Литмир - Электронная Библиотека

Przed rozegraniem ostatniego dołka Tad Crispin uzyskał jednopunktową przewagę. Reszta stawki już zakończyła występy; wielu otoczyło ostatnią zielonkę, żeby obejrzeć finał najbardziej spektakularnej porażki w historii golfa.

– Dołek osiemnasty, długość toru czterysta siedemdziesiąt pięć jardów, norma cztery uderzenia. – Win wcielił się w rolę przewodnika po polu golfowym Merion. – Start w kamieniołomie. Piłkę należy posłać nad tym wzgórzem, noszenie dwieście jardów.

– Rozumiem – odparł Myron. Hmm.

Tad zaczął pierwszy. Uderzył na oko dobrze i solidnie. Widownia zareagowała grzecznymi oklaskami. Na starcie stanął Jack Coldren. Posłał piłkę wyżej, jakby rzucał wyzwanie żywiołom.

– Doskonałe uderzenie – pochwalił Win. – Nadzwyczajne.

– Co będzie, kiedy dojdzie do remisu? – spytał Myron Esme Fong. – Nagła śmierć?

Pokręciła głową.

– Tak jest w innych turniejach – odparła. – Ale nie w Otwartych Mistrzostwach Stanów. W takim przypadku gracze wrócą jutro i rozegrają całą rundę.

– Wszystkie osiemnaście dołków?

– Tak.

Po drugim uderzeniu Tada piłka spadła blisko zielonki.

– Porządny strzał – skomentował Win. – Ma sporą szansą zaliczyć dołek w normie.

Jack wyjął kij i podszedł do piłki.

– Poznajesz? – spytał z uśmiechem Win.

Myron zerknął i szybko sobie skojarzył. Nie był wielbicielem golfa, ale, choć patrzył pod kątem, rozpoznał to miejsce. Widział je na zdjęciu, które stało na komodzie w gabinecie Wina. Zresztą można je było zobaczyć w niemal każdym podręczniku golfa, wisiało w każdym golfowym pubie i innych przybytkach związanych z tym sportem. Jack Coldren stał w tej chwili dokładnie tam, gdzie na pochodzącej z około tysiąc dziewięćset pięćdziesiątego roku fotografii stał Ben Hogan. Hogan wykonał wtedy słynne uderzenie, dzięki któremu został mistrzem Stanów.

Kiedy Jack przymierzał się do zagrania, Myron mimo woli pomyślał o duchach i osobliwych zagadkach przeszłości.

– Przed nim prawie niewykonalne zadanie – rzeki Win.

– Dlaczego?

– Zabójczy dołek. A za nim ten ziejący lej.

Ziejący lej? Myron darował sobie pytanie.

Jack uderzył kijem z długą główką. Piłka upadła na zielonkę, lecz – zgodnie z przewidywaniami Wina – ponad sześć jardów od dołka. Za trzecim uderzeniem Tad Crispin pięknym krótkim podbiciem posłał piłkę tak, że znieruchomiała sześć cali od dołka, i po chwili wbił ją do niego, zaliczając normę. Tym samym Jack stracił szansę na wygraną. Mógł już marzyć tylko o remisie, ale musiał zaliczyć dołek jednym uderzeniem.

– Uderzenie z dwudziestu dwóch stóp. – Win ponuro pokręcił głową. – Nie ma szans.

Powiedział z dwudziestu dwóch stóp – nie z dwudziestu jeden czy dwudziestu trzech. Z dwudziestu dwóch. Ocenił dystans jednym rzutem oka z odległości pięćdziesięciu jardów. Golfiści. I bądź tu mądry.

Jack Coldren podszedł do zielonki, schylił się, podniósł piłkę, położył znacznik, zabrał go i umieścił piłkę w tym samym miejscu. Myron pokręcił głową. Golfiści.

Jack stał tak daleko, jakby celował do dołka z New Jersey. I pomyśleć, że dzieliły go dwadzieścia dwie stopy od dziury o średnicy czterech i ćwierć cala. Wystarczyło chwycić kalkulator i policzyć.

Myron, Win, Esme i Norm czekali. Co za chwila. Finał. Moment, w którym torreador nareszcie wbija długą, cienką szpadę.

Kiedy Jack obliczał z namysłem skręt piłki na pochyłości, zaszła w nim zmiana. Pulchne rysy stwardniały. Spojrzenie stało się ostre, stalowe, a w oku, choć być może tylko w wyobraźni Myrona, pojawił się wczorajszy tygrysi błysk. Myron obejrzał się. Linda Coldren również dostrzegła tę zmianę. Na krótką chwilę odwróciła uwagę od męża, szukając oczami Myrona, jakby chciała się utwierdzić w spostrzeżeniu. Ale gdy ich spojrzenia się spotkały, natychmiast uciekła przed jego wzrokiem.

Jack Coldren nie śpieszył się. Lustrował zielonkę pod wieloma kątami. Przysiadał, sposobem golfistów, z kijem wycelowanym przed siebie. Rozmawiał z Dianę Hoffman. Kiedy jednak ustawił się do uderzenia, zrobił to bez wahania. Kij cofnął się jak wskazówka metronomu i trafił mocno w dolną połówkę piłki.

