Литмир - Электронная Библиотека

Rozdział 3

Szybko się rozłączyli.

Kiedy oddzwoniła, wciąż siedział w pokoju wypoczynkowym z Lindą. Bucky wrócił do Merion po Jacka.

– Wczoraj o szóstej osiemnaście po południu użyto karty bankomatowej chłopca – przekazała. – W oddziale banku First Philadelphia na Porter Street w południowej Filadelfii. Wyjęto sto osiemdziesiąt dolarów.

– Dzięki.

Zdobycie tej informacji nie było trudne. Każdy, kto znał numer konta, mógł ją otrzymać przez telefon, podając się za właściciela. A zresztą i bez tego mógł ją uzyskać byle ćwok, który zetknął się z pracą w policji, miał kontakty, dostęp do danych, a przynajmniej orientował się, komu dać w łapę. Przy ekspansji dzisiejszej, przyjaznej użytkownikowi techniki nie wymagało to żmudnych zabiegów. Techniki, która nie tylko depersonalizowała, ale rozpruwała życie człowieka, patroszyła go, odzierała z wszelkich pozorów prywatności.

Wystarczyło stuknąć w klawisze.

– Co się stało? – spytała Linda Coldren.

Powiedział jej.

– To nie musi oznaczać tego, co pan myśli – oświadczyła. – Numer PIN mógł podać porywaczowi Chad.

– Mógł – potwierdził Myron.

– Ale pan w to nie wierzy?

Wzruszył ramionami.

– Powiedzmy, że jestem bardziej niż nieco sceptyczny.

– Dlaczego?

– Przede wszystkim z powodu podjętej sumy. Jaki Chad miał limit dzienny?

– Pięćset dolarów.

– Więc dlaczego porywacz podjął tylko sto osiemdziesiąt?

– Gdyby podjął za dużo, mógłby wzbudzić podejrzenia – odparła po krótkim namyśle Linda Coldren.

Myron o mało nie zmarszczył brwi.

– I choć był taki ostrożny, ryzykował aż tyle dla stu osiemdziesięciu dolarów? Każdy wie, że przy bankomatach są kamery. I że z każdego komputera łatwo sprawdzić, skąd pobrano pieniądze.

Spojrzała na niego ze spokojem.

– Pan wątpi, że mój syn jest w niebezpieczeństwie.

– Tego nie powiedziałem. Pozory mylą. Ma pani rację. Najbezpieczniej jest przyjąć, że syna naprawdę porwano.

– I co dalej?

– Waham się. Ten bankomat jest na Porter Street w południowej Filadelfii. Czy Chad lubił tam przebywać?

– Nie – odparła bez pośpiechu. – Prawdę mówiąc, nie wyobrażam sobie, co mógłby tam robić.

– Dlaczego?

– To zakazana dzielnica. Jedna z najpodlejszych w mieście.

Myron wstał.

– Ma pani plan miasta?

– W schowku w samochodzie.

– Dobrze. Będę musiał na krótko pożyczyć pani wóz.

– Dokąd pan pojedzie?

– Chcę obejrzeć ten bankomat.

– Po co? – spytała, marszcząc brwi.

– Nie wiem – przyznał. – Jak wspomniałem, śledztwo to nie praca naukowa. Wykonujesz rutynowe czynności, naciskasz guziki i liczysz na to, że coś wyskoczy.

Linda Coldren sięgnęła do kieszeni po kluczyki.

– Może stamtąd go porwano – powiedziała. – Może zobaczy pan jego samochód.

O mały włos nie palnął się w czoło. Samochód! Zapomniał o czymś tak podstawowym. Zniknięcie chłopca w drodze do lub ze szkoły kojarzył sobie z żółtym szkolnym autobusem albo z dziarskim marszem z torbą z podręcznikami i zeszytami. Jak mógł zapomnieć o tak oczywistym tropie?!

Spytał ją o markę i model. Była to szara honda accord. Samochód niewyróżniający się w tłumie. Z rejestracją pensylwańską 567-AHJ. Przekazał ją telefonicznie Esperanzie i podał Lindzie Coldren numer swojej komórki.

– Gdyby coś się wydarzyło, proszę dzwonić – zachęcił.

– Dobrze.

– Niebawem wrócę.

Nie miał daleko. Niemalże w jednej chwili, niczym bohaterowie serialu Star Trek przekraczający któreś z wrót czasu, przeniósł się z zielonego przepychu w betonowe dziadostwo.

Bankomaty dla zmotoryzowanych mieściły się w dzielnicy, którą od biedy można nazwać biznesową. Las kamer. Brak kasjerów. Czy porywacz podjąłby takie ryzyko? Bardzo wątpliwe. Myron zastanawiał się, w jaki sposób bez ściągnięcia uwagi policji zdobyć z banku kopię nagrania. Win mógł kogoś znać. Instytucje finansowe z reguły nader chętnie współpracowały z rodziną Lockwoodów. Pozostawało pytanie, czy jego przyjaciel zechce pomóc.

