Wóz patrolowy posuwał się wśród szpaleru dziennikarzy. Reporterzy napierali na okna, zaglądali do środka, błyskali fleszami. Odpędzeni przez jakiegoś policjanta ruchem ręki, odpadli od karoserii wolno jak płatki łupieżu. Wóz zatrzymał się na klubowym parkingu. Stało tam co najmniej z tuzin policyjnych pojazdów, oznakowanych i nieoznakowanych.
– Proszę z nami – rzekł wyższy policjant.
Myron poszedł z nimi. Przemierzyli osiemnasty tor, po którym chodził tabun funkcjonariuszy w mundurach. Z pochylonymi głowami zbierali kawałki Bóg jeden wie czego i wkładali to do torebek na dowody rzeczowe.
Nie wróżyło to nic dobrego.
Gdy dotarli na szczyt pagórka, Myron ujrzał, że słynny kamienisty dół otaczają idealnym kołem dziesiątki policjantów. Niektórzy robili zdjęcia. Zdjęcia z miejsca zbrodni. Inni pochylali się nad czymś. Myron zobaczył, nad czym, gdy jeden z nich się wyprostował.
– O nie… – jęknął.
Ugięły się pod nim kolana.
Pośrodku słynnej terenowej przeszkody, która przed dwudziestoma trzema laty kosztowała go przegraną w turnieju, leżał nieruchomy Jack Coldren.
Mundurowi zmierzyli Myrona badawczym wzrokiem. Niczego po sobie nie pokazał.
– Co się stało? – spytał.
– Proszę tu zaczekać.
Niższy policjant pozostał przy Myronie. Wyższy po zejściu z pagórka zamienił kilka słów z mężczyzną w cywilu, zapewne z detektywem Corbettem. Detektyw zerknął w górę i skinął głową.
– Proszę za mną – polecił niższy mundurowy. Oszołomiony Myron zszedł ze wzgórza, nie odrywając oczu od zwłok na kamieniach. Zakrzepła krew na głowie Jacka Coldrena wyglądała jak wylakierowany tupecik, ciało leżało nienaturalnie wykręcone. Nieszczęsny facet.
Policjant w cywilu przywitał Myrona energicznym uściskiem ręki.
– Bardzo dziękuję, że pan przyjechał, panie Bolitar. Detektyw Corbett – przedstawił się.
Myron bezradnie skinął głową.
– Co się stało? – spytał.
– Dozorca znalazł go o szóstej rano.
– Ktoś go zastrzelił?
Corbett uśmiechnął się krzywo. Był mniej więcej w wieku Myrona, ale mikry jak na policjanta. Nie dość, że niski – jest sporo niskich stróżów prawa – to niemal chorobliwie chudy. Jego skromną posturę skrywał prochowiec. Nie za dobry strój na lato. Na oglądał się odcinków z porucznikiem Columbo?
– Proszę wybaczyć, ale czy mógłbym zadać panu kilka pytań?
Myron patrzył na nieruchome ciało, nie mogąc się pozbierać. Jack nie żył. Dlaczego? Jak do tego doszło? A co policja ma do niego? Dlaczego chcą go przesłuchać?
– Gdzie jest pani Coldren? – spytał.
Corbett spojrzał na policjantów i znów na niego.
– Dlaczego pan o to pyta?
– Chcę się upewnić, czy jest bezpieczna.
– Tak? – Corbett splótł ręce na piersi. – W takim razie powinien pan spytać „Co z panią Coldren?” albo „Pani Coldren nic się nie stało”?, a nie o to, gdzie jest. Oczywiście, jeśli troszczy się pan o jej samopoczucie.
Myron kilka chwil mierzył go wzrokiem.
– Boże, pan jest naprawdę dobry – wycedził.
– Po co ten sarkazm, panie Bolitar? Widzę, że przejmuje się pan jej losem.
– Owszem.
– Jest pan jej znajomym?
– Tak.
– Dobrym?
– Słucham?
– Proszę wybaczyć jeszcze raz… – Corbett rozłożył ręce. – Ale czy pan ją… tego?
– Oszalał pan?!
– Mam rozumieć, że tak?
Tylko spokojnie, ostrzegł się w duchu Myron. Próbuje cię sprowokować. Znasz te numery. Nie nabierze cię na takie plewy.
– Nie. Nie mieliśmy z sobą intymnych kontaktów.
– Serio? Dziwne.
Myron nie pochwycił przynęty i nie spytał: „Co jest dziwne”?. Corbett musiał się więc obejść smakiem.
– W ciągu minionych dni paru świadków widziało was razem. Kilkakrotnie. Przede wszystkim w namiocie w alei Korporacyjnej. Spędziliście tam kilka godzin. Sam na sam. Bardzo zadowoleni. Na pewno nie doszło do czułości?
– Nie.
– A więc nie doszło do czułości ani do…
– Nie doszło do niczego.
– Aha, rozumiem. – Corbett udał, że przeżuwa tę ciekawostkę. – Gdzie pan spędził minioną noc?
– Czy jestem podejrzany?
– Przecież tylko sobie przyjacielsko gawędzimy.