Biała kuleczka, w której Jack zawarł wszystkie swe marzenia, zatoczyła łuk w stronę dołka niczym orzeł wypatrujący ofiary. Nie było wątpliwości. Ciągnęło ją tam jak magnes. Kilka dłużących się na pozór w nieskończoność sekund potem biała piłeczka stuknęła głośno o dno dołka. Po chwili ciszy nastąpił drugi wybuch – eksplozja nie tyle radości, co zaskoczenia. Myron dołączył do aplauzu.

Jack dokonał tego! Zrównał się z rywalem.

– Pięknie, Esme! – przekrzyczał wrzawę Norm Zuckerman. – Jutro będzie to oglądał cały świat. Co za reklama!

– Tylko kiedy Tad wygra – odparła z osłupiałą miną.

– O czym ty mówisz?

– A jeżeli przegra?

– No wiesz, drugie miejsce w mistrzostwach Stanów?! – Norm uniósł dłonie w niebo. – Daj Boże zdrowie! Takie jak dziś rano. Przed tą rundą. Żadnych zysków, ale i żadnych strat.

Esme Fong pokręciła głową.

– Jeżeli Tad teraz przegra, co z tego, że zajmie drugie miejsce. Ważne, że przegra. I to pojedynek z osławionym nieudacznikiem! Z patentowaną ofiarą losu! To gorsze od bankructwa Buffalo Billa.

Norm zbył ją kpiarskim prychnięciem.

– Za bardzo się przejmujesz, Esme – odparł, spuszczając jednak nieco z tonu.

Tłum zaczął się rozchodzić, a Jack Coldren stał nadal, tam gdzie stał, z kijem w rękach. Nie triumfował. Nie poruszył się nawet, kiedy Dianę Hoffman poklepała go po plecach. Mięśnie twarzy znowu mu zwiotczały, oczy stały się szkliste jak nigdy. Sprawiał wrażenie, jakby wysiłek włożony w to jedno uderzenie wyssał z niego całą energię, karmę, siły, wolę życia.

A może w grę wchodził inny czynnik? Coś głębszego? Może w decydującej magicznej chwili olśnienia Jack Coldren pojął, że ten turniej nie jest aż tak ważny. W oczach wszystkich był kimś, kto przed chwilą wykonał najważniejsze uderzenie w życiu. A może we własnych oczach był człowiekiem, który stojąc samotnie, zadaje sobie pytanie, o co ten cały hałas i czy jego syn jeszcze żyje.

Na brzegu zielonki pojawiła się Linda Coldren. Siląc się na entuzjazm, ruszyła w stronę męża i z obowiązku cmoknęła go w policzek. Ekipy telewizyjne podążyły za nią. Rozległ się trzask aparatów z teleobiektywami, zamigotały flesze. Do Coldrenów podszedł sprawozdawca sportowy z mikrofonem w ręku. Uśmiechnęli się.

Ale za uśmiechem Lindy kryła się obawa, a za uśmiechem Jacka autentyczny strach.

Rozdział 22

Pomysł wyszedł od Esperanzy.

– Wdowa po Lloydzie Rennarcie ma na imię Francine. Jest artystką – powiedziała.

– Jaką?

– Nie wiem. Maluje, rzeźbi, co za różnica??

– Spytałem z ciekawości. Mów.

– Zadzwoniłam do niej i przedstawiłam cię jako reportera „Coastal Star”. To lokalna gazeta wychodząca w Spring Lake. Przygotowujesz cykl artykułów o stylu życia miejscowych artystów.

Myron skinął głową. Plan wydawał się dobry. Niewielu rezygnuje z szansy udzielenia autoreklamiarskiego wywiadu.

Win zdążył zadbać o wstawienie nowych szyb w jego taurusie. Jeden Bóg wie, jak tego dokonał. Bogaci to inny gatunek ludzi.

Jazda zabrała Myronowi około dwóch godzin. Dochodziła ósma. Niedziela wieczór. Jutro Linda i Jack Coldrenowie mieli dostarczyć okup. Jak? W umówionym miejscu publicznym? Przez posłańca? Po raz kolejny Myron zadawał sobie pytanie o ich stosunki w rodzinie. Wyjął zdjęcie Chada. Wyobraził sobie jego młodą, beztroską twarz w chwili, gdy odcięto mu palec. Czym porywacz to zrobił? Ostrym nożem, tasakiem, siekierą, piłą, czymś innym?

Czy to bardzo bolało?

Francine Rennart mieszkała nie w Spring Lake, ale w Spring Lake Heights. Duża różnica. Spring Lake, piękne nadmorskie miasto, leżało nad Atlantykiem. Było tam mnóstwo słońca, bardzo mało przestępstw i na lekarstwo mniejszości etnicznych, co miało pewien minus. Oznaczało bowiem, że w tym bogatym, zwanym Riwierą Irlandzką mieście brak dobrych restauracji. Że jest to kulinarna pustynia. Za haute cuisine uchodziły tam dania podawane nie w koszyczkach dla smakoszy, tylko na zwykłych talerzach. Gdy zapragnąłeś egzotyki, jechałeś do chińskiej garkuchni zjadłem na wynos, w której eklektycznym menu były tak rzadkie frykasy, jak kurczak chow mein i – dla wyjątkowych śmiałków – kurczak lo mein. Na tym właśnie polegał minus części z tych miast. Brakowało im garstki Żydów, gejów, szczypty pikanterii, malowniczości, paru ciekawych lokali.

36
{"b":"101683","o":1}