Wzdłuż ulicy ciągnęły się opuszczone – na takie w każdym razie wyglądały – składy i magazyny. Osiemnastokołowe tiry grzały po niej niczym w starym filmie o konwojach ciężarówek. Myronowi przypomniał się krótkofalarski bzik z czasów dzieciństwa. Krótkofalówkę kupił sobie, tak jak wszyscy, jego tata, właściciel fabryki bielizny w Newark. Choć urodził się we Flatbush na Brooklynie, do pogaduch w eterze wcinał się tekstem „Tu drucik zero dziewięć”, wymawianym z akcentem, który podłapał z filmu Dostawa. Milę pomiędzy ich domem na Hobart Gap Road i centrum handlowym w Livingston przemierzał, wypytując „kumpli po radiu”, czy na horyzoncie nie widać jakichś „blacharzy”. Myron uśmiechnął się do tego wspomnienia. Ach, radio obywatelskie! Był pewien, że ojciec do dziś przechowuje krótkofalówkę. Pewnie wraz z ośmiościeżkowym magnetofonem.

Po jednej stronie bankomatów była stacja benzynowa, tak skromna, że bez nazwy. Z zardzewiałymi samochodami na rozpadających się pustakach. A po drugiej obskurny tani motel Zajazd Dworski, witający klientów zielonym napisem 19,99 $ za godzinę.

Myrona Bolitara wskazówka nr 83 dla podróżnych: tam, gdzie świecą ci w oczy cenami za godziny, nie licz na pięciogwiazdkową obsługę.

Pod ceną mniejszymi czarnymi literami napisano: z niewielką DOPŁATĄ ZA POKOJE TEMATYCZNE I Z LUSTREM NA SUFICIE. Pokoje tematyczne? Wolał nie wiedzieć, jak wyglądają. Ostatnia, znów zielona linijka zachęcała wołami: SPYTAJ O NASZ KLUB BYWALCÓW. Rany koguta!

Rozważając, czy warto zajrzeć do środka, uznał, że nie zawadzi. Prawdopodobnie to ślepy trop, lecz jeśli Chad się ukrywał – albo też go porwano – tani motel zdawał się wymarzoną meliną.

Myron zaparkował przed wręcz modelową piętrową ruderą. Drewniane zewnętrzne schody i galerie Zajazdu Dworskiego były zmurszałe. Betonowe, niewykończone ściany tak chropawe, że groziły skaleczeniem ręki. Na ziemi walały się grudki cementu. Drzwi strzegł niczym gwardzista brytyjskiej królowej odłączony od prądu automat z pepsi. Myron minął go i wszedł do środka.

Spodziewał się ujrzeć widok typowy dla taniego motelu – nieogolonego neandertalczyka w przykrótkim podkoszulku bez rękawów, żującego wykałaczkę i żłopiącego piwo za kuloodporną szybą. Lub podobny. Ale się przeliczył. W Zajeździe Dworskim powitał go wysoki drewniany kontuar, a na nim brązowa tabliczka z napisem RECEPCJONISTA. Stłumił rżenie. Za kontuarem stał na baczność zadbany dwudziestokilkuletni młodzian o dziecięcej twarzy, w wyprasowanej koszuli z wykrochmalonym kołnierzykiem i idealnie zawiązanym ciemnym krawatem. Uśmiechnął się do gościa.

– Dzień dobry panu! – zawołał. Z wyglądu i głosu przypominał Johna Tesha z programu Entertainment Weekly. – Witam w Zajeździe Dworskim!

– Cześć – odparł Myron.

– Mogą w czymś panu pomóc?

– Mam nadzieję.

– Znakomicie! Nazywam się Stuart Lipwitz. Nowy kierownik Zajazdu Dworskiego.

– Spojrzał wyczekująco na Myrona.

– Moje gratulacje.

– Bardzo dziękują, to miło z pana strony. W razie jakichkolwiek problemów, gdyby cokolwiek w Zajeździe Dworskim nie spełniało pana oczekiwań, proszą mnie natychmiast zawiadomić. Załatwią to osobiście – zapewnił gospodarz z szerokim uśmiechem i dumnie wypiętą piersią. – W Zajeździe Dworskim dbamy o komfort klienta.

Myron przyglądał się mu dłuższą chwilę, czekając, aż jego stuwatowy uśmiech przygaśnie. Nie przygasł. Wyjął zdjęcie Chada Coldrena.

– Widział pan tego młodzieńca? – spytał.

Stuart Lipwitz nawet nie spojrzał na fotografię.

– Przepraszam – rzekł z tym samym uśmiechem. – Ale czy pan jest z policji?

– Nie.

– W takim razie, pan wybaczy, nie pomogę panu.

– Słucham?

– Przykro mi, lecz w Zajeździe Dworskim cenimy sobie dyskrecję.

– Chłopiec nic nie przeskrobał – zapewnił Myron. – Nie jestem detektywem, który chce przyłapać in flagranti niewiernego męża.

5
{"b":"101683","o":1}