– Ustaliliście z grubsza, o której zginął? – spytał Myron. Corbett odpowiedział na to kolejnym uprzejmym policyjnym uśmiechem.
– Powtórzę jeszcze raz: proszę mi nie wziąć za złe i wybaczyć, ale w tej chwili wolałbym skupić się na panu – odparł z odrobinę większym naciskiem. – Gdzie pan spędził minioną noc?
Myron przypomniał sobie prośbę Lindy przez telefon. Policja z pewnością już ją przesłuchała. Powiedziała im o porwaniu? Prawdopodobnie nie. Tak czy siak informowanie ich o tym to nie jego rola. Nie wiedział, jak wygląda sytuacja. Nieopatrzne słowo mogło zagrozić bezpieczeństwu Chada. Najlepiej szybko stąd odjechać, uznał.
– Chciałbym zobaczyć się z panią Coldren – rzekł.
– W jakiej sprawie?
– Żeby się upewnić, czy nic jej nie jest.
– To miło, panie Bolitar. Bardzo szlachetnie. A ja chciałbym usłyszeć od pana odpowiedź na pytanie.
– Najpierw muszę zobaczyć się z panią Coldren. Corbett zmrużył oczy jak rasowy policjant.
– Odmawia mi pan odpowiedzi?
– Nie. W tej chwili jednak najważniejsze jest dla mnie dobro mojej potencjalnej klientki.
– Klientki?
– Omawiałem z panią Coldren możliwość podpisania przez nią kontraktu z Rep Sport MB.
– Rozumiem. – Corbett potarł podbródek. – To dlatego siedzieliście razem w namiocie?
– Na pańskie pytania odpowiem później, detektywie. A teraz chciałbym sprawdzić, co się z nią dzieje.
– Nic jej nie jest, panie Bolitar.
– Wolę przekonać się o tym osobiście.
– Pan mi nie ufa?
– Nie w tym rzecz. Jeżeli jednak mam być jej agentem, moim psim obowiązkiem jest być do jej dyspozycji.
Corbett pokręcił głową i uniósł brwi.
– Zalewa pan, Bolitar!
– Mogę już iść?
Detektyw znów szeroko rozłożył ręce.
– Nie jest pan aresztowany. Odwieźcie pana Bolitara do rezydencji Coldrenów – zwrócił się do dwóch policjantów. – Dopilnujcie, żeby go nikt nie zaczepił.
Myron uśmiechnął się.
– Dziękuję, detektywie.
– Nie ma za co – odparł Corbett, a kiedy Myron ruszył, zawołał za nim: – Aha, jeszcze jedno. – Facet zdecydowanie obejrzał za dużo odcinków serialu Columbo. – Chodzi o ten telefon w wozie patrolowym. Czy był od pani Coldren?
Myron nie odpowiedział.
– Nie szkodzi. Sprawdzimy billingi. – Corbett pomachał mu ręką jak Peter Falk. – Udanego dnia.
Rozdział 26
Przed domem Coldrenów stały cztery wozy policyjne. Myron podszedł do drzwi i zapukał. Otworzyła mu nieznajoma Murzynka około pięćdziesiątki, w dobrze skrojonym kostiumie.
Obrzuciła spojrzeniem jego baseballówkę.
– Ładna czapka – powiedziała bez śladu ironii. – Proszę wejść.
Jej kawowa cera była chropawa i podniszczona, a senny wyraz twarzy i półprzymknięte oczy sprawiały, że wyglądała na wiecznie znudzoną.
– Victoria Wilson – przedstawiła się.
– Myron Bolitar.
– Wiem.
Głos też miała znudzony.
– W domu jest ktoś jeszcze?
– Tylko Linda.
– Mogę się z nią zobaczyć?
Victoria Wilson wolno skinęła głową. Prawie się spodziewał, że stłumi ziewnięcie.
– Przedtem porozmawiajmy – zaproponowała.
– Pani jest z policji? – spytał.
– Przeciwnie. Jestem adwokatką pani Coldren.
– Co za tempo.
– Powiem wprost – odparła zrezygnowanym tonem kelnerki, recytującej klientowi dania dnia pod koniec podwójnej zmiany. – Policja sądzi, że pani Coldren zabiła męża. Podejrzewają, że i pan maczał w tym palce.
– Żartuje pani.
– Wyglądam na kawalarkę, panie Bolitar? – spytała z tą samą senną miną.
Pytanie było retoryczne.
– Linda nie ma dobrego alibi na zeszłą noc – dodała wypranym z emocji tonem. – A pan?
– Nie bardzo.
– Wobec tego przekażę panu, co wie policja. – Victoria Wilson podniosła obojętną rzeczowość do poziomu sztuki. – Po pierwsze – w uniesienie palca włożyła ogromny wysiłek – mają świadka, dozorcę, który widział, jak Jack Coldren wchodzi na teren klubu około pierwszej w nocy. Ten sam świadek widział, jak pół godziny później wchodzi tam Linda Coldren. Według niego wkrótce potem Linda opuściła Merion. Jacka już nie zobaczył.