa się Miguel. Jest bardzo miły. Miguel? Zadanie dla Esperanzy. Gdyby alibi Esme się potwierdziło, mógł wyrzucić swą zgrabną małą hipotezę do kosza.

– Kto jeszcze wiedział o pani i Chadzie Coldrenie?

– Nikt. Ja w każdym razie nie wspomniałam nikomu.

– A Chad? Komuś powiedział?

– Wygląda na to, że panu – odparła uszczypliwie. – A może jeszcze komuś, nie wiem.

Myron pomyślał o czarnej postaci wychodzącej przez okno z sypialni Chada – Matthew Squiresie? – i przypomniał sobie młode lata. Gdyby udało mu się pójść do łóżka ze starszą kobietą wyglądającą jak Esme Fong, z ochotą by się komuś tym pochwalił, zwłaszcza najbliższemu przyjacielowi, w którego domu nocował w przeddzień schadzki.

Znów wszystko wróciło jak bumerang do młodego Squiresa.

– Gdzie panią w razie czego złapię? – spytał.

Sięgnęła do kieszeni i wyjęła wizytówkę.

– Na spodzie jest numer mojej komórki – powiedziała.

– Do widzenia, Esme.

– Myron?

Obrócił się ku niej.

– Powie pan Normowi?

Esme Fong najwyraźniej obawiała się tylko utraty dobrej opinii i pracy, a nie oskarżenia o morderstwo. A może chytrze mydliła mu oczy? Nie miał jak tego sprawdzić.

– Nie – odparł. – Nie powiem.

W każdym razie nie teraz, dodał w myślach.

Rozdział 31

Akademia Episkopalna. Macierzysta szkoła średnia Wina. Esperanza, która go tu przywiozła, stanęła po drugiej stronie ulicy i zgasiła silnik.

– Co robimy? – spytała.

– Nie wiem – odparł Myron. – Matthew Squires jest w środku. Zaczekajmy na przerwę na lunch i spróbujmy tam wejść.

– I to ma być plan? Jest fatalny.

– Masz lepszy pomysł?

– Wejdźmy od razu. Udajmy rodziców.

– Myślisz, że to wypali? – zapytał po chwili.

– To lepsze, niż siedzieć bezczynnie w samochodzie.

– Aha, zanim zapomnę. Sprawdź mi alibi Esme. I nocnego portiera Miguela.

– Miguela? – powtórzyła. – Dlatego że jestem Latynoską?

– Przede wszystkim. Przyjęła to bez zastrzeżeń.

– Rano zadzwoniłam do Peru – poinformowała.

– I?

– Rozmawiałam z miejscowym szeryfem. Potwierdza, że Lloyd Rennart popełnił samobójstwo.

– A co z ciałem?

– Ta przepaść nazywa się El Garganta del Diablo. Czarcie Gardło. Nikt nigdy nie znalazł tam zwłok. Samobójcy często w nią skaczą.

– Wspaniale. Nie zebrałabyś więcej szczegółów o przeszłości Rennarta?

46
{"b":"101683","o":1}