Литмир - Электронная Библиотека

– To nie znaczy…

– Po drugie – uciszyła Myrona Victoria, unosząc drugi palec – policji doniesiono, że około drugiej w nocy pański samochód stał na Golf House Road. Zechcą usłyszeć, dlaczego parkował pan w tak dziwnym miejscu o tak dziwnej porze.

– Skąd pani to wszystko wie?

– Mam odpowiednie koneksje – odparła ze znudzoną miną. – Mogę kontynuować?

– Proszę.

– Po trzecie – uniosła następny palec – Jack Coldren odwiedzał adwokata od rozwodów. Ściślej, zamierzał złożyć pozew.

– Linda wiedziała o tym?

– Nie. Ale jeden z jego zarzutów dotyczył jej niedawnej zdrady.

Myron przyłożył dłonie do piersi.

– Niech pani na mnie nie patrzy – powiedział.

– Panie Bolitar.

– Słucham?

– Ja tylko stwierdzam fakty. Byłabym wdzięczna, gdyby pan mi nie przerywał. Po czwarte – uniosła najmniejszy palec – w sobotę na turnieju golfa w Merion kilku świadków oceniło, że jest pan w nader dobrej komitywie z panią Coldren.

Zaczekał, lecz Victoria Wilson opuściła rękę i nie pokazała kciuka.

– To wszystko? – spytał.

– To wszystko, co musimy teraz omówić.

– Lindę poznałem w piątek.

– Ma pan na to dowód?

– Poświadczy to Bucky. Przedstawił nas sobie. Victoria głęboko westchnęła.

– Ojciec Lindy. Co za idealny, bezstronny świadek.

– Mieszkam w Nowym Jorku.

– Niecałe dwie godziny pociągiem od Filadelfii. Proszę dalej.

– Mam dziewczynę. Mieszkam z nią. To Jessica Culver.

– A to ci wyznanie. Mężczyźni przecież nigdy nie zdradzają kobiet.

Pokręcił głową.

– Sugeruje pani…

– Niczego nie sugeruję – weszła mu w słowo monotonnym głosem. – Przekazuję tylko, co sądzi policja. A sądzi, że Linda zabiła Jacka. Dom jest otoczony przez tylu policjantów, bo chcą mieć pewność, że nie usuniemy stąd niczego przed wydaniem nakazu rewizji. Dali jasno do zrozumienia, że w tej sprawie nie będzie żadnych Kardashianów.

Kardashian. Nazwisko ze sprawy OJ. Simpsona. Człowiek, który na zawsze odmienił leksykon prawa.

– Ale… – Myron urwał. – Przecież to niedorzeczne. Gdzie jest Linda?

– Na górze. Powiedziałam policji, że w tej chwili jest zbyt przygnębiona, żeby z nimi rozmawiać.

– Pani nic nie rozumie. Jak w ogóle można ją podejrzewać? Sama pani zobaczy, gdy wszystko pani opowie.

Victoria Wilson o mały włos nie ziewnęła.

– Wszystko mi powiedziała – odparła.

– Nawet o…

– Porwaniu – dokończyła za niego.

– Czy to oczyszcza ją poniekąd z podejrzeń?

– Nie.

Myron zmieszał się.

– Policja wie o porwaniu Chada? – spytał.

– Skądże. Na razie o tym milczymy. Skrzywił się.

– Ale przecież jeżeli się dowiedzą, że Linda nie ma nic wspólnego z morderstwem, skupią się na nim.

Victoria Wilson odwróciła się.

– Wejdźmy na górę – zaproponowała.

– Pani się z tym nie zgadza?

Nie raczyła odpowiedzieć. Zaczęli wchodzić po schodach.

– Jest pan prawnikiem.

– Nie praktykuję w zawodzie – odparł, choć jej słowa nie zabrzmiały jak pytanie.

– Ale przyjęto pana do palestry.

– W Nowym Jorku.

– To dobrze. Chcę, żeby pan był drugim adwokatem w tej sprawie. Zaraz załatwię panu pozwolenie.

– Nie zajmuję się prawem karnym.

– To bez znaczenia. Będzie pan adwokatem posiłkowym pani Coldren.

Myron skinął głową.

– W związku z czym nie będę mógł zeznawać. Bo wszystko, co usłyszę, staje się poufne.

– Jest pan inteligentny – skomplementowała go znudzonym tonem, zatrzymała się przy drzwiach i oparła o ścianę. – Niech pan wejdzie. Zaczekam tutaj.

Zapukał. Linda Coldren zaprosiła go do środka. Otworzył drzwi. Stała przy oknie w głębi, patrząc na podwórze.

– Lindo?

Nie odwróciła się.

– Mam zły tydzień, Myron.

Zaśmiała się niewesoło.

– Dobrze się czujesz?

– Ja? Nigdy nie czułam się lepiej. Dzięki, że pytasz.

Podszedł do niej, nie wiedząc, od czego zacząć.

– Czy porywacze zadzwonili w sprawie okupu? – spytał.

– Wczoraj wieczorem. Rozmawiał z nimi Jack.

– Co powiedzieli?

– Nie wiem. Wypadł z domu zaraz po ich telefonie. Nic nie powiedział.

Myron spróbował wyobrazić sobie tę scenę. Dzwoni telefon. Jack odbiera go i wybiega z domu bez słowa. Brakło w tym logiki.

– Odezwali się znowu?

– Jeszcze nie.

Nie patrzyła na niego, ale skinął głową.

– Co zrobiłaś?

– Co zrobiłaś? – powtórzyła

– W nocy. Po tym, jak Jack wypadł z domu.

Linda Coldren splotła ręce na piersi.

– Odczekałam kilka minut, aż ochłonie. Ponieważ nie wracał, poszłam go szukać.

– Do Merion.

– Tak. Lubił się tam przechadzać. Rozmyślać w samotności.

– Widziałaś go tam?

– Nie. Rozejrzałam się. Po jakimś czasie wróciłam. I wpadłam na ciebie.

– Jack nie wrócił.

Stojąc plecami do niego, pokręciła przecząco głową.

– Co cię tu sprowadziło, Myron? – spytała. – Trup w tym kamienistym dole?

– Chęć pomocy.

Obróciła się w jego stronę. Mimo czerwonych oczu i ściągniętej twarzy, była niewiarygodnie piękna.

– Muszę się przed kimś wywnętrzyć. – Wzruszyła ramionami, spróbowała się uśmiechnąć. – A ty jesteś pod ręką.

Myron zapragnął podejść bliżej, lecz się powstrzymał.

– Byłaś całą noc na nogach? – spytał. Skinęła głową.

– Stałam tu, czekając na powrót Jacka. Gdy do drzwi zapukała policja, pomyślałam, że chodzi o Chada. Pewnie zabrzmi to strasznie, ale kiedy powiedzieli o Jacku, niemal mi ulżyło.

Zadzwonił telefon.

Obróciła się z prędkością zdolną stworzyć tunel aerodynamiczny. Wymienili spojrzenia.

– Pewnie media – wysunął domysł. Pokręciła głową.

– Na ten numer nie zadzwonią.

Nacisnęła guzik zapalający diodę i podniosła słuchawkę.

– Halo.

Kiedy usłyszała głos, zachłysnęła się powietrzem i zdusiła okrzyk. Jej dłoń pofrunęła do ust. Z oczu puściły się łzy. Do sypialni przez raptownie otwarte drzwi wpadła, niczym niedźwiedzica wyrwana z mocnej drzemki, Victoria Wilson.

Linda spojrzała na nich.

– To Chad – powiedziała. – Uwolnili go.

Rozdział 27

Victoria Wilson wzięła sprawy w swoje ręce.

– Pojedziemy po niego – oświadczyła. – A ty się z nim nie rozłączaj.

– Ale ja chcę… – zaprotestowała Linda, kręcąc głową.

– Zaufaj mi, kochanie. Jeśli pojedziesz, ruszy za tobą cała policja i reporterzy. Ja i Myron w razie czego zgubimy ich. Policja nie może przesłuchać twojego syna przede mną. Zostań tu. Nic im nie mów. Jeżeli przedstawią ci nakaz, to ich wpuść, tylko nie mów ani słowa. Żeby nie wiem co. Rozumiesz?

Linda skinęła głową

– Gdzie on jest?

– Na Porter Street.

– Dobrze, przekaż mu, że ciocia Victoria już jedzie. Zajmiemy się nim.

Linda chwyciła ją za rękę z błagalną miną.

– Przywieziecie go tu?

– Nie od razu, kochanie. – Victoria zachowała rzeczowy ton. – Nie dopuszczę, żeby zobaczyła go policja. Zaczęłyby się pytania. Niedługo go zobaczysz.

Odwróciła się. Z tą kobietą nie było dyskusji.

– Jak pani poznała Lindę? – spytał w samochodzie Myron.

– Moi rodzice służyli u Buckwellów i Lockwoodów – odparła. – Wychowałam się w ich rezydencjach.

– A po drodze skończyła pani studia prawnicze?

– Pisze pan moją biografię?

Victoria zmarszczyła brwi.

– Tylko pytam.

– Dlaczego? Zaskakuje pana, że czarna kobieta w średnim wieku jest adwokatką bogatej białej?

– Szczerze? Tak.

– Nie dziwię się panu. Ale nie czas na zwierzenia. Ma pan jakieś ważne pytania?

– Owszem. – Myron prowadził. – Co pani przede mną zataja?

– Nic, co musiałby pan wiedzieć.

– Jestem adwokatem posiłkowym w sprawie. Muszę wiedzieć wszystko.

– Później. Skupmy się na chłopcu – osadziła go monotonnym, nieznoszącym sprzeciwu głosem.

– Czy na pewno postępujemy właściwie, nie mówiąc policji o porwaniu?

42
{"b":"101683","o":